Aktualności

Grzechy polskich turystów. Wynoszenie jedzenia z bufetu to jeszcze nic!

Monika Witkowska, 5.09.2018

Szwedzki stół

fot.: www.shutterstock.com

Szwedzki stół
W mediach dominują ostatnio „teksty edukacyjne” o zachowaniach polskich turystów. I ja dorzucę kamyk do tego ogródka, jako że będąc pilotem wycieczek, z tematem jestem na bieżąco.

O sandałach i skarpetkach rozwodzić się nie będę – temat oklepany. Na nerwy działają mi jedynie klapki Kubota, przez niektórych zwane laczkami, w zestawie z białymi skarpetami. To, że ktoś założy skarpety, inne niż białe, do sandałów trekkingowych, jestem w stanie zrozumieć. Bo obtarcia ludzka rzecz, o różnych chorobach stóp nie wspominając.

NA TEMAT:

Nie szata zdobi Polaka

Innym tematem dyżurnym jest też wynoszenie jedzenia ze szwedzkich stołów. Na nic się zdaje przypominanie, że obok hotelu jest supermarket. Śniadanie zapłacone, a Polak zaradny, to sobie na śniadaniowym bufecie zorganizuje obiad, a czasem nawet kolację.

Mniej się natomiast pisze o tym, że trudno Polakom zrozumieć (uwaga dotyczy głównie panów), iż na kolację nie wypada przychodzić w szortach i przepoconej po całym dniu koszulce bez rękawów. Nie raz byłam świadkiem niewpuszczania klientów do restauracji właśnie ze względu na szorty. Jak reaguje wtedy nasz rodak? Na ogół uważa, że to dyskryminacja, obraża się albo awanturuje (często robi i jedno, i drugie).

Z ubraniem mamy też problemy za dnia. Trudno nam zaakceptować, że przy zwiedzaniu obiektów sakralnych nawet największy upał nie usprawiedliwia negliżu. W wielu kulturach nie toleruje się osób w krótkich spodenkach; uważa się, że to tak, jak byśmy wyszli na ulicę w bieliźnie.

Uśmiech, proszę!

Za granicą część z nas zapomina także o istnieniu słów „dzień dobry”, „przepraszam”, „proszę” i najważniejszym – „dziękuję”! Znajomość (czy raczej nieznajomość) języków nie ma tu nic do rzeczy – kilku słów w lokalnym języku każdy jest się w stanie nauczyć. Na marginesie: choć w wielu krajach świata nie przepada się za Amerykanami, to docenia się ich próby bycia miłymi. No właśnie...

Amerykańskim wzorem wypadałoby się więcej uśmiechać do obsługi. Niestety wolimy traktować ją jak powietrze, bo to przecież „tylko obsługa”, która z czasem słusznie zaczyna nas uważać za permanentnie niezadowolonych smutasów.

Grzech główny

Co jeszcze? Niestety jesteśmy głośni. Nawet bardzo głośni! Taką opinię w świecie mają Niemcy, ale to my, będąc w grupie, zdecydowanie ich przebijamy. Nie przejmujemy się tym, że w samolocie mamy obok siebie innych pasażerów, bez skrupułów krzyczymy do kumpli siedzących kilka rzędów przed nami. Nie ma też znaczenia, czy zwiedzamy świątynię, czy siedzimy przy basenie. Ważni jesteśmy tylko my.

Inna sprawa, że poziom naszej „głośności” jest wprost proporcjonalny do ilości spożytego alkoholu. I tu dochodzimy do naszego grzechu głównego, czyli alkoholu. Hasło „Polak potrafi” sprawdza się pod tym względem szczególnie. Czytelników „Podróży” zapewne to nie dotyczy, ale na opinię o nas pracują inni. A ci inni jak już piją, to często tak, aby wszyscy w okolicy widzieli i słyszeli.

W jednym z zagranicznych hoteli usłyszałam ostatnio od recepcjonistki, że w czasie 30-letniej pracy w branży takich gości, jak obecna tam polska grupa, jeszcze nie miała. I nie był to komplement.

Uff... No to sobie ulżyłam, bo dość często mi za Polaków wstyd. Na szczęście wciąż są tacy, których opisane „grzechy” nie dotyczą, zależy im na naszym pozytywnym wizerunku. Dbają o dobre kontakty z mieszkańcami, a nad alkohol przedkładają chęć poznawania świata.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.