To drugie największe miasto w USA i trzecie najbogatsze miasto świata. A także jedno z najbardziej pogodnych. Zespół Best Coast śpiewa, że w Los Angeles budzi się ze słońcem w oczach, żyje ze słońcem we włosach i stąd ma tyle energii do działania. To prawda – pogoda dopisuje przez 284 dni w roku, a średnia temperatura to 24 stopnie. Kiedy tylko podnoszę głowę, rozciąga się nade mną bezkresne niebieskie niebo.
Fabryka marzeń
„To miasto, w którym każdy jest gwiazdą” – powiedział kiedyś Denzel Washington. Tak też czuję się w pierwszych dniach po przyjeździe. Mam wrażenie, że nic nie jest realne, a ja jestem tylko aktorką w filmie, który już widziałam. Los Angeles wystąpiło w niezliczonej liczbie produkcji, stworzonych w najbardziej znanej dzielnicy miasta – Hollywood.
– Wytwórnie przeniosły się do LA ze wschodniego wybrzeża z kilku powodów – mówi mi Han, tutejszy scenarzysta. – Po pierwsze, dla słońca. Po drugie, dla planów filmowych. W niewielkiej odległości znajdziemy tu morze i góry, lasy i pustynie. Trzecim powodem była ucieczka przed patentami Thomasa Edisona, który zmonopolizował przemysł na wschodzie USA. Często składał pozwy do sądu i trzeba było przerywać produkcję. Tutaj jego patenty nie obowiązywały – wyjaśnia Han. – Dziś wiele wytwórni przeniosło się do sąsiednich dzielnic oraz na przedmieścia Los Angeles, ale wciąż znajduje się tu sporo ważnych miejsc i budynków – opowiada, kiedy spacerujemy Hollywood Boulevard.
To przy nim mieści się Dolby Theatre, gdzie można usiąść w tych samych fotelach co gwiazdy na gali Oscarów, oraz Chinese Theatre, gdzie odbywa się większość ważnych premier filmowych. Przed budynkiem kina stylizowanego na chińską pagodę oglądamy odciski dłoni i butów znanych aktorów i bohaterów filmowych (jest tu na przykład Lord Vader z „Gwiezdnych wojen”). Po dwóch stronach ulicy ciągnie się Hollywoodzka Aleja Gwiazd, upamiętniająca 2500 osobistości show-biznesu. Spaceruje tu Ironman, z którym za dolara można zrobić sobie zdjęcie. W sklepach z pamiątkami kupimy Oscara dla Najlepszego Taty. Po drodze mija się wiele muzeów, m.in. Muzeum Hollywood, Madame Tussaud, Muzeum Rekordów Guinnessa, a także makabryczne Muzeum Śmierci.
Aleja Gwiazd w Los Angeles, fot. Shutterstock.com
Po drugiej stronie ulicy ustawia się długa kolejka. – Chcą wziąć udział w nagraniu programu Jimmy’ego Kimmela. To darmowa okazja, żeby być w telewizji i zobaczyć kogoś sławnego – wyjaśnia Han. – To gwiazd nie spotyka się tutaj na ulicy? – dziwię się. – Mieszkam tu 20 lat, a widziałem tylko Scarlett Johansson w księgarni i Matta Damona w kręgielni. Jeśli masz ochotę na „polowanie na gwiazdy”, to wybierz się na zorganizowaną wycieczkę Movie Stars Homes Tour, polegającą na oglądaniu domów celebrytów. A raczej ich podjazdów. Gwiazdy strzegą swojej prywatności za wysokimi murami. W Bel Air zlikwidowano nawet chodniki, by uniemożliwić fanom spacerowanie po okolicy i podglądanie celebrytów – mówi.
Zwiedzanie Los Angeles jest jak podróż dookoła świata
– Podobno obecnie w LA żyje więcej artystów niż w jakimkolwiek innym miejscu i czasie w historii cywilizacji. Jeden na sześciu mieszkańców pracuje w branży kreatywnej – mówi Andi, producentka popularnego reality show. Nie uważa swojej pracy za nic szczególnego. – Tutaj bycie producentem oznacza mniej więcej tyle samo co bycie człowiekiem – śmieje się.
Andi przyjechała z rodzinnej Filadelfii siedem lat temu. – W LA nikt nie jest z LA. Za marzeniami ściągają tu ludzie z całych Stanów i ze świata. Dzięki nim miasto jest takie różnorodne.
Zwiedzanie Los Angeles przypomina podróż dookoła świata. Chinatown, Koreatown, Little Ethiopia, Little Armenia, Little Tokyo, Little Bangladesh. Prawie połowę mieszkańców stanowią osoby pochodzenia latynoamerykańskiego. Siedzimy właśnie w staroświeckiej hali targowej Grand Central Market w centrum miasta i jemy salwadorską odmianę tortilli – pupusas. Na sąsiednim stoisku można dostać meksykańskie tacos, a naprzeciwko kolumbijskie placki arepas. Mam wrażenie, że znajomość hiszpańskiego pomaga mi bardziej niż angielskiego. Mówi się tu po hiszpańsku, w tym języku jest też większość napisów i szyldów w ścisłym centrum.
Downtown
– Downtown to dopiero kuriozum! Zaczęło się wyludniać pod koniec lat 30. Kilkadziesiąt lat temu było jednym z najtańszych miejsc do zamieszkania w całym LA. Ale i tak nikt nie chciał tu mieszkać. W wielopiętrowych budynkach przestały świecić jakiekolwiek światła – opowiada Andi. Opuszczony, zaniedbany gmach pięknej stacji kolejowej Union Station zagrał później w „Łowcy androidów” komisariat policji, a pusty Bradbury Building z końca XIX w. – mroczny dom J.F. Sebastiana. Bono, wokalista zespołu U2, przyjechał tu w 1987 r. i zaintrygował go dawny luksusowy Million Dollar Hotel, który służył jako tania noclegownia. Budynek stał się inspiracją dla filmu z Millą Jovovich i Melem Gibsonem, opowiadającego o indywiduach zamieszkujących hotel: wariatach, narkomanach, podstarzałych aktorkach i hipisie uważającym się za piątego Beatlesa. Świetnie obrazował atmosferę opuszczonego centrum Los Angeles.
Dziś Downtown odżyło dzięki zaplanowanej przez władze miasta gentryfikacji. Postawiono imponującą salę koncertową według projektu Franka Gehry’ego, a także obiekt sportowy Staples Center oraz przyległe do niego centrum rozrywki LA Live. Opuszczone budynki tanio wynajęto artystom. W ścisłym centrum działa teraz ponad 50 galerii, które najlepiej odwiedzić podczas Los Angeles Downtown Art Walk. Podobne do Nocy Muzeów darmowe spacery po galeriach odbywają się w każdy drugi czwartek miesiąca.
Walt Disney Concert Hall, fot. Shutterstock.com
– Mówi się, że w LA w wieku 35 lat jesteś starszy niż większość budynków – uśmiecha się Andi. – Ale nie w przypadku Downtown. To żywy skansen świetności Los Angeles z początku XX wieku. Spójrz na Mayan Theatre – wskazuje budynek z majańskimi ornamentami. – Kiedyś jedno z najwykwintniejszych kin w mieście, dzisiaj – klub nocny. Byłam tam ostatnio na walkach lucha libre połączonych z pokazami burleski. W starych budynkach znalazły miejsce bary z muzyką na żywo, takie jak DNO czy The Smell. LA ma jedną z ciekawszych scen muzycznych na świecie. Stąd pochodzą m.in. Guns N’ Roses, Bad Religion, Offspring, Rage Against the Machine, Beach Boys czy Red Hot Chili Peppers, autorzy chyba najbardziej znanej piosenki o LA – „Under The Bridge”.
Venice Beach
– Mówi się, że Los Angeles to 72 osiedla poszukujące miasta. Rzadko usłyszysz, że ktoś jest z LA, raczej powie ci, że jest z Los Feliz lub Silver Lake. Ja jestem z Venice – mówi Bettie, artystka burleskowa, która do Venice Beach przeprowadziła się, by surfować. – Nie byłam w centrum już chyba z sześć miesięcy. Jak mieszkasz w West Side, rzadko przeprawiasz się do East Side. Każda okolica jest jak małe miasteczko o własnym, niepowtarzalnym charakterze – dodaje.
Bettie wybrała Venice nie tylko dla bliskości plaży, ale też dla artystycznego, wyluzowanego klimatu. – To tutaj Dude z filmu „Big Lebowski” wychodził do sklepu w bokserkach i szlafroku. Nikt nie ocenia i nie krytykuje. Każdy jest, kim chce. Venice jest jedną z najbardziej znanych plaż w okolicy, obok Santa Monica ze słynnym ponadstuletnim molo oraz Malibu, gdzie mieszka wielu celebrytów.
Dzielnica powstała z marzenia, by do USA przenieść klimat włoskiego miasteczka. Na początku XX w. wykopano kanały na wzór weneckich, po których zaczęły pływać łodzie i gondole. Miejsce stało się plażowym kurortem dla mieszkańców Los Angeles, jednakże po kilkudziesięciu latach podupadło. Niskie czynsze za stare domki letniskowe przyciągały artystów oraz surferów, uznawanych wówczas za outsiderów.
– W latach 70. na surfingu nie dało się zarobić milionów jak teraz. Surferzy tworzyli piracką subkulturę. Dopiero stąd wypłynęli na szerokie wody – opowiada Bettie. – W Venice Beach narodziła się również kultura deskorolkowa. Stworzyły ją nastolatki skupione przy Zephyr Shop, pierwszym sklepie surferskim z prawdziwego zdarzenia. Najlepsze fale są wczesnym rankiem, więc Z-Boys (jak nazwali się chłopcy) resztę dnia poświęcali na jazdę na deskorolce, uważanej dotąd za zabawkę dla dzieci. Zaczęli jeździć inaczej, imitując surfing. Swoje deskorolki modelowali na kształt desek surfingowych. Wkradali się do opuszczonych, wyschniętych basenów i szaleli, dopóki nie przyjechała policja. Tak narodziły się pierwsze skateparki.
Skatepark przy plaży Venice Beach, fot. Shutterstock.com
Jeden z Z-Boys na miejscu dawnego Zephyra otworzył nowy sklep Horizons West, który istnieje po dziś dzień. W okolicy znajduje się także wiele szkół oferujących lekcje surfingu.
Idziemy deptakiem wzdłuż plaży. Obserwujemy artystów zbierających drobne do kapelusza, sprzedawców koszulek reggae i chłopaków ćwiczących w plażowej siłowni. Kilku muzyków wyciąga bębny i zaczyna grać. Przyłącza się coraz więcej osób – śliczna Mulatka śpiewa, my klaszczemy, para staruszków zaczyna tańczyć, a nad oceanem bajkowo zachodzi słońce.
„Los Angeles to nie jest prawdziwe miasto – powiedział Morrow Mayo, autor książki o LA. – To towar – jak samochody, papierosy czy płyn do płukania ust”. Nie wiem jak wy, ale ja Los Angeles kupuję. Reszty nie trzeba.
W galerii podpowiadamy, co jeszcze warto zwiedzić w Los Angeles i okolicach.