Jej ojciec pracował w schronisku na Śnieżnicy. Zamiast do przedszkola w Kasinie Wielkiej wychodziła z nim codziennie w góry. Taka zaprawa zostaje w nogach na zawsze. W ósmej klasie, bez poważnych przygotowań, pojechała na Młodzieżowe Mistrzostwa Polski w biegach przełajowych – i wygrała. Wkrótce w szkole mistrzostwa sportowego zamieniła biegi przełajowe na narciarskie. Seniorskie triumfy przyszły niebawem. Kilka tygodni po 23. urodzinach Justyna Kowalczyk zdobyła pierwszy medal olimpijski. Później zgarnęła jeszcze cztery, w tym dwa złote. Wygrała też – i to cztery razy – klasyfikację generalną Pucharu Świata. Całkiem nieźle jak na osobę z regionu, gdzie nie było ani jednej trasy biegowej.
Przyjeżdżam w jej rodzinny Beskid Wyspowy akurat w dniu rozpoczęcia igrzysk w Pjongczangu. W barze w Rabce-Zdroju telewizja pokazuje na żywo ceremonię otwarcia. Czekam, aż kamera wyłowi Justynę z tłumu. Na tych zawodach nie będzie już gwiazdą. Zajmie 17. miejsce, a wkrótce ogłosi, że kończy karierę i zostaje trenerką swoich następczyń. Kandydatki do kadry narodowej widzę zaraz po wyjściu z baru. Jedna pokazuje koleżance, jak powinien wyglądać krok w stylu klasycznym. Suną obok siebie, wykonując powolne ruchy, jakby to był kurs tańca, a nie trening. Ja też przyjechałem tu na narty, ale nie zamierzam z nikim rywalizować. A już na pewno nie pod względem stylu.
Biało wszędzie
Następnego ranka po drugiej stronie Śnieżnicy kilkanaście osób i jeden pies pakują się do aut. W kilka chwil przekonujemy się, czym jest górski mikroklimat. W punkcie zbiórki zimy jak na lekarstwo. Parę kilometrów dalej jednak wysiadamy już na przyjemną warstwę śniegu. Staje się ona coraz grubsza, w miarę jak zapuszczamy się w masyw Mogielicy. Porośnięta lasem góra jest najwyższym wzniesieniem Beskidu Wyspowego, co wcale nie znaczy, że trudno ją zdobyć. Szlaki górskie i drogi stokowe splatają się na jej zboczach w sieć.
NA TEMAT:
***
Cały artykuł o Beskidzie Wyspowym przeczytasz w styczniowym wydaniu magazynu „Podróże”.