Sanie nabierają prędkości. Nie tak miało być. „Hoooooo!” – wołam, ale lider ani myśli zwolnić. Pies instynktownie czuje, że prowadzi go kompletny amator. Gna coraz szybciej, w zalesioną dolinę. Kolejny zakręt. Prawa płoza odrywa się od podłoża. Igiełki strachu wędrują mi po plecach. „Pamiętaj o balansowaniu ciałem” – w głowie dźwięczy instrukcja usłyszana zaledwie przed kilkoma minutami. Rzucam się w bok. Gałęzie świerku smagają policzek, ale sanie szczęśliwie łapią grunt. Cóż z tego, skoro adrenalina odcina racjonalne myślenie. Zamiast „whuuu!” – komendy oznaczającej „stój”, wrzeszczę „ho!”, czyli „gazu!”. I nagle świat zaczyna się obracać. Kątem oka dostrzegam jeszcze obłoczki pary z psich pysków. A potem unoszę się w powietrzu...
NA TEMAT:
Niewiarygodne. Jeszcze cztery godziny temu siedziałem w samolocie lecącym do Tuluzy, a teraz leżę w śnieżnej zaspie gdzieś w Pirenejach Wysokich, czując na twarzy oddech malamuta.
– Dobry pies! – śmieje się Laurent, szef narciarskiego ośrodka Peyragudes, stawiając mnie do pionu i otrzepując ze śniegu. – Lider chyba cię lubi. Faktycznie. „Dobry pies” merda radośnie ogonem. – Godzinny kurs z reguły wystarcza, żeby bezpiecznie powozić psim zaprzęgiem – mówi Laurent. – Ale najwyraźniej poczułeś się jak bohater „Zewu krwi” Londona. No wiesz… Alaska, gorączka złota, ucieczka przed wilkami. Jeszcze kilka takich szarż i będzie z ciebie rasowy maszer.
Dobry humor nie opuszcza go przez całą drogę do Peyragudes. Docieramy tam po zmierzchu. Góry zdążyły zlać się z niebem w czarną plamę atramentu. W świetle neonu dostrzegam zarysy pensjonatów, restauracji, zamkniętych na głucho sklepów. Wokół żywego ducha. Nocne kluby? Dyskoteki? –Nie ten adres – wyjaśnia mój towarzysz. – Ci, którzy szukają szampańskiej zabawy, jadą do Andory. U nas główną atrakcją jest święty spokój. Zaraz po nartach, rzecz jasna. Widzimy się rano na stoku! – rzuca na odchodne i znika w ciemności.
Narty we Francji śladem Jamesa Bonda
O świcie wyglądam przez hotelowe okno. Nie potrzebuję kawy. Widok elektryzuje bardziej niż podwójne espresso. Na horyzoncie podpalone słońcem trzytysięczniki, a pode mną spowita mgłą dolina Louron. Mógłbym chłonąć ten pejzaż do wiosny, jednak kapituluję przed zapachami dobiegającymi z pobliskiej piekarni.
Szybkie śniadanie, potem dziesięciominutowy spacer do narciarni. Po drodze rzut oka na ośrodek. Żadnych zabytków, tradycyjnej zabudowy, drewnianych zdobień. Wszystkiego dwie uliczki, a przy nich niezbyt urodziwe dwu-trzypiętrowe pensjonaty.
Peyragudes powstało pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to dwie małe stacje narciarskie – Les Agudes i Peyresourde – postanowiły połączyć siły, tworząc najnowocześniejszy wówczas ośrodek narciarski we francuskich Pirenejach. Lokalne pieniądze poszły na modernizację, a w promocji pomogło Hollywood. W 1997 r. kręcono tu „Jutro nie umiera nigdy” z Pierce'em Brosnanem w roli Bonda.
Jeśli planujesz narty we Francji, warto wybrać się do Peyragudes, fot. Radosław Żydonik
O wyborze, prócz zjawiskowych plenerów, zdecydowała pogoda. – Mamy tu najwięcej słonecznych dni w roku spośród wszystkich stacji regionu – mówi Laurent, gdy w narciarskim rynsztunku melduję się pod wyciągiem. – To nie wszystko – zaczyna wyliczankę. – 51 świetnie przygotowanych tras, 17 wyciągów, do tego parki śnieżne, tory saneczkowe. Różnica wysokości? Jesteśmy na 1600 m, za chwilę będziemy kilometr wyżej.
Zeskakujemy z krzesełek. Jest wcześnie, więc na górze zaledwie garstka osób. Wybieramy ostry zjazd czarną trasą ku dolinie Larboust. Szeroki stok lśni niczym rzeka. Na prawo ochronna siatka rozpięta nad przepaścią, na lewo ciemne plamy nagich skał. Dziesięć minut i jesteśmy na dole.
Słońce powoli wspina się po zboczu Pic de Nord Nere. Wokół coraz więcej nart, desek snowboardowych i popularnych tu jednopłozowych skuterów. Szukający adrenaliny wchodzą ponad ostatni wyciąg, by spod grani szusować w dziewiczym śniegu. Grupka Hiszpanów sunie krawędzią urwiska, wystawiając rozbawione twarze ku kijkom do selfie.
Uśmiechy zyskują na wyrazistości wraz z kolejnymi przystankami na lampkę fergusta – lokalnego specjału produkowanego z fermentujących malin i serwowanego w barach apres-ski.
Francuskie Pireneje dla każdego
Narty odpięte, słupek na termometrze wskazuje 15 stopni. Kelnerzy w podkoszulkach lawirują między stolikami. Słychać tylko francuski i hiszpański. – Dziwisz się? Do Barcelony jest stąd trzysta kilometrów, do Paryża osiemset. A do Warszawy? No tak, ponad dwa tysiące. – Laurent przegryza croissanta. – Jak ktoś ma pod nosem Alpy, nie jedzie w Pireneje.
Ale za to u nas jest kameralnie. Pracownicy ośrodka to paczka znajomych. Od wiosny do jesieni jesteśmy rolnikami, pszczelarzami i kierowcami ciężarówek. A gdy sypnie śniegiem? Czary-mary! I znów obsługujemy wyciągi, prowadzimy narciarskie szkółki. Albo siadamy za kierownicą ratraków. Nocne przejażdżki nimi są przebojem sezonu. Zresztą białe szaleństwo ma tu wiele odcieni. Możesz uprawiać skialpinizm i hulać na paralotni jako speedrider. A jak się zmęczysz? Proszę bardzo, odpoczywaj, podziwiając pejzaż z basenów Spassio – Laurent wskazuje wielkie panoramiczne okno, za którym w strefie wellness łapią oddech turyści.
Pomija natomiast milczeniem kulinarny atut Peyragudes. Bo i o czym tu mówić. Jedzenie? Wiadomo, że jest doskonałe. Wystarczy zajrzeć do menu jednej z kilkunastu restauracji, by puścić się slalomem przez pirenejską kuchnię. Godziny spędzane przy stole rekompensują niemal całkowity brak życia nocnego. Chyba że za jego przejaw uzna się wyczyny szefa kuchni w barze El Feston, który po północy rzuca patelnię, łapie gitarę i pośród wiwatów śpiewa „Knockin' On Heaven's Door”. Jeśli w niebie mają wakat na stanowisku kucharza, muzykalny Andre nie musiałby dobijać się do rajskiego pośredniaka. Posadę dostałby od ręki. W końcu serwuje najlepsze tapas na północ od Hiszpanii. Zresztą nożem posługuje się biegle nie tylko w kuchni, ale i na placu budowy.
Podróż po przygodę
Ostrze zagłębia się w śniegu po rękojeść. Metal z chrzęstem rżnie śnieżną masę. Jeszcze jedno precyzyjne cięcie od spodu. Sekunda i… jest! Ciężki, prostokątny blok ląduje obok bliźniaczo podobnych, domykając okrąg.
– Grunt to odpowiedni śnieg – tłumaczy Andre. – Nie może być sypki ani mocno zlodowaciały. Inaczej igloo się rozleci. Potem wystarczy wytyczyć koło o średnicy kilku metrów. I pamiętać, żeby bloki podcinać pod skosem, tak by na finiszu utworzyły kopułę. Twoja kolej!
Biorę nóż. Pierwsze próby przypominają wariacje rzeźbiarza kubisty, ale nie daję za wygraną. Gdy odkładam narzędzie, leży przede mną kilkanaście śnieżnych cegieł. Po czterech godzinach domykamy sklepienie. Wycinamy drzwi, wchodzimy do środka i rozpalamy ogień. Po chwili trzymam w dłoniach kubek z herbatą. Jestem przemoczony, dzwonię zębami, ale pękam z dumy. W końcu spełniłem chłopięce marzenia. W dwa dni zostałem maszerem, ślizgałem się po wielkich górach. Ba, właśnie zbudowałem sobie dom. Z bajecznym widokiem! Że daleko? Po taką przygodę warto pojechać i na koniec świata.
Narty we Francji praktycznie
Dojazd, noclegi, karnet
Z Modlina do Tuluzy zabierze nas Ryanair (w 2 strony od 250 zł). Następnie pociągiem do Luchon i stamtąd autobusem do Peyragudes (160 km, bilety ok. 110 zł). Nocowałem w hotelu Agudes (260 zł/2 os./noc, www.hotel-peyragudes.com).
W kurorcie czeka 60 km ratrakowanych tras (4 czarne, 20 czerwonych, 22 niebieskie i 5 zielonych). Karnet na 6 dni (ze wstępem do kompleksu Spassio: basen, sauny, strefa wellness) – ok. 150 euro.
Atrakcje
Choć kurort jest kameralny, można tu też uprawiać speedriding, snowgliding (jazdę na nartach z nieco mniejszą paralotnią), zimowy kanioning. Ciekawym doświadczeniem jest budowa igloo zgodnie ze sztuką Inuitów (25 euro), kurs powożenia psim zaprzęgiem (110 euro) czy nocna przejażdżka ratrakiem po stokach (20 euro). www.peyragudes.com
W Loudenvielle działa kompleks basenów termalnych, w tym na świeżym powietrzu (www.balnea.fr).
Warta wycieczki jest fromażeria ze znakomitymi serami i jogurtami, którą prowadzi Yves Giry. Można wziąć udział w dojeniu owiec. www.fromageriedudiabledemont. e-monsite.com