Bezpieczeństwo jest w górach najważniejsze. Nie tylko twoje, lecz także ludzi, których być może podetniesz i którym połamiesz nogi, spadając ze stoku. Albo ratowników, którzy będą ryzykować życie, bo tobie nie chciało się zabrać czekana i raków. To nie jest dyskusja o tym czy, ale co i w jakich warunkach.
Co zabrać w góry: mapa i kompas przede wszystkim
Telefon najlepiej schować do plecaka. Wyłączyć albo nawet wyjąć baterię (jeśli się da) i nie ruszać, dopóki nie trzeba będzie wzywać pomocy albo za pomocą GPS-a znaleźć szlak. Nigdy nie wybrałbym się w góry, polegając tylko na aplikacji wgranej w komórkę, a zwłaszcza na Google Maps, które przeciętnie odwzorowują teren. Telefon może się zepsuć, stracić zasięg, spaść w przepaść. Poza tym korzystanie z niego osłabia uważność, a ta jest w górach na wagę złota. Lepiej korzystać więc z papierowej mapy, a telefon traktować tylko jako wsparcie.
– Polecam używanie mapy i kompasu – mówił podczas prelekcji w siedzibie Google Andrew Skurka, amerykański backpacker, laureat nagrody Adventurer of the Year w 2007 r. – Za ich pomocą mogę zrobić wszystko to, co z GPS-em. Mam do nich jednak większe zaufanie, bo nie wymagają baterii, są lżejsze, a rozmiaru mapy nie da się porównać z choćby i największym wyświetlaczem.
NA TEMAT:
Aplikacje przydatne na szlaku
Jeśli jednak nawet w górach nie potrafisz odkleić się od ekranu, wgraj aplikację Ratunek (iOS i Android, bezpłatna). Za jej pomocą połączysz się ze służbami ratunkowymi w całej Polsce: TOPR, GOPR, WOPR lub MOPR. W trakcie rozmowy telefonicznej aplikacja wyśle do wybranej służby SMS z dokładną lokalizacją (do 3 m) osoby dzwoniącej.
Gdy kilka lat temu szedłem z Chabówki do Zakopanego, szlaki były nie najlepiej oznakowane. Co jakiś czas znikały, a potem pojawiały się jak gdyby nigdy nic. Nawigowanie tylko z mapą czasami nie wystarczało. Wspierałem się wtedy komórką i aplikacją Mapa Turystyczna (Android bezpłatna, iOS 23,99 zł). Dużo łatwiej czytać w niej teren, bo jego odwzorowanie jest oparte nie tylko na poziomicach i kolorach, ale też na przestrzennej grafice. Przed wyruszeniem na szlak można zaplanować wędrówkę – aplikacja pokaże szacunkowy czas przejścia, sumę przewyższeń, długość trasy oraz jej szczegółowy przebieg. Dzięki nawigacji GPS możesz sprawdzić, w którym miejscu na szlaku jesteś, a przebytą trasę zapisać i podzielić się nią ze znajomymi albo przeanalizować w domu. Istnieje możliwość pobrania map offline oraz doczytania szczegółowych informacji o ciekawych miejscach na szlaku.
Alternatywą dla Mapy Turystycznej, ale tylko w obrębie Tatr, jest aplikacja Twój Tatrzański PN (Android, bezpłatna), stworzona we współpracy z portalem Trail.pl. Można dzięki niej pobrać mapę Tatr i okolic, która działa także offline. Jest też sporo zdjęć i informacji o ciekawych miejscach wraz ze współrzędnymi. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, bardzo przydatne są prognozy pogody na najbliższe sześć dni dla siedmiu stacji meteorologicznych (Dolina Chochołowska, Dolina Kościeliska, Dolina Pięciu Stawów Polskich, Kasprowy Wierch, Morskie Oko, Zakopane, Łomnica). Informacje o swoim położeniu (współrzędne GPS) łatwo wyślesz e-mailem lub SMS-em do dowolnej osoby lub po prostu odczytasz pozycję z ekranu telefonu. Korzystając z aplikacji, można też pomóc pracownikom Tatrzańskiego Parku Narodowego, zgłaszając przeszkody na szlaku, braki w oznakowaniu albo inne problemy.
Co zabrać w góry: lokalizator
Każdy może się zgubić. Pytanie tylko kiedy. O pobłądzenie łatwiej w odludnych górach, ale nawet w polskich Tatrach może się przydać małe pudełeczko, lżejsze od tabliczki czekolady. Chodzi o lokalizator SPOT (cena od 1450 zł, wypożyczenie od 20 zł/dzień). Urządzenie wykorzystuje system GPS do określenia położenia oraz satelitarną sieć SPOT do przekazania informacji o owej lokalizacji. Jak zapewnia producent, system jest niezawodny w 99,4% przypadków i ma cztery funkcje wzywania pomocy.
– Dzięki niemu mogę zaalarmować bliskich lub służby ratownicze albo wysłać rodzinie wiadomość, że wszystko jest OK – mówi Andrew Skurka. SPOT umożliwia także śledzenie trasy i udostępnianie jej wybranym osobom. Wspomniane przez Skurkę powiadamianie rodziny odbywa się za pomocą SMS-ów lub e-maili. Baterie wystarczą nawet na trzy miesiące w trybie czuwania, na 3-6 dni ciągłego wzywania pomocy lub 3-7 dni w trybie śledzenia trasy. SPOT działa w oparciu o satelity komercyjne, więc do jego użytkowania nie potrzeba karty SIM, nie ponosimy też kosztów transmisji danych i wysyłania SMS-ów.
Alternatywą dla SPOT-a może być inReach (od 940 zł), komunikator satelitarny z nawigacją GPS firmy Garmin. Za jego pomocą można wysyłać i odbierać SMS-y poza zasięgiem sieci komórkowej, nadać prośbę o ratunek do GEOS, całodobowego centrum poszukiwawczo-ratowniczego, oraz rejestrować i udostępniać postępy swojej wyprawy wybranym osobom. Zaletą urządzenia jest to, że za pomocą aplikacji można połączyć je z telefonem komórkowym i pobierać mapy oraz kolorowe zdjęcia lotnicze. Wadą – fakt, że do inReach trzeba wykupić pakiet usług satelitarnych.
Czy warto zabrać w góry krótkofalówkę?
W grupie, nawet w dwuosobowym zespole, którego członkowie poruszają się w różnym tempie, pomocne mogą być krótkofalówki (od 99 zł). Niektórzy co prawda przestrzegają, że ich używanie daje złudne poczucie bliskości partnera i szansy uzyskania pomocy. Skłaniają też do podjęcia decyzji o podzieleniu grupy. Mimo to warto rozważyć ich użycie. Mogą usprawnić komunikację i oszczędzić baterię w telefonie, która przyda się w sytuacji kryzysowej.
Poważnym minusem krótkofalówek w górach jest to, że ich zasięg – od trzech do kilkunastu kilometrów – ulega skróceniu, jeśli partnerów dzieli grań albo las. W sprzyjających warunkach jakość połączenia bywa jednak doskonała. „Na dalsze wyprawy wypożyczam radia z PZA i muszę przyznać, że zawsze świetnie się sprawdzały” – na forum.turystyka-gorska.pl swoimi wrażeniami dzieli się jeden z użytkowników. „Jedynie na wyprawę na Denali [Mt. McKinley] nie wziąłem radyjek z PZA, bo okazało się, że w USA używają innych częstotliwości. Na miejscu kupiłem małe motorolki wyglądające jak zabawki, ale ku mojemu zaskoczeniu zdały egzamin. Słuchaliśmy z nich codziennie komunikatów pogodowych nadawanych z base campu oddalonego o kilkanaście kilometrów od naszego obozu i komunikowaliśmy się między sobą, gdy poszczególne zespoły spały w obozach na różnych wysokościach”.
Ze sprzętem lawinowym nawet do Morskiego Oka
Wszyscy wiedzą, że wychodząc zimą w góry, trzeba się ciepło ubrać i spakować czołówkę. Nie wszyscy jednak przyswoili sobie, że obowiązkowo należy zabrać także zestaw lawinowy (od 1000 zł, wypożyczenie od 25 zł/dzień). Nie zliczę, ile razy przyszło mi spotkać śmieszków, dla których noszenie łopaty, sondy lawinowej i piepsa w Tatrach jest oznaką słabości. Nastrój do żartów opuści ich pewnie, gdy sami będą się dusić przysypani przez śnieg.
Przypominania nigdy dość – nawet jeśli wybieracie się asfaltową szosą do Morskiego Oka (tak, również na tym szlaku, niedaleko schroniska, znajdują się miejsca zagrożone zejściem lawin), zabierzcie ze sobą zestaw lawinowy.
Łopata musi być solidna i metalowa – plastik połamie się na twardym jak beton śniegu. Do tego długa, składana sonda i lokalizator, tzw. pieps. Całość można wypożyczyć w Zakopanem i niektórych schroniskach, np. w Dolinie Pięciu Stawów. Spakowanie jednego zestawu nie wystarczy – każdy członek grupy musi posiadać własny i przejść przeszkolenie, jak z niego korzystać.
Plecak ze skrzydełkami
Gdy w ubiegłym roku kręciłem z narciarzem i himalaistą Andrzejem Bargielem odcinek programu „Mikrowyprawy Łukasza Długowskiego”, rozmawialiśmy o plecakach z systemem ABS. Z zewnątrz wyglądają zwyczajnie, ale po bokach mają ukryte poduszki powietrzne, które napełniają się w ciągu trzech sekund od pociągnięcia za linkę. Uruchamia się je w przypadku porwania przez lawinę. Powinny utrzymać nas na powierzchni i zapobiec przysypaniu przez grubą warstwę śniegu.
Tego typu sprzęt jest co prawda drogi – kosztuje od 2500 zł – ale używa go większość narciarzy, którzy jeżdżą poza szlakami (wypożyczenie od 50 zł/dzień). Zaskoczyło mnie, gdy Bargiel powiedział, że z takich plecaków powinni korzystać także wędrowcy. Wydało mi się to absurdalne, ale potem uznałem, że ma rację. Lawina nie patrzy, czy narciarz, czy pieszy, a plecak z systemem ABS może uratować życie. Jedyną przeszkodą, przynajmniej dla mnie, jest ich niewielka pojemność: 20-30 litrów. Zwykle chodzę z pięćdziesiątką, ale może czas przejść na minimalizm?