Mimo sporych doświadczeń górskich z nadzieją popatruję na Elizę, która jest znacznie ode mnie młodsza, skacze po graniach jak kozica i każdy rok bez ataku na sześciotysięcznik uważa za stracony. To ona zaproponowała wspólną wyprawę szlakiem Grande Randonnée 20 biegnącym przez środek Korsyki, pośród najwyższych wzniesień gór korsykańskich.
NA TEMAT:
Ruszamy na przełomie sierpnia i września, kiedy na trasie robi się nieco luźniej, skwar nie dokucza jak w pełni lata i wciąż jest nadzieja, że uda się zdążyć przed porą jesiennych ulew. Do sennej miejscowości Calenzana docieramy taksówką z lotniska w Calvi. W 1732 r. rozegrały się tu dramatyczne wydarzenia – korsykańscy powstańcy uśmiercili pół tysiąca żołnierzy najemników, lejąc im na głowy wrzącą oliwę, ciskając w nich ulami pełnymi pszczół i pędząc ulicami podpalone żywcem byki. Dziś na starówce, wokół XVIII-wiecznego kościoła, panuje atmosfera śródziemnomorskiej sjesty. Za to w miejscowym gite d’étape, stacji turystycznej, gdzie trekkerzy szykują się do wymarszu, żywa krzątanina.
Grande Randonnée 20 uchodzi za najtrudniejszy szlak górski w Europie – również dlatego, że po drodze trudno uzupełnić zapasy i nie można liczyć na pomoc miejscowych tragarzy. Uzupełniamy prowiant i sprawdzamy nasz namiot – przestronną jedynkę. Cała trasa ma ponad 170 kilometrów, do pokonania jest prawie 20 kilometrów przewyższeń, a żeby uwinąć się w 14 dni, trzeba maszerować przeciętnie siedem godzin dziennie.
Eliza siada do mapy i opracowuje wariant 12-dniowy. Patrzę jej przez ramię z rosnącym niepokojem. Wysokości bezwzględne szczytów Korsyki z pozoru nie są imponujące – najwyższy Monte Cinto ma „zaledwie” 2706 m n.p.m. Trzeba jednak pamiętać, że tamtejsze góry wyrastają wprost z morza, 2-tysięczników jest ponad 40, ściany są wysokie, wierzchołki postrzępione, a krajobraz miejscami dzikszy niż w Himalajach. W końcu to jeden z najstarszych w Europie masywów krystalicznych, ku uciesze wspinaczy dodatkowo urzeźbiony przez plejstoceńskie lodowce.
Wisienką na torcie jest, przewidziane w czwartym etapie, przejście przez osławiony Cirque de la Solitude, naturalny kocioł polodowcowy głębokości ćwierci kilometra, otoczony ze wszystkich stron pionowymi skałami.
Pierwszy etap...
Okazuje się etapem prawdy. 6 godzin marszu, prawie 1,5 kilometra podejścia na zwietrzały wododział, żmudna wspinaczka przez porośniętą wrzoścami makię i las sosnowy. Na szczęście po drodze można odsapnąć na kilku przełęczach, skąd rozpościerają się wspaniałe widoki na wybrzeże i w dolinę Frintogna. Pod koniec dnia rozbijamy namiot na malowniczej łące u stóp schroniska, gdzie odbieramy dwie nauki: jeśli nie uda ci się rozbić pod murowaną zagrodą dla owiec, sam sobie zbuduj wiatrochron, a jeśli koniecznie zamierzasz zrobić pranie, to gdzieś je przywiąż, żeby nie kusić pasących się w pobliżu koni.
Drugiego dnia zaczyna mi rzednąć mina: zazdroszczę kondycji Elizie, bo etap z każdą godziną robi się coraz trudniejszy. Na GR 20 nie ma długich odcinków „po płaskim”. Każde nadrobione kilkaset metrów wytraca się przy kolejnym zejściu. Szlak jest bardzo dobrze oznakowany, ale biało-czerwone kwadraty należy interpretować w duchu: „Mniej więcej tędy. Radź sobie, jak umiesz”. Jeszcze nie nabrałam wprawy, więc zaliczam pierwsze rany tłuczone łydek. Zapatrzona pod nogi nie doceniam urody coraz liczniejszych iglic i postrzępionych turni. Zaczynam się za to oswajać z zapachem Korsyki: mieszanką aromatu mirtu i innych ziół z wonią rozpalonych słońcem skał.
Etap ze schroniska Carozzu do Ascu Stagnu przebiega podobnie, ale nie wystarczy już tylko skakać po łupkach – na czworakach wdrapuję się po niemal pionowych płytach skalnych.
To doświadczenie przyda się podczas przeprawy przez Cirque de la Solitude, na szczęście w chłodnej mgle, niestety – kosztem widoków. Wychodzę z kotła na miękkich nogach i kategorycznie odmawiam nadrobienia dnia marszu do słynnego schroniska Ciottulu di i Mori, najwyżej położonego na szlaku, skąd można podziwiać majaczące w oddali rudoczerwone granie. Popodziwiam sobie nazajutrz, ciesząc się wreszcie długim, w miarę łagodnym spacerem przez górskie lasy i łąki, który doprowadzi nas na oblegany przez półdzikie świnie biwak w Castellu di Vergio.
Korsyka, Nino (shutterstock.com)
Przed nami być może najpiękniejszy odcinek drogi, przebiegający obok szafirowego jeziora Nino ścieżką wśród krętych strumyków, uchodzących do oczek wodnych zwanych tutaj pozzi. Włóczęga jak przez stepy Azji Środkowej, która na następnych etapach znów ustąpi miejsca żmudnej wspinaczce i długim zejściom wśród rozpadlin i śliskich głazów. Po kilku dniach docieramy do Vizzavony, punktu końcowego północnego odcinka trasy. Czas pędzi nieubłaganie: postanawiamy iść na południe jeszcze 2 dni. Trzeciego dnia coraz łagodniejszej wędrówki schodzimy ścieżką wśród kasztanów do wioski Cozzano, gdzie łapiemy autobus do Ajaccio. Stamtąd wracamy pociągiem do Calvi. Do przejścia całego GR 20 zabrakło nam dosłownie jednego dnia. Nie żałujemy. Na tym szlaku lepiej nie bić rekordów.
Nocleg
Na całym szlaku nie wolno biwakować na dziko. Noclegi w schroniskach (od 10 euro za miejsce na wspólnej sali) trzeba rezerwować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Nocowanie w rozstawionych na miejscu namiotach bywa ryzykowne (pluskwy). Najlepiej wybrać się z własnym namiotem (ok. 5 euro za rozbicie). Czasem warto zboczyć ze szlaku: w E’Capannelle trafił nam się biwak za darmo i przepyszna, śmiesznie tania kolacja w prywatnym schronisku. Pomaga szeroki uśmiech i znajomość francuskiego.