Twoja nowa książką "Gorączka" to kolejna opowieść człowieka, który jest w centrum wydarzeń. Wcześniej wszedłeś bez ochrony do więzienia San Quentin w Kalifornii, w Kambodży tropiłeś przemytników dzieł sztuki, tym razem wspólnie z poszukiwaczami skarbów szukałeś złota i diamentów w różnych częściach świata. Takie wcielanie się w życie różnych ludzi to Twój sposób na podróżowanie?
Tak, nie wyobrażam sobie oglądania świata z okien autokaru i później opisywania tego. To by nie była książka, tylko blog turystyczny. Wiele osób pyta mnie, czy nie boję się jechać gdzieś na koniec świata ze świadomością tego, że mogę nie wrócić. Oczywiście, że się boję, czasem jestem zły na siebie, że wpakowałem się w coś, co zagraża mojemu życiu, chcę natychmiast wracać do domu. Ale moje książki nie powstałyby bez takiego ryzyka. Pamiętam, jak na łodzi poszukiwaczy skarbów na Morzu Karaibskim zobaczyłem, w jaki sposób ci ludzie schodzą pod wodę. Jestem doświadczonym nurkiem, ale ich pływanie nie miało nic wspólnego z zachowaniem podstawowych zasad bezpieczeństwa. "Jesteś jednym z nas, sam tego chciałeś, schodź pod wodę", rozkazał mi kapitan. No więc wskakuję do wody, gdzie przez cały czas pracuje śruba łodzi i wyciąg do czyszczenia dna, który może wyrzucić nurka na powierzchnię w sekundę i nie będzie czego zbierać, dookoła wieje huragan, prąd znosi mnie coraz dalej, nie mam żadnej asekuracji, pływają meduzy, rekiny i na domiar wszystkiego pracuję z ciężkim sprzętem... I tak dziesięć razy dziennie. Takich przykładów było mnóstwo.
NA TEMAT:
"Jesteś jednym z nas" - co trzeba zrobić, żeby usłyszeć takie zdanie od poszukiwaczy skarbów?
Mel Fisher's Treasures to najsłynniejsza firma poszukująca skarbów na świecie - to są ludzie, którzy nie wpuszczają na swój teren obcych. Przez trzy i pół miesiąca nękałem ich mailami, żeby zaprosili mnie na pokład. Wysyłałem rekomendacje od ludzi, którzy znają innych ludzi, swoje zdjęcia, egzemplarze książki, dokumentację projektów. W końcu się udało, bo przeszedłem pozytywnie tzw. background check, przyjrzeli się, kim jestem i co robię, i najwyraźniej uznali, że warto poświęcić mi trochę czasu.
Na zdjęciach z łodzi opublikowanych w książce widać rosłych facetów, których większość z nas przestraszyłaby się na ulicy. Jak się z nimi dogadywałeś?
Na łodzi każdy zna swoje miejsce, dzięki czemu łatwiej uniknąć konfliktów. Są oczywiście momenty spontaniczne, na przykład kiedy wyławia się coś drogocennego, wszyscy cieszą się jak dzieci. W taki sposób zresztą rodzi się nie tylko pewien rodzaj więzi, ale też przede wszystkim tytułowa "gorączka złota". Gdy raz dotkniesz prawdziwego skarbu, chcesz więcej i więcej. Za wszelką cenę. Zdarzają się kradzieże odnalezionych już kosztowności, pościgi jak na filmach sensacyjnych. Amerykanie twierdzą, że to droga w jedną stronę i ja się z tym zgadzam. Bardzo ciężko wrócić do normalnego życia po szukaniu skarbów.
Czyli teraz z podróżnika i autora książek zmieniasz się w poszukiwacza skarbów?
Nie mam na to szans. Poszukiwanie skarbów to droga operacja, która kosztuje miliony dolarów, a zyski mogą się pojawić albo nie. Poszukiwanie skarbów na morzu przypomina tak naprawdę pracę w stoczni. Spawanie, dźwiganie ciężarów, mocowanie łańcuchów po kilkanaście godzin dziennie. Wcześniej trzeba wykonać benedyktyńską pracę, odszukać stare mapy i dokumenty źródłowe, i to w jedynej takiej bibliotece, Archivo General de Indias w Sewilli, opracować plan poszukiwań i wydać majątek na sprzęt. A potem może się okazać, że znajdujesz duży skarb wart sto milionów dolarów i zalewasz starymi monetami i biżuterią rynek numizmatyczny. Ich ceny natychmiast spadają, a ty poniosłeś olbrzymie koszty. I mimo sukcesu, odnalezienia wielkiego skarbu, jesteś na minusie. Taki nieromantyczny obraz tego zajęcia trochę mnie rozczarował. Ale gorączka złota została.
W nowej książce piszesz też o tym, że skarbów szuka się nie tylko pod wodą.
Tak, na pustyni w Nowym Meksyku konkwistadorzy zakopali masę kosztowności. To zresztą był najbardziej ekscytujący etap mojej podróży. Przez 400 lat to był prawdziwy Dziki Zachód, najbardziej niebezpieczne miejsce na ziemi, kompletnie wyjęte spod prawa. Były tu kopalnie złota, wszystkie kosztowności, które wydobyto, trzeba było zakopać gdzieś na pustyni i zabezpieczyć przed bandytami, mając nadzieję, że za 10, 20 lat wróci się i zostanie bogaczem. Widziałeś z pewnością filmy z Indianą Jonesem, który odkrywa skarb, ale musi przejść przez labirynt pełen pułapek. Coś takiego istnieje naprawdę, na południu Stanów Zjednoczonych i w Meksyku.
Wielkie turlające się głazy i kościotrupy wyskakujące po nadepnięciu na kamień?
Wyobraź sobie taką sytuację. Idziesz skalnym korytarzem, w którym stoi duży głaz, musisz go ominąć. I to są ostatnie twoje kroki w życiu, bo tylko wtajemniczeni wiedzą, że trzeba go pokonać górą. Jeśli spróbujesz go obejść, uruchomisz zapadnię, która zaleje całą kopalnię, albo zasypie ją piachem. Po 500 latach te pułapki działają zadziwiająco sprawnie.
Brzmi to trochę jak bajka dla dużych chłopców.
(Śmiech) Też miałem takie poczucie na początku. Kiedy ruszyliśmy na pustynię po raz pierwszy byłem wściekły, bo miałem wrażenie, że uczestniczę w jakiejś wycieczce krajoznawczej. "Widzisz tu jest krzaczek, który jest znakiem, o tamten kamień z pewnością też jest jakąś informacją", mówił mi Tony Tucker, jeden z najlepszych poszukiwaczy w Nowym Meksyku. Załamałem się. Tyle przygotowań i znalazłem się w wesołym miasteczku dla poszukiwaczy przygód. Ale następnego dnia dotarliśmy do miejsca, w którym stały trzy kamienie. Mały, większy i największy. Przyroda nie układa takich form. To tak zwany "eyecatcher", czyli znak, że gdzieś w pobliżu jest wejście do schowka lub kopalni. Rozejrzeliśmy się, tuż obok na skale była wyryta twarz człowieka z zamkniętymi oczami. Okazało się, że to była pułapka, miejsce, które miało zwabić poszukiwacza, zmylić go i zabić, na przykład jakąś zatrutą strzałką, którą uruchamia zapadnia. Po chwili Tony pokazał mi taką samą twarz, tylko z otwartymi oczami, która była wskazówką, gdzie patrzeć, aby znaleźć drogę do bogactwa. Tego samego dnia Tony pokazał mi też 150-metrowego hiszpańskiego muła wyrytego w skale, którego widać tylko popołudniu i tylko z jednego miejsca w całej okolicy. Nie miałem wątpliwości, że będzie z tego książka.
I co, znaleźliście skarb?
Nie mogę odpowiedzieć ci na to pytanie. Obiecałem Tony'emu, że nie opowiem tej historii do końca i zakończę ją w momencie, w którym sobie tego zażyczy. Tak więc przepraszam, ale nic nie powiem - nie mogę zawieść jego zaufania.
W Nowym Meksyku też działa biznes poszukiwaczy skarbów?
Nie, to zupełnie inna dziedzina. Poszukiwanie skarbów na pustyni jest nielegalne. Ludzie, którzy się tym zajmują są anonimowi, śledzi ich FBI i konkurencja. Dotarcie do nich zajęło mi masę czasu, a i tak pozwolili mi ze sobą ruszyć na wyprawę tylko pod warunkiem, że nie opiszę części naszych poszukiwań. Szczególnie tych, które mają miejsce na terenie rezerwatu Indian. Rdzenni Amerykanie sami wymierzają sprawiedliwość ludziom, których złapią na swoim terytorium z wykrywaczami metalu. W "Gorączce" akcja kończy się w momencie, gdy wchodzimy na "zakazaną ziemię". W Nowym Meksyku co roku ginie kilka osób, które na własną rękę szukają złota. Zresztą nawet zawodowcy też w pewnym momencie tracą czujność.Niedawno w południowej Arizonie dwie osoby, które znalazły skarb, po kilku miesiącach zmarły na skutek działania arszeniku, którym pokryte było złoto. To była powolna, okrutna śmierć. Inni giną, uruchamiając pułapki, czasem z dynamitem, które zostawili po sobie konfederaci.
W "Gorączce" w rankingu na najbardziej brutalne miejsce wśród poszukiwaczy skarbów wygrywa jednak Afryka.
Zgadza się. Szczególnie w RPA, gdzie sytuację porównać można do wojny totalnej. Poszukiwacze skarbów, czyli grupy "zama zama", składają się ze zwykłych bandytów. Ich ulubionym zajęciem jest włamywanie się do kopalni złota i wydobycie kruszcu na własną rękę. Ludzie jak niewolnicy pracują tam bez żadnych zabezpieczeń dwa kilometry pod ziemią. Wypadki zdarzają się tam bez przerwy.
Nie ma w tym nic z romantyzmu, którego szukałeś na początku swojej wyprawy?
Nie ma, choć w Namibii żyją ojciec z synem, którzy wydzierżawili kawałek plaży, na której podczas przypływów ocean wypluwa z zatopionych w pobliżu galeonów złoto i diamenty. Gdy tylko skończy się przypływ, zbierają piasek na ciężarówkę i przesiewają go w przydomowym warsztacie. Bardzo porządni ludzie (śmiech).
Zawsze mówiłeś o tym, że Azja jest twoim ulubionym kontynentem. Twoja pierwsza, bestsellerowa książka "Samsara" opisuje wiele miejsc w Kambodży czy Indiach. W "Gorączce" nie wspominasz o Azji ani słowem.
Byłem w Azji wielokrotnie i faktycznie jest moim ulubionym kontynentem. Bo jest tak różna od Europy, jak to tylko możliwe. Nic nie przypomina tam naszego świata, wszystko jest jakby postawione na głowie - zwyczaje, reguły społeczne, smaki, hierarchia wartości, etyka. Ale w Tajlandii byłem już osiem razy, zaczynam tam poruszać się jak tubylcy, widziałem miejsca, o których większość ludzi nawet nie słyszała, pomyślałem więc, że przyszedł czas na nowe kierunki. Ameryka, Afryka.
Europa?
Coś ty! Europę zostawiam sobie na emeryturę. Azja czy Afryka zmieniają się z roku na rok, pożera je globalizacja, kto wie, czy to nie ostatnia szansa, by zobaczyć wyjątkowe miejsca i ludzi właśnie teraz
Czy widziałeś tam coś takiego, co zmieniło twoje spojrzenie na świat?
Wielokrotnie. Od wielkich rzeczy do małych. My, ludzie zachodu, na wszystko patrzymy przez pryzmat nauki. Jeśli nie ma tego w równaniu matematycznym, to nie istnieje, a jak wytłumaczyć faceta stojącego w ogniu, którego nie imają się płomienie? Jeśli nie wierzysz, mogę pokazać ci nagranie wideo, to było w Tajlandii na Festiwalu Wegetariańskim. Albo ślepców, którzy widzą. Albo ze spraw bardziej prozaicznych: trudno mi było uwierzyć, że w Las Vegas, świątyni hazardu, nie da się wygrać. Przy każdym stole do pokera siedzi bowiem incognito pracownik kasyna, który ma nieograniczony budżet, sprawdzi każdy twój blef i przelicytuje każdą stawkę.
Wiem, że masz własną firmę, która zabiera podróżników w twoim towarzystwie w miejsca, które znasz i opisujesz w swoich książkach. To co, jedziemy do Nowego Meksyku, poszukać złota?
Proszę bardzo! Nie gwarantuję oczywiście wejścia do rezerwatu Indian ani znalezienia skarbu, ale z chęcią pokażę to, co sam wcześniej widziałem. Teraz szykuję wyjazd do rezerwatu nosorożców w Zimbabwe. Pomagamy tam organizacji Imire, która walczy z kłusownikami polującymi na te zwierzęta. Dwie osoby, które wpłacą na konto naszej akcji datek, zabiorę na wyprawę do tego rezerwatu w Zimbabwe. Zachęcam do udziału w tym konkursie, bo nagroda fajna i cel szczytny. Szczegóły na mojej stronie internetowej: www.tomekmichniewicz.pl/tatende.
KONKURS
W 2003 roku do więzienia San Quentin w Kalifornii weszło 4 facetów. podobnie jak Tomek poruszali się tam bez ochrony i podpisali oświadczenie zwalniające władze z odpowiedzialności za ich bezpieczeństwo. Kim byli ci mężczyźni? Odpowiedzi należy wysyłać na konkurs@otwarte.eu. Do wygrania 10 egzemplarzy książki 'Gorączka" Tomka Michniewicza