Święta góra Aborygenów Uluru
Wszechobecny piach
Osady aborygeńskie są bardzo zapuszczone, zaniedbane. Nie ma w nich oświetlenia, zamiast tego Aborygeni palą ogniska koło domu – zupełnie jak w trzecim świecie, który opisywał Ryszard Kapuściński w „Hebanie”. Wielka góra Uluru jest naprawdę majestatyczna. Ma ok. 300 m wysokości i ok. 8 km w obwodzie. Mieni się pięknie w zachodzącym słońcu, przybierając różne kolory w zależności od oświetlenia.
Turyści piknikują wokół, rozmawiają, jest bardzo gwarno – typowa turystyczna sielanka. Rower jest czerwony i pomarańczowy od piachu, łańcuch przypomina wstążkę tego samego koloru. Nocą towarzyszą mi wielbłądy, muszę je odganiać, bo są strasznie natrętne. Noce są tu bardzo gwiaździste. Tylko
dingo wyją pod rozgwieżdżonym niebem. Mięśnie mam już wytrenowane. Piach jest wszechobecny, w ustach i między szprychami. Wieczorem docieram do miejscowości Erldundo, położonej przy przecięciu dróg płn.-płd. Stuart i Lasseter Highway. Zmierzam w kierunku Adelajdy, choć to jeszcze spora odległość, bo ponad 1000 km.