Grzegorz Dzięgielewski: Historiami o tym, jak ktoś ucieka z miasta i korporacji, buduje dom nad rozlewiskiem i ma piękny sad, można by dzisiaj zapełnić całą półkę w księgarni. Ty zrobiłeś to, jeszcze zanim nastała taka moda.
Adam Wajrak: Tak, ale u mnie nie było takiej romantycznej historii: „Uciekam od korporacji, będę wolnym człowiekiem i będę chodził na bosaka po trawie”. Ja to zrobiłem dla pracy. Moja żona Nuria jest biologiem, zajmuje się dużymi drapieżnikami, robiła wtedy doktorat z padlinożerstwa. A ja jestem dziennikarzem, który pisze o zwierzętach, więc Puszcza Białowieska była dla nas obojga najlepszym miejscem do pracy.
G.D.: Ale tuż obok twojego rodzinnego Żoliborza jest Kampinos. Dlaczego pojechaliście aż pod wschodnią granicę?
Adam Wajrak: W Puszczy Białowieskiej masz przekrój wszystkich zwierząt żyjących w Polsce, poza niedźwiedziem, foką i kozicą. To niewyczerpalna kopalnia tematów i tak naprawdę jeden z niewielu prawdziwych lasów, jakie mamy. Uważam, że lasy ukształtowane przez człowieka w ogóle nie są lasami, tylko zbiorami drzew, w których żyją zwierzęta. Podobnie jak ze stawem i jeziorem. W jednym i drugim jest woda, w jednym i drugim są ryby, ale jezioro jest stworzone przez naturę, a staw przez człowieka. Różnicę widać gołym okiem.
G.D.: A dlaczego nie brama do puszczy – Białowieża, a malutkie Teremiski?
Adam Wajrak: To przypadek. Mieszkaliśmy na początku w Białowieży i szukaliśmy domu do kupienia. Jedyny znaleźliśmy w Teremiskach. Szczerze mówiąc, byłem przerażony, bo Białowieża dla chłopaka z miasta była jeszcze znośna. Są sklepy, można kupić gazetę, papierosy (a wtedy jeszcze paliłem). Myślałem więc: „Taka wiocha. Daleko od wszystkiego. Koszmar”. Ale okazało się, że jest to fenomenalne miejsce, którego teraz bym nie zamienił na żadne inne. Spotykam przed domem żubry, orliki krzykliwe, żurawie. Przechodzę 500 metrów i jestem w prawdziwym, cudownym lesie. To jedno z najfajniejszych miejsc, jakie znam.
NA TEMAT:
G.D.: Słyszałem, że nawet żubry zostały tam „oswojone” i mają swoje imiona?
Adam Wajrak: Niektóre tak. Na przykład Wiking, taki żubr z bardzo szerokimi rogami, który chyba najdłużej przychodzi do naszej wsi. Fajna jest ta historia z żubrami, bo pokazuje, jak się zmienił stosunek ludzi do nich. Pamiętam, że kiedy zamieszkaliśmy w Teremiskach i pierwsze dwa żubry przyszły do wsi, to ludzie je pognali. Żyli wtedy jeszcze z rolnictwa, nie chcieli mieć na polach dzikich zwierząt. Teraz większość mieszkańców utrzymuje się z turystyki, chcą, żeby żubry u nas były. Widzę wręcz, że gospodarze konkurują między sobą, u kogo pojawi się żubr.
G.D.: Chyba nie wszystkie zwierzęta podchodzą tak ufnie pod domy?
Adam Wajrak: Nie. Sam miałem wielki kłopot, by spotkać rysia, do tego stopnia, że ogłosiłem: jak go w końcu zobaczę, to rzucam palenie! Przez lata rysie mnie omijały, a wszyscy moi znajomi je widzieli, nawet ci, którzy przyjeżdżali tylko na 3 dni do Puszczy Białowieskiej. Ja ich szukałem, chodziłem, jeździłem na nartach, zastawiałem fotopułapki… Fotopułapki robiły rysiom zdjęcia, ale ja sam ich nie widziałem. Dwa tygodnie po mojej deklaracji wracaliśmy z Nurią z Hajnówki i coś dziwnego przeszło nam drogę. Zawracamy, a tu wielki kocur idzie przed maską. Od tej pory nie palę.
G.D.: Jakie jeszcze zwierzęta najtrudniej wypatrzyć w Puszczy Białowieskiej?
Adam Wajrak: Poza rysiami także wilki i niektóre ptaki, np. moją ulubioną sóweczkę. Nie jest bardzo płochliwa i można ją z bliska oglądać, ale jest malutka, świetnie się maskuje i trudno ją znaleźć. Tak naprawdę każde zwierzę to osobna historia, inne przygody, różne próby podejścia i tropienia. Dla jednych trzeba się ukryć, dla innych przemieszczać. Niektóre łatwo zobaczyć wiosną, trudno zimą, a inne odwrotnie. Dlatego właśnie chodzenie do lasu, nawet te 500 m od domu, przynosi ciągle coś nowego.
G.D.: Lepiej szukać dzikich zwierząt samodzielnie czy z doświadczonym tropicielem?
Adam Wajrak: Są ludzie, którzy lubią, żeby ich zaprowadzić, pokazać palcem, że tam jest żubr, ale uważam, że bardzo fajnie jest chodzić samemu. Tak chyba najlepiej obserwować zwierzęta, bo się nie gada, zachowuje się ciszej. Człowiek jest bardziej skupiony na tym, co się wokół niego dzieje. Poza tym w lesie się genialnie myśli.
G.D.: Dlaczego?
Adam Wajrak: Nie ma tylu bodźców. Nikt do nas nie dzwoni, niczego od nas nie chce. Ale także dlatego, że podchodzisz do drzewa, które ma 400 lat, i myślisz sobie: ten dąb rósł tutaj, kiedy nie było dolara, dżinsów, samochodów, nikt nie śnił o ropie naftowej. Świat zupełnie inaczej wyglądał. A ten dąb cały czas jest – i będzie przez kolejnych 200 lat, w jeszcze innej rzeczywistości. To daje ciekawe perspektywy.
G.D.: Czy podczas tropienia zwierząt zdarzają się niebezpieczne momenty?
Adam Wajrak: Może ze dwa razy pogonił mnie żubr, a raz w Tatrach, gdy kręciliśmy film dla Animal Planet, naszego reżysera pogoniła niedźwiedzica. Ale to wszystko. Uważam, że w Polsce nie ma niebezpiecznych zwierząt. Najniebezpieczniejszym „zwierzęciem” w lesie jest człowiek z bronią, czyli myśliwy. Jeśli chodzi o wszystkie wielkie stwory, które budzą w nas przerażenie, jak dziki, niedźwiedzie, wilki, żubry, o żadnym zagrożeniu nie ma mowy. Już osy są groźniejsze, bo jak ktoś się przypadkiem napije wody z osą, może zostać użądlony czy się zakrztusić. Gdy spotkamy w puszczy żubra, po prostu będzie stał, patrzył na nas i tyle.
G.D.: Po tylu latach znasz polską przyrodę na tyle, że nic już nie zaskakuje?
Adam Wajrak: Jak się wychodzi do lasu, to on non stop zaskakuje. Staram się być w nim codziennie i każda z takich wycieczek jest przygodą. Nie widziałem jeszcze wszystkiego. Chciałbym na przykład zobaczyć rysie lepiej, bliżej; wilki też...
G.D.: Widziałem u ciebie na Facebooku zdjęcia żubrów z podpisem: „Wyszedłem z domu w kapciach, oparłem aparat o płot i zrobiłem chłopakom fotę”. Czy ktoś, kto ma taką pasję i mieszka w tak fascynującym miejscu ma jeszcze powody, by wyjeżdżać i podróżować?
Adam Wajrak: Mam swojego mistrza, który mnie uczył podróżowania, pana Lechosława Herza. On zawsze powtarzał, że najfajniejsze podróże to te za róg. Tak naprawdę chodzi o to, co ma się w głowie i co się potrafi w odwiedzanym miejscu znaleźć i zaobserwować. Trochę takie są moje wycieczki do lasu. Ale uwielbiam też dalekie podróże. Mam za sobą kilka dużych wypraw polarnych i z chęcią pojadę na kolejną.
G.D.: Nie chciałbyś naszych polskich bocianów poszukać w ich drugim, zimowym domu?
Adam Wajrak: Kiedyś myślałem o takiej wycieczce za bocianami. Problem polega na tym, że one lecą przez dość niebezpieczne rejony świata, jak Sudan, Sudan Południowy, wlatują na Sahel. To nie są najlepsze rejony do podróżowania.
G.D.: Pytam o to, bo kiedyś w wywiadzie powiedziałeś, że Polacy wiedzą więcej o misiu koala i rekinie niż o bocianach.
Adam Wajrak: To się bierze stąd, że w telewizji jest masa filmów o egzotycznej przyrodzie. Ale to też się mocno zmienia, bo Polacy zaczęli się bardzo interesować przyrodą w Polsce. Przychodzą do mnie dzieci, które czytają moje książki i zadają mi takie pytania, na które nie potrafię odpowiedzieć, są tak specjalistyczne. Widzę też, że Polacy są coraz bardziej dumni z polskiej przyrody. I słusznie.
G.D.: Gdzie, poza Puszczą Białowieską, można u nas szukać dzikiej przyrody?
Adam Wajrak: W Polsce znajdziesz masę genialnych miejsc. Biebrza jest super. Bardzo lubię też Ujście Warty, gdzie wiosną i jesienią zlatuje się mnóstwo ptaków. Bieszczady też są fajne – z tym że to duża przesada z ich dzikością, ale i tam można trafić na dolinki, które potrafią być straszliwie dzikie. No i Tatry. Bardzo je lubię. Z Tatrami się jakoś pogodziłem. Wcześniej mnie przerażało, że na taki mały obszar wchodzą rocznie 3 miliony ludzi. Ale pomimo tego przetrwała tam dzika przyroda. Są niedźwiedzie, wilki, głuszce, są cietrzewie, orły, kozice, świstaki... I to wszystko tuż obok szlaku, wystarczy przestać pędzić w górę, rozejrzeć się na boki i można zobaczyć fantastyczne rzeczy.
G.D.: Te tłumy nie szkodzą środowisku?
Adam Wajrak: Coraz więcej jest świadomych turystów, którzy starają się podróżować ekologicznie w sposób minimalistyczny, niekonsumpcyjny. Nawet po sobie widzę, że gdy dokądś jadę, potrafię zużywać mniej dóbr niż w domu. Zakodowuje mi się, że jestem na wyprawie i nie muszę brać codziennie prysznica albo jeść dużego obiadu. Myślę, że fajnie byłoby powrócić do tej „starej” turystyki.
G.D.: Czyli biwak, namiot, ognisko?
Adam Wajrak: Też, ale nawet zwyczajny wypad na spacer do najbliższego lasu też jest turystyką. A jakie niesamowite przygody można tam mieć! Jeżeli ludzie jeżdżą oglądać łosie i bobry czy tropić wilki, to tak naprawdę nie stanowią wielkiego zagrożenia dla tych zwierząt. Za to później ci sami ludzie występują w ich obronie. Rospudę ocaliliśmy między innymi dlatego, że bardzo wiele osób pływało tam kajakami. Turyści doskonale wiedzieli, jaka to jest cenna rzeka.
G.D.: To samo słyszałem nad Biebrzą. Dzięki temu, że tysiące ludzi zobaczyło tam łosie, gdy potem chciano odwołać zakaz polowań na nie, powstało pospolite ruszenie sympatyków łosi. I podziałało. Zakaz pozostał.
Adam Wajrak: Oczywiście że tak. Ludzie dzięki temu, że chodzą do lasu i obserwują zwierzęta, coraz mniej akceptują traktowanie przyrody jako źródła mięsa i drewna. Ona staje się towarzyszem, trochę nawet bratem. Ja bym wręcz wiele zakazów dla turystów poluzował, żeby na przykład w parkach narodowych można było więcej chodzić i oglądać, bo ludzie po prostu lepiej bronią tego, co znają.
Kim jest Adam Wajrak
Adam Wajrak (ur. 1972) od dziecka interesuje się zwierzętami i dziką przyrodą. Od ponad 20 lat pisze o niej w „Gazecie Wyborczej”.
Mieszka w Teremiskach w sercu Puszczy Białowieskiej. Propagator ochrony środowiska, jeden z inicjatorów akcji obrony Doliny Rospudy
w 2007 r. Autor kilku książek, m.in. „Kuna za kaloryferem”, „To zwierzę mnie bierze”, „Przewodnik prawdziwych tropicieli”.