Polesie leży na terytorium trzech państw – Polski, Ukrainy i Białorusi. Na Ukrainie wąski pas mokradeł ciągnie się wzdłuż Prypeci, przy samej granicy z Białorusią. Chociaż to tylko kilka godzin drogi od Warszawy, Polacy rzadko tam zaglądają. A warto. Zaraz po przekroczeniu Bugu zdziwieni zatrzymujemy samochód przy ustrojonym wstążkami cmentarzu. Na krzyżach powiewają kolorowe szarfy, u ich stóp leżą talerze z ciastkami i pisankami, gdzieniegdzie widać nawet kieliszki. Skoro tak dba się tu o zmarłych, to z żywymi chyba nie jest gorzej? I rzeczywiście, już pierwszą noc spędzamy u przygodnie spotkanych, niezwykle gościnnych ludzi. Tak dba się tu o zmarłych. Czy równie bliskie relacje panują wśród żywych? Przekonujemy się o tym już pierwszej nocy, którą spędzamy u przygodnie spotkanych, ale jak się szybko okazało, niezwykle gościnnych ludzi.
NA TEMAT:
Szack (Ukraina). Ludzie jak z opowieści
Budzimy się nad rozległym, ale płytkim jeziorem Świtaź w okolicy Szacka. To tutaj, nad największym naturalnym jeziorem Ukrainy tłumnie wypoczywają mieszkańcy Lwowa. Wzdłuż brzegów wyrosły liczne restauracje, w których próbujemy pierogów, zup i mięs. Nasi gospodarze byliby jednak oburzeni, gdybyśmy nie posmakowali również ich dań.
Kartoszki
Smażone ziemniaki na śniadanie mogą wydać się dziwactwem, ale są niezwykle smaczne! Poleszucy jadają kartoszki 3 razy dziennie. Kartofle, z których się je przyrządza, pozbawione są chemii rolnej, dlatego mają tak wyjątkowy smak.
Porównania z Polską na ukraińskim Polesiu nasuwają się same. Wszystko jest tu inne, ale jakby swojskie – ogromne pola pełne kwiatów, drewniane domy, obsadzone kwitnącymi jabłoniami drogi (trochę dziurawe), którymi poruszają się stare motocykle i samochody, jakie w Polsce są już rzadkością. Ludzie są tacy jak z opowieści mojej babci – przyjacielscy, pomocni i serdeczni. Rozmawiamy z nimi w ojczystym języku, nieco zaciągając po kresowemu. Słuchają nas uważnie i odpowiadają z życzliwością w języku, który tylko z pozoru przypomina rosyjski.
Nobel - pod pomnikami głupoty
Po przedarciu się przez ogromne stado krów niespiesznie wędrujących środkiem drogi wjeżdżamy pomiędzy domy zbudowane na wcinającym się w jezioro półwyspie. Każdy chętnie przyjmie nas na nocleg. Wybieramy chatę na samym cyplu, z widokiem na zachód słońca. Oddano nam najlepszy pokój i porządnie napalono. Okazuje się, że nie jesteśmy tu pierwsi - do tego odciętego od świata zakątka przyjeżdżają studenci etnografii z Polski. Tym niemniej nasz samochód wywołuje pewną sensację. - Francuska maszyna - mówi ze znawstwem nasz sąsiad - ja mam w Pińsku forda scorpio 2.5. To, że tutejsi pracują na Białorusi, to nie dziwne - granica o krok, ale że Łukaszenka tak dobrze płaci budowlańcom? Cóż, ile tam by się nie zarabiało, polska kiełbasa jest w Noblu sensacją. Chętnie się podzielimy, kartoszki są pyszne. Zza pięknie malowanej, posażnej skrzyni gospodyni wyciąga kiszone pomidory i ogórki. Prawdziwa uczta pod glinianym piecem. Rankiem ruszamy jednak dalej na wschód. Jeszcze raz przekraczamy Prypeć, mijając pomnik Melioracji. Takich pomników na Polesiu jest wiele, przynajmniej jeden z nich nazywany jest pomnikiem głupoty. Dająca ryby woda zastąpiona została przez bezwartościowy, zmurszały torf. Tradycyjny styl życia jeszcze gdzieniegdzie przetrwał, podobnie jak bagienne krajobrazy, za których prawdziwą ostoję uważa się Wielkie Hało i Olmańskie Bagna. Szeroki na kilkadziesiąt kilometrów pas trzęsawisk wyznaczał przed wojną wschodnią granicę Rzeczpospolitej. W Bleżowie, Drozdyniu, Budymli, czyli wioskach zajmujących piaszczyste wysepki wśród porośniętych lasem bagien, niewiele się od tego czasu zmieniło. Drogi nie znają asfaltu. Chcieliśmy przejechać w poprzek przez bagna, ale zmyliliśmy szlak i wkrótce po pokonaniu brodu ugrzęźliśmy. Na szczęście w pobliżu był Fiodor z Fiodorową. Zaprzęgli do samochodu konia Sosnę i jakoś dojechaliśmy do Jezior.
Słucz - nad rzeką, która pamięta wiele
Jeziory znane są z tego, że 18 września 1939 r., na wieść o wkroczeniu armii rosyjskiej, zastrzelił się tu Stanisław Ignacy Witkiewicz. W 1988 r. jego ciało komisyjnie przewieziono do Polski, gdzie się okazało, że bezzębny starzec na wszystkie zęby, jest kobietą i ma ruskie guziki. Miejscowi mówią Witkiewicz i są z niego dumni. Pijący pod sklepem piwo panowie chętnie wskazują nam dąb, pod którym Witkacy spędził ostatnie chwile. Nad przepięknym jeziorem znajdujemy resztki dworu. Nieco dalej, pod śmietnikiem na skraju pełnego drewnianych krzyży cmentarza odkrywamy dwujęzyczną płytę nagrobną. Gdy Witkacy przykładał do skroni rewolwer, w niedalekich Sarnach podjęto decyzję o wycofaniu Korpusu Ochrony Pogranicza na zachód. Żeby osłonić odwrót, obsadzono fragment budowanych tutaj fortyfikacji. Tak doszło do najmniej znanej bitwy pamiętnego września. Przez trzy dni garstka zamkniętych w żelbetowych bunkrach żołnierzy trwała na posterunku z pełną świadomością, że żadna pomoc nie nadejdzie. Ci, którzy przetrwali ataki fal piechoty, ogień czołgów i dział, walczyli później w ostatniej bitwie września pod Kockiem. Inni nie mieli tyle szczęścia. Oficerów rozstrzeliwano na miejscu, pod cerkwią w Tynnem. Dziś jest to senne miasteczko na brzegu Słuczy, a schrony bojowe wysadzono. Żeby zobaczyć betonowe cuda inżynierii w pełnej krasie, najlepiej pojechać bardziej na południe, do Jarynówki. Cała okolica usiana jest tam wielkimi polskimi bunkrami, po horyzont. Przy jednym z nich podchodzi do nas babcia, którą Marek z miejsca całuje w rękę. - Polacy! - kobieta rozpoznaje z radością dawno niewidziany gest. Pani urodziła się w 1923 r. Rozmawiamy prawie polszczyzną, na koniec śpiewa nam po polsku piosenkę o dziewczęciu, co pojechało do Warszawy i straciło rumieńce. Ta chwila uświadamia nam, że historia nie oszczędziła Polesia. Jednak choć bagna osuszono i nie ma tu zbyt wielu zabytków, a nawet ani jednego pięciogwiazdkowego hotelu, to czar Polesia wciąż trwa i trwa. Niezwykły... Niepowtarzalny...