Zimą 1737 r. śnieżna lawina runęła na Mały Staw w sercu Karkonoszy i spowodowała wystąpienie wód jeziorka z brzegów. Wywołało to falę powodziową, która dotarła aż do Karpacza. Zagadka zimowej powodzi nie dawała spokoju mieszkańcom położonych w dole miasteczek. Wkrótce z Jeleniej Góry wyruszyła ekspedycja, która miała zbadać przyczyny lokalnego kataklizmu. Badaczy u celu zaskoczyła burza śnieżna. Schronili się przed nią w małej chatce, która stała miejscu dzisiajszego schroniska Samotnia. Kiedy wypogodziło się, ekspedycję zwieziono na dół saniami rogatymi.
Było to ich pierwsze udokumentowane użycie do transportu ludzi. Wcześniej te sporych rozmiarów sanie, zakończone wygiętymi na kształt rogów płozami, służyły do zwożenia drewna, siana i minerałów z górskich kopalni. Odkrycie, że można na nich jeździć – tak po prostu, dla rozrywki – rozeszło się pocztą pantoflową.
NA TEMAT:
Jak wyglądały sanie rogate?
Stopniowo coraz więcej rogatych sani nie woziło już drewna, a przybywających w góry zimą kuracjuszy, dla których urządzano regularne zjazdy. Wysoko w górę saneczkarzy wyciągały konie. Zjeżdżali z powrotem w dół kilkukilometrowymi specjalnie przygotowanymi torami. Sanie rogate stały się jedną z największych atrakcji Karkonoszy i symbolem regionu. Trudno znaleźć pocztówkę z Karkonoszy z czasów belle epoque, na której nie przedstawiano by roześmianego saneczkarza. Nie zobaczymy ich jednak na współczesnych widokówkach.
Sanie rogate na starych pocztówkach z Karkonoszy, fot. Gutek Zegier
W 1945 r. na skutek powojennej zmiany granic północna strona gór zmieniła gospodarzy. Nowi właściciele przemianowali Schreiberhau na Szklarską Porębę, Krummhubel na Karpacz i Schmiedeberg na Kowary i nie kultywowali zimowych tradycji. – Na przełomie XIX i XX w. każdej zimy w Karkonoszach było w użyciu trzy i pół tysiąca sani rogatych – opowiada Mirosław Górecki, dawny burmistrz Kowar. – Gdy sto lat później, w 2001 r., postanowiliśmy wskrzesić tę tradycję, w pierwszym Międzynarodowym Zjeździe na Saniach Rogatych wystartowało 13 załóg, bo tylko tyle sani zdołaliśmy znaleźć. Tradycja powoli się odradza. W ubiegłorocznej edycji zjazdu wystartowało 50 ekip. Imprezę urozmaicają przystanki z zadaniami. Na jednym z nich trzeba porąbać drewno i zwieźć je na dół. To nawiązanie do pierwotnej roli tych sani – mówi. – Zachęcamy też uczestników, by się przebierali, najlepiej w stroje związane z historią regionu – dodaje pan Mirosław, który na zjeździe pojawia się w kamizelce karkonoskiego górala i w tyrolskim kapeluszu.