POLSKA

Grunwald: Łańcuchy DNA

Błażej Żuławski, 10.02.2011

Nadwozie nowego Mercedesa, może się podobać

fot.: Błażej Żuławski

Nadwozie nowego Mercedesa, może się podobać
600-lecie naszego historycznego zwycięstwa nad Zakonem Krzyżackim i trwający "Rok Grunwaldzki" są idealnym pretekstem, aby sprawdzić legendarną solidność klasycznej niemieckiej marki - Mercedesa

Niemcy lubią monumentalność. "Język designu", czyli okropny zwrot marketingowej nowomowy, mający tłumaczyć dlaczego wszystkie samochody jednej marki wyglądają tak samo, sprawia, że każdy produkowany obecnie mercedes wygląda potężnie i solidnie, jakby został częściowo wyciosany siekierą z kawałka granitu. Ja jednak zastanawiam się, skąd się to bierze?

Wsiadam w Warszawie do C klasy 250cdi Blue Efficiency, w kolorze, który można jedynie określić mianem "sraczkowaty" (chociaż wyjątkowo wygląda to elegancko), by udać się do Malborka. Konkretniej na Zamek w Malborku, który jako jedna z największych gotyckich budowli na świecie, powinien pomóc mi w poszukiwaniach teutonicznego DNA mercedesa.

Jadąc moją tajną drogą, przy spokojnej, przepisowej jeździe, powinienem dotrzeć tam w jakieś trzy godziny (podpowiem, że tajna droga wiedzie m.in. przez Bieżuń i Kamieniec - skąd przez dwa miesiące sam Napoleon Bonaparte zawiadował swoim imperium; warto się tam zatrzymać i obejrzeć ruiny pałacu). Na nierównościach ten pozbawiony pakietu AMG egzemplarz - w tym niskoprofilowych opon - zachowuje się wzorowo. Nic nie łupie, ale przy okazji niespecjalnie mercedesem buja. Ruchy nadwozia wygaszane są błyskawicznie.

NA TEMAT:

Wyprzedzanie nie jest żadnym problemem dzięki 204 koniom i 500 NM momentu, dostępnym już od 1600 obrotów (na marginesie, rozpędzenie się z 0 do 100 km/godz. zajmuje temu rodzinnemu kombi 7 sekund). Mimo tego, że skrzynia jest nieco ospała, kiedy tylko dostosowuję styl jazdy uwzględniając to opóźnienie i wciskam gaz do dechy, zanim jeszcze wyskoczę na przeciwległy pas, za każdym razem jestem pod wrażeniem jak mocno wgniata mnie w fotel. W zasadzie krajobraz przesuwa się tak błyskawicznie, że zanim się zorientowałem, jakieś 8,5 litra benzyny na 100 kilometrów później, jestem już w Malborku.

Szybko wypakowuję z przepastnego bagażnika walizki, które dzięki sprytnemu systemowi organizacji przestrzeni na zakrętach nie przesunęły się nawet o milimetr. Rzucam je w jednym z gościnnych pokoi w "klasztorku", czyli domu na terenie zamku, w którym znajdują się małe apartamenty ze wspólną łazienką i kuchnią i biegnę zwiedzać zamek. Czasu jest mało, zbliża się godzina czwarta, a zwiedzanie krzyżackiej warowni może podobno zająć 4 godziny, tymczasem wnętrze otwarte jest tylko do 19. Dziedziniec na szczęście o godzinę dłużej. W cenie biletu (37 zł - normalny, 27 - ulgowy) można wypożyczyć audioprzewodnik w formie wyjątkowo intuicyjnego w obsłudze Ipoda Touch. Dzięki temu, nie tylko wiemy na co patrzymy, ale także możemy posłuchać nagranych przez Wiktora Zborowskiego fragmentów z reguły zakonnej i oryginalnej muzyki z epoki. Zamek jest oczywiście ogromny. I takie również robi wrażenie. Wiem, że to nie ten zakon co trzeba, jeśli chodzi o ukryte skarby, ale już na sam widok dziedzińca z rzeźbą pelikana karmiącego swoje dzieci krwią z własnej piersi (symbol ofiary Chrystusa) poczułem się jak poszukiwacz przygód.

Ponieważ wybieram się na zwiedzanie późną porą, na zamku nie ma już prawie nikogo. Jak liliput wałęsam się między olbrzymimi murami, podziwiając fragmenty niemieckich XIX-wiecznych prac rekonstrukcyjnych (prace miały charakter romantyczny i tym samym często mijały się z prawdą historyczną o surowym zakonnym zamczysku). Pochylam się, raz po raz, nad jakimś wysmakowanym detalem - walczącymi syrenami zdobiącymi płytę w kominku, czy podłogą, w której każdy kamień ma wygrawerowany inny motyw. Zadzieram głowę ku niesamowitym gotyckim sklepieniom, by zaraz zejść na ziemię, wizytując krzyżackie latryny (z ujściem z 40 metrów niżej w fosie, gdzie patrząc w dół nie chciałbym się znaleźć).

Japońscy turyści podśmiewają się z liści kapusty jakich używano wtedy do podcierania się, ja natomiast nie mogę pozbyć się poczucia wyższości myśli inżynieryjnej narodu niemieckiego nad naszym. Szczególnie mając na uwadze to, że zamek w Malborku był w zimie ogrzewany. Piece na dole produkowały ciepło, które systemem rur ukrytych pod eleganckimi pokrywami, a mającymi ujście w podłogach sal, rozprzestrzeniało się po kątach. Zresztą w zamku nie tylko było ciepło. Jak opowiada mi Bogdan Gałązka, kucharz i autor książki "Kuchnia Wielkich Mistrzów Zakonu Krzyżackiego", a także właściciel położonej na dziedzińcu restauracji "Gothic" (fine dining na światowym poziomie, z malborskimi cenami i menu rodem z XIV wieku wzbogaconym o elementy fusion z wieku XXI), wielcy mistrzowie jedli lepiej niż królowie. Zamawiali przyprawy z takich zakątków świata, o których Polska nawet nie śniła. Co więcej, mieli na terenie zamku piękne ogrody, w tym ogród zoologiczny. Nic dziwnego, że Kazimierz Wielki wybrał się tu raz, tak jak ja, jako turysta, by na własne oczy zobaczyć potęgę zakonu.

Zwiedzanie kończy się na zamku średnim, pod względem przepychu jeszcze bardziej spektakularnym od zamku wysokiego. Lecz niestety czas mi się skończył. Najedzony średniowiecznym kurczakiem czarnym (w czarnym sezamie, podawanym z piwnymi plackami) oraz domowym sernikiem pana Bogdana, wracam tuż przed zmrokiem do swojego pokoju, rozmyślając o niesamowitych zdolnościach inżynieryjnych Krzyżaków.

Następnego dnia przed odjazdem stawiam mercedesa na tle zamku. Klasa C natychmiast wydaje mi się malutka i filigranowa. Owszem, niczym zamek za czasów świetności, ze swoim audio Harmann/Kardon Dolby pro logic 7 i regulowanym za pomocą przycisku zawieszeniem jest technologicznie zaawansowana. Ale nagle staje się młodzieżowa, lekka, nieskomplikowana. Wprawdzie gdy stoję na zewnątrz jej klekoczący niczym traktor silnik stara się pozbawić mnie słuchu, a układ kierowniczy jest nieco nieokreślony, lecz nie są to problemy, które mogłyby mnie zniechęcić.

Wraz z tą wizytą merc zostaje niejako przez monumentalność zamku odczarowany z toporności, jednocześnie jest na tyle nowoczesny, by przestać się kojarzyć z laweciarzo-taksiarzami o paluszkach jak serdelki, którzy do tej pory uzurpowali sobie prawa do poruszania się pojazdami tej marki. Dlatego tego nieco klockowatego, familijnego mercedesa cenię wyżej od przednionapędowego audi, emeryckiego lexusa i oczywistej dla młodego człowieka "z kasą" beemki. Szczególnie, że w porównaniu do wartości skarbów z Malborka, 255 000 zł za wóz nagle wydaje się prawdziwą okazją.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.