Pojechałem do Torunia z mocnym postanowieniem uniknięcia Kopernika, sfer niebieskich, pierników i gotyku. Okazało się to trudniejsze, niż myślałem, choć nie zatrzymałem się w hotelu Kopernik ani Copernicus. Nie poszedłem do planetarium, muzeum astronoma ominąłem szerokim łukiem.
Ale pomnika, pod którym spotykają się zarówno miejscowi, jak i wycieczki szkolne, ominąć się nie da. To ścisłe serce i symbol Torunia – każdy turysta przechodzi tędy przynajmniej kilka razy. W astrolabium trzymanym przez najsłynniejszego syna miasta jakiś gołąb uwił sobie gniazdko, niezbyt zresztą przytulne.
U kopernikańskich stóp na skrzypcach gra codziennie pan Marcin. Oświecił mnie, że dawniej w tym miejscu znajdował się pręgierz. Naprzeciwko ustawiono rzeźbę osiołka upamiętniającą wyrafinowaną torturę, jakiej poddawani byli niesubordynowani żołnierze. Na czym polegała? Spróbujcie posiedzieć chwilę na grzbiecie zwierzęcia, najlepiej z ołowianymi ciężarkami u nóg.
Dzielnie odwracałem wzrok od witryn z piernikami, nawet najpopularniejszej marki (naturalnie Kopernik). Ostentacyjnie minąłem kilka muzeów piernikarskich, próbowałem nie zauważać wszędobylskiego kształtu przysmaku – to na płytach chodnikowych w „piernikowej alei gwiazd”, to na placu zabaw (piernikowe miasteczko). Poległem dopiero w restauracji, gdy sympatyczna pani zaproponowała mi piwo piernikowe. O dziwo, bardzo smaczne.
Trudno też przejść obojętnie obok gotyku, który, jak głosi hasło promocyjne, jest na dotyk. To za jego sprawą w 1997 r. Toruń znalazł się na liście UNESCO. Osadę założyli w 1231 r. Krzyżacy, a 33 lata później „dokleili” do prężnie rozwijającego się ośrodka Nowe Miasto, oddzielone od Starego murem i fosą. Układ dwóch dzielnic z dwoma rynkami przetrwał do dziś. Choć z jednego placu na drugi idzie się pięć minut, to w XVI i XVII w. było to jedno z największych miast Polski.
Ulica Szeroka w Toruniu to główny deptak starówki, fot. Jakub Rybicki
Najciekawsze lokale muzyczne
Pomimo tych porażek byłem zdeterminowany, by znaleźć inny klucz do poznania Torunia. Udałem się do teatru Baj Pomorski. Jego siedziba przeszła kilka lat temu renowację, a fasada przybrała kształt magicznej szafy. Na zwiedzanie miasta zabiera mnie stąd aktor Andrzej Korkuz.
– To wdzięczny, ale szalenie męczący zawód. W sezonie pracujemy codziennie, bez weekendów, często po kilkanaście godzin. Wtedy doceniam bogatą ofertę toruńskich pubów, w których można się zrelaksować po ciężkim dniu – mówi. Siedzimy w jednej z bardziej znanych staromiejskich instytucji – pubie Muzyk. Jest tu mała scena z perkusją i gitarami. – Kto chce, może dać spontaniczny koncert czy zrobić małe jam session – wyjaśnia Andrzej. Inne popularne lokale muzyczne to kultowy klub Enerde, Lizard King i oczywiście studencka Od Nowa, gdzie karierę zaczynała Republika.
Centrum Kulturalno-Kongresowe Jordanki
Długo w knajpie nie siedzimy, bo Andrzej szykuje się do wyjazdu na festiwal gombrowiczowski. Baj to wbrew pozorom teatr nie tylko dla dzieci. Swego czasu był bezapelacyjnie najważniejszym punktem na kulturalnej mapie Torunia, a i dziś nie spuszcza z tonu.
Z teatru idę zobaczyć najnowszą dumę miasta: otwarte rok temu i obsypane deszczem nagród Centrum Kulturalno-Kongresowe Jordanki. Nieregularne betonowe bryły to zupełnie nowa jakość w Toruniu, słynącym dotąd raczej z zachowawczej architektury. Nie zabrakło jednak subtelnego nawiązania do gotyku – elementy fasady i wnętrza obłożono pokruszoną czerwoną cegłą.
Jordanki zaprojektował znany hiszpański architekt Fernando Menis, fot. Jakub Rybicki
– Chyba nie zużyliście na to zabytków? – dopytuję Zuzę z CKK. – Spokojnie, przy budowie nie ucierpiała żadna gotycka budowla – śmieje się moja przewodniczka, nawiązując do zniszczenia zamku krzyżackiego przez mieszczan podczas powstania w 1454 r. Nie od dziś wiadomo, że torunianin zły to torunianin niebezpieczny.
Centrum Sztuki Współczesnej Znaki Czasu
Z Jordankami sąsiaduje Centrum Sztuki Współczesnej Znaki Czasu. Trudno w to uwierzyć, ale oddany w 2008 r. budynek był pierwszą w Polsce instytucją sztuki współczesnej wybudowaną od podstaw od czasów II wojny światowej. Muzeum nie narzeka na niską frekwencję, czego obawiało się wielu krytyków. Wieszczyli, że Toruń jest za małym miastem na tak wiele instytucji kultury.
– Największym sukcesem naszej placówki jest chyba wychowanie pokolenia odbiorców sztuki współczesnej. Udało się nam też zaangażować do wielu działań seniorów – mówi Kasia z CSW, wskazując na grupki ludzi spacerujących po przestronnym holu. Są tu kawiarnia, księgarnia i czytelnia. Wszystko to ma oswajać postronnego gościa z onieśmielającą często sztuką współczesną. Sam budynek też jest dość powściągliwy i nie oszałamia formą, ale torunianie i tak traktują go jak powiew świeżości w porównaniu ze starówką.
Przed wejściem stoi nietypowy billboard – niczego nie reklamuje, może poza sztuką. To pamiątka po pierwszym, i jak dotąd jedynym na świecie, cyklicznym festiwalu sztuki na billboardach Art Moves. Organizuje go Galeria Rusz, od 17 lat wystawiająca prace na billboardzie przy Szosie Chełmińskiej. Moja ulubiona to rozwinięcie skrótu HWDP – Harmonia, Wolność, Dobro, Piękno.
Street art
Sztuką w wielkim formacie zajmuje się także Andrzej Poprostu. Szerzej znany w mieście stał się po namalowaniu dwóch ogromnych murali na wieżowcach. Pierwszy opowiada autentyczne historie z życia w bloku z wielkiej płyty, drugi poświęcony jest generał Elżbiecie Zawackiej. Wielu uważa ją za najwybitniejszą toruniankę w historii – cichociemna, druga kobieta, która dosłużyła się stopnia generała brygady w polskim wojsku, profesor nauk humanistycznych. – Odkrywanie jej historii, grzebanie w archiwach, a potem przeniesienie wszystkiego na ścianę bloku, w którym mieszkała, było fascynujące – opowiada Andrzej.
Ekomurale na osiedlu Na Skarpie to też jego sprawka. Co ciekawe, o ich wykonaniu zadecydowali sami torunianie, głosując na jego projekt w budżecie partycypacyjnym.
– A nie kusi cię, żeby namalować coś związanego z gwiazdami, Kopernikiem? – pytam przewrotnie. Znam już wyraz lekkiej wdzięczności w oczach moich rozmówców, gdy oświadczam, że nie dla astronoma i pierników tu przyjechałem. – Daj spokój, nigdy czegoś takiego nie zrobię! – oburza się Andrzej. – Mamy w Toruniu mnóstwo ciekawych, nieznanych historii. Nie ma sensu cały czas trzymać się oklepanych do bólu schematów. Gdybym namalował Kopernika, to byłoby jak zaćmienie słońca.