Delikatne ruchy. Oczy łagodne jak u sarny. Smukły pysk i łabędzia szyja. Zdawałoby się, że bardziej pasują do bajki Disneya niż do pola bitwy, ale na przestrzeni wieków każdej armii zależało, by mieć w swych szeregach araby. Zahartowanie na pustyni i odziedziczona w genach niezwykła wytrzymałość w połączeniu ze spokojnym charakterem tworzą bardzo pożądaną rasę, która od VII w. zaczęła podbijać Europę. Polska stała się ich drugą ojczyzną.
W XIX w. organizowano całe wyprawy na Bliski Wschód. Rodzina Dzieduszyckich z Małopolski w 1845 r. sprowadziła do kraju dziesięć arabów, w tym klacze Mlechę, Sacharę i Gazellę. Konie z tej linii trafiły na początku XX w. do Janowa Podlaskiego – choć sama stadnina powstała w 1817 r. Wtedy właśnie, 18 grudnia, po blisko półrocznym marszu spod Moskwy, dotarły tu konie ze stadnin carskich. Blisko dwie setki.
Podczas pierwszej wojny światowej stado uległo zdziesiątkowaniu. Najtrudniejszy czas przyszedł, gdy wybuchła kolejna wojna. W październiku 1939 r. do stadniny wkroczyli Rosjanie. Zabrali wszystkie konie – nie dała się wyprowadzić tylko jedna klacz, Najada. W listopadzie miejsce przejęli Niemcy i postanowili odbudować stado, m.in. odkupując zagubione araby od miejscowych. Gdy w 1944 r. zbliżał się front wschodni, zarządzono ewakuację i konie trafiły do Niemiec.
Po wojnie minęło jeszcze kilkanaście lat, zanim araby powróciły do stadniny. Pierwsza aukcja, w 1970 r., zgromadziła raptem kilku klientów, ale już w 1981 r. pobito pierwszy rekord. Gniady ogier El Paso sprzedany został za zawrotną sumę miliona dolarów i powędrował do stajni amerykańskiego przemysłowca. – Lata 80. przyniosły boom na polskie araby w Stanach – opowiada, związana ze stadniną, Alina Sobieszak z czasopisma „Araby Magazine”. – W 1985 r. na aukcję w USA wysłano 19 klaczy, a janowska Penicylina poszła za półtora miliona dolarów – dodaje.
Aukcja w Janowie Podlaskim
Krajowa hodowla zasłynęła do tego stopnia, że na polskie konie mówi się „pure Polish” – czyli polskie araby czystej krwi.
W stadninie rok dzieli się na dwie pory: przed aukcją Pride of Poland, która należy do najważniejszych aukcji koni arabskich na świecie, i po aukcji.
Kiedy wreszcie nadchodzi sierpień, do stadniny w Janowie Podlaskim zjeżdżają szejkowie z Bliskiego Wschodu, milionerzy z USA i Europy. Co roku w sektorze dla VIP-ów, przy jednym z nakrytych na biało stołów, zasiada też małżeństwo Wattsów. I choć Charliego Wattsa, perkusistę The Rolling Stones, interesują bardziej zabytkowe auta, zawsze przygląda się swej żonie Shirley, jak licytuje kolejne araby do ich hodowli.
Na ring wbiega arab. Rozwiana grzywa, ogon uniesiony wysoko, głowa o szlachetnym profilu – roztańczonym krokiem niemal płynie w powietrzu. Obok biegnie trener Paweł Kozikowski. Koń i człowiek tworzą zgrany duet. Lonża nie musi być napięta – zwierzę wyczulone jest na każdy ruch prowadzącego. Wystarcza jeden znak dłonią i gniadosz zatrzymuje się. Trener unosi bat pionowo do góry – na ten sygnał koń przybiera odpowiednią postawę. Wyciąga do przodu szyję, pysk unosi do góry. Potencjalni kupcy uważnie się przyglądają. Wreszcie ogłoszona jest cena wywoławcza. Atmosfera rozgrzewa się. Pada pierwsza oferta kupna.
Koń i prezenter ruszają znowu w rundkę dookoła ringu. Jest przebitka! Stewardzi sprawnie wychwytują coraz wyższe stawki i przekazują aukcjonerowi. Dudni muzyka, w powietrzu czuć napięcie. Kiedy kolejnej oferty nikt już nie przebija, rozlega się ostatnie uderzenie młotka i prowadzący aukcję Irlandczyk ogłasza: – Sprzedany!
Słynna czempionka
Kolejny dzień w Janowie jest równie intensywny. Trwają pokazy, urozmaicane widowiskowymi popisami łuczników i zaprzęgów konnych. Poza tym życie toczy się normalnie. O szóstej rano dyrektor stadniny Marek Trela razem z koniuszym udaje się na obchód i sprawdza, czy w nocy nie wydarzyło się nic niepokojącego. O tej porze konie są już nakarmione i wyczyszczone przez masztalerzy. Potem wypuszczane są na padok – uwielbiają ruch.
Kiedy po zimie przychodzi czas pierwszego wypędu, ze stajni porodowych wybiega blisko sto matek z młodymi. – To niesamowity widok, jak pojawia się cała setka – mówi pani Alina. – Ludzie do nas co roku dzwonią i pytają, kiedy będzie pierwszy wypęd? Przyjeżdżają, ustawiają się z aparatami i czekają. Źrebaki nagle widzą już nie tylko swoich sąsiadów z boksu, ale całe stado. Stają zdezorientowane, a w tym czasie klacze obiegają dwukilometrowy padok. Potem wracają do źrebiąt, każda odnajduje swoje dziecko i zaczynają się spokojnie paść. Po południu konie wracają z pastwisk, prezes robi drugi obchód i wydaje dyspozycje na noc. Wtedy do stajni nie mogą już wchodzić zwiedzający. A wielu jest chętnych, by podziwiać nie tylko araby, ale i zabytkowy kompleks.
Zaglądam do Stajni Ogierów Czołowych. To najstarsza murowana budowla, z 1841 r., projektu Henryka Marconiego (architekta włoskiego pochodzenia, tego samego, który zaprojektował m.in. Hotel Europejski w Warszawie). Stoją w niej ogiery kryjące. – Wersja dla wycieczek z dziećmi brzmi: tatusiowie wszystkich koni – śmieje się pani Alina.
Razem ze Stajnią Zegarową, która stała się wizytówką stadniny, oba budynki wyznaczyły charakterystyczny styl Janowa Podlaskiego. Mnie najbardziej jednak interesuje stajnia na uboczu, nie rzucająca się w oczy. Szukam Pianissimy. Ta 12-letnia dziś klacz już jako roczniaczka zdobyła złoto na trzech głównych pokazach rozgrywanych w Europie, po czym w 2008 r. powtórzyła ten wyczyn, w międzyczasie wygrywając wiele czempionatów w USA i na Bliskim Wschodzie. Kiedy zdobyła wszystkie możliwe tytuły i przestano ją wozić na pokazy, organizatorzy Czempionatu Świata wymyślili dla niej specjalną kategorię, platynową. I w grudniu 2013 r. Pianissima pojechała do Paryża. – Dała taki show! Dostała owację na stojąco i, jak na królową przystało, pokłoniła się pięknie i podziękowała za lata kariery pokazowej – w głosie pani Aliny słychać rozczulenie.
Staję w progu i czekam, aż wzrok przyzwyczai się do półmroku. Z jednego z boksów wychyla się gniada główka o wielkich sarnich oczach i jedynym na świecie profilu. To ona, słynna czempionka. Patrzy na mnie spokojnie, doskonale zdając sobie sprawę ze swej wartości. Daje mi dłuższą chwilę, po czym z wdziękiem obraca się i znika w głębi boksu. Już nie czas na pozowanie w blasku fleszy. Odgrywa teraz ważniejszą rolę w swym życiu – jest matką. Wszyscy czekają przecież na kolejną miss świata ze słynnej polskiej linii „P”.