Muzeum Wsi Lubelskiej od razu nas wciąga. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że jest ono tak rozległe, i pierwsze pół godziny spędzamy w jednej z wiejskich chałup na Roztoczu. Dziewczyny nie mogą stamtąd odejść. Malina chwyta za miotłę i sprząta podwórze, Tosia przechadza się z wiklinowym koszem.
W kolejnej zagrodzie następna atrakcja. Najpierw młockarnia, a po chwili żarna. – Mamo, czy to tak powstaje mąka? – dopytują się dziewczynki, kręcąc kamiennym kołem. Przez niewielką dziurkę wysypuje się jasny pył. Oj, wsi spokojna, wsi wesoła, nasze dzieci by cię pokochały...
NA TEMAT:
Kolejne chwile spędzamy w cieniu drewnianej cerkiewki, która, będąc obiektem muzealnym, nadal pełni funkcję kultową. W środku niezwykłe, barwne ikony świętych. – Mamo, ktoś tu naprawdę umiał malować – szepcze Tosia. – Oj tak – odpowiadam i myślę sobie, że gdy przed oczami takie widoki, to i msza przyjemniejsza.
Podążamy piaszczystą drogą. Tu gromkim meczeniem witają nas kozy. Ich rogi budzą naszą nieufność. Jedynie dzielna Malinka, zaklinaczka wszystkich zwierząt, zbliża się do nich, ale kozy nie chcą się integrować. Uciekamy. Ruszamy dalej, mijając kolejne chałupy Roztocza. W następnych zagrodach spotykamy jeszcze owce. Tym razem to one patrzą na nas nieufnie. Postanawiamy, że nie będziemy ich denerwować.
Świat dzieciństwa
Dochodzimy do niewielkiego jeziorka. Naszą ciekawość przykuwa drewniana łódź, lekko już porośnięta trawą. Chwilę obserwujemy kaczki pływające po jeziorze i odpoczywamy nad brzegiem. W tak piękny wiosenny dzień jak dziś moglibyśmy urządzić piknik. – Mamo! Mamo! Gdzie przekąski? – pyta Tosia, która pierwsza rozłożyłaby się na trawie. Niestety, nie jesteśmy przygotowani, a czas goni.
Wdrapujemy się na górę dość stromym zboczem. Wózek dziecięcy tu się nie sprawdza, więc biorę Miłkę do nosidła. Mijamy stajnię, w której Malinka zachłystuje się zapachem koni i z której nie możemy jej wyciągnąć. Po chwili naszym oczom ukazuje się miasteczko, i to jest dla nas absolutne objawienie. Wchodzimy do świata, o który już tylko nieliczni otarli się w dzieciństwie.
Stara poczta z wielkimi drewnianymi stemplami, szewc, cholewkarz, szynk, fryzjer, małe żydowskie sklepiki, a nawet dentysta. Do tego brukowany plac i drewniana studnia na środku. Wszystko mocno podsyca naszą wyobraźnię – tu naprawdę przenosimy się w czasie. Taki świat znajdziemy przecież w prozie Brunona Schulza.
A nasze dzieci? Dla nich to coś jak Dziki Zachód. Historia, do której można wejść. Czują się trochę jak na planie filmowym, a trochę jak u babci. Miasteczko jest wspaniale odrestaurowane i ciągle przybywa w nim nowych obiektów. Pani przewodniczka informuje nas, że wkrótce powstanie również siedziba rady miejskiej. Oj, będziemy tu wracać. Nieopodal kolejny kościółek i plebania z ogródkiem. Wszystko teraz zaczyna kwitnąć. Promienie słoneczne prześwitują przez gałęzie pobliskiej jabłoni. Naprawdę czujemy wiosnę.
Z dworu do wiatraka
Chcielibyśmy spędzić w skansenie jak najwięcej czasu, ale okazuje się, że zbliża się już godzina zamknięcia. Pędzimy, by zobaczyć jeszcze XVIII-wieczny dwór ziemiański z Żyrzyna. Pięknie zadbany ogród sprawia, że czujemy się niczym na kartach „Pana Tadeusza”. Na ścianie starodawna tabliczka Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń Wzajemnych. Dziewczynki ganiają się wśród drzew i krzewów.
Do mieszkania Żyda sklepikarza przyciąga nas kot wylegujący się w słońcu. Dziewczynki z zapałem go głaszczą, ja zaś przysłuchuję się historii sklepiku. Przecież kiedyś naprawdę żyli tu ludzie, mieli swoje zwyczaje, radości i smutki. Dziś każdy ze zwiedzających może przez chwilę poczuć, jak to było.
Nie zdążyliśmy zobaczyć wiatraka! A przecież już od płotu nas witał. Chcieliśmy go mieć na deser, a tu klapa! Pędzimy co sił w nogach, żeby chociaż przywitać się z nim i popatrzeć z oddali. – Stoi jak samotny grzybek – mówi Malinka. Tymczasem strażnicy machają już do nas i popędzają, czas zamykać. Jesteśmy ostatni. – Jak zwykle – z przekąsem puentuje Tosia. Cóż… Tak trudno stąd wyjść.
Muzeum Wsi Lubelskiej praktycznie
Jak i za ile?
Do Muzeum Wsi Lubelskiej dobrze wybrać się z samego rana i spędzić tam cały dzień. Z Lublina dojedziemy autobusami komunikacji miejskiej (m.in. nr 18, 20). W sezonie letnim muzeum otwarte jest od 9 do 18. Przed skansenem znajduje się duży bezpłatny parking.
Bilet dla dorosłego kosztuje – 12 zł, dzieci poniżej 7 lat – bezpłatnie, bilet dla dzieci powyżej 7 lat, uczniów i studentów – 6 zł. Posiadacze karty Duża Rodzina zapłacą 30 zł.
Skansen
Skansen jest rozległy, a miejscami podejście bywa strome. Jeśli macie małe dzieci, to weźcie ze sobą wózek i nosidło. Ciekawą propozycją jest możliwość przejażdżki bryczką lub wozem. www.skansen.lublin.pl
Czas na piknik
Warto zabrać kosz piknikowy, by zrobić sobie ucztę nad jeziorkiem. Na terenie skansenu jest też karczma z jedzeniem regionalnym. Polecamy pyszne pierogi lubelskie.
Autorka prowadzi bloga: www.mereczonthego.com