Zamek w Łańcucie
Kiedy wybucha wojna, zamkiem w Łańcucie zarządza hrabia Alfred III Potocki. Świetnie wykształcony, o bogatych koneksjach; wystarczy nadmienić, że za ojca chrzestnego ma... cesarza Wilhelma I. Ze strony Niemców nie spotykają go więc prześladowania. Rezydencję opuszcza dopiero na kilka dni przed wkroczeniem Armii Czerwonej w 1944 r. Wywozi kilkaset skrzyń, pełnych najcenniejszych eksponatów, z takimi perełkami jak porcelana, którą Jan III Sobieski dostał od cesarza Chin.
Rosjanie stacjonują na zamku na szczęście tylko jedną dobę, nie wyrządzając poważniejszych krzywd. Zabytkowe wnętrza zostały więc w dużej mierze zachowane i dziś są jednymi z najpiękniejszych w zamkach w Polsce. Przechodzę obok Apartamentu Chińskiego, Apartamentu Tureckiego, przez Galerię Rzeźb – to wszystko ślady wojaży kolejnych właścicieli zamku. Dziś wspomnienia uwieczniamy na zdjęciach, ale w XVIII wieku nie było takiej możliwości – zapraszano więc architektów, którzy pomagali zachować w pamięci przeżycia z podróży. Całe apartamenty urządzano w klimacie nawiązującym do danego kraju.
Kiedy tak spaceruję i odkrywam coraz to nowe „ciekawostki” – tajemne zakamarki, stare sekretery, zdobione intarsją, w które wbudowano maleńkie skrytki, na przykład w podwójnych dnach szuflad, schowki w grzbietach książek – dochodzę do wniosku, że jednym z ulubionych zajęć arystokracji było chowanie 'się' albo chowanie 'czegoś'. W masywnej, ciężkiej szafie gdańskiej pod jedną ze zdobionych głowic kryje się miejsce na klucz. W Białym Korytarzu chcę otworzyć drzwi – ale to tylko atrapa. Pomiędzy komnatami są zamaskowane przejścia, by można było ukryć się przed służbą. Czerwony Korytarz Paradny, ze zbiorami malarstwa holenderskiego i flamandzkiego, wygląda niczym rodem z Hogwartu. Już jestem gotowa puścić wodze wyobraźni, ale co krok studzą mnie czujne spojrzenia obsługi muzeum, pilnie strzegącej, by nie naruszyć powagi i dostojeństwa łańcuckiego palazzo in fortezza.
Zamek w Krasiczynie
Zamek w Krasiczynie / shutterstock.com
Zajeżdżam pod magnacki majątek w Krasiczynie. Jak w bajce, brama sama się przede mną otwiera. Po prawej wznosi się zabytkowa powozownia, zaadaptowana na hotel – to w niej dziś będę spać. Idę przez gęsty park, mijam Pawilon Szwajcarski, zza którego wyłania się zamek.
Kiedy w 1580 r. Stanisław Krasicki położył tu fundamenty, wzniósł surową fortalicję obronną, która w niczym nie przypominała dzisiejszej, pełnej przepychu rezydencji. Sytuacja diametralnie się zmienia na początku XVII wieku. Rządy na zamku obejmuje młodszy syn – to od jego imienia wieś Krasiczyn bierze swą nazwę. Marcin Krasicki pełni szereg ważnych funkcji – jest kasztelanem przemyskim, wojewodą podolskim, posłem królewskim Zygmunta III Wazy na Węgry i hrabią Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Do tego dostaje urząd sędziego głównego. Wyroki feruje właśnie tu, na zamku.
Osoba o tak potężnym statusie społecznym musi posiadać równie imponującą rezydencję. Magnat w 1610 r. rozpoczyna więc gruntowną przebudowę zamku, która potrwa dwadzieścia lat. Dumnie obwieszcza: „Ten dom wzniosę na chwałę Boga najwyższego, ale także na pożytek potężnego rodu Krasickich”. Z Włoch sprowadza architekta Galeazzo Appianiego. Za jego sprawą w kurtynowych murach powstają piękne apartamenty – m.in. Sala Lustrzana, Wielka Sala Balowa – a bastiony obronne zamieniają się w baszty.
Galeazzo proponuje Krasickiemu udekorowanie murów techniką sgrafitto, wywodzącą się z Wenecji. – Tylko proszę nie mylić tego z malowidłem! – podkreśla Marek Sus, przewodnik, który znał jeszcze Aleksego Podolaka, ostatniego kamerdynera na zamku, zaś babka jego żony była zaufaną klucznicą księżnej Katarzyny Sapieżyny; trudno o lepsze źródło informacji. – Na ściany kładzie się podwójny narzut; na spód ciemny, barwiony zmielonym na pył węglem drzewnym z buku, grabu, jesionu. Potem pokrywa się go warstwą białą, z wapna gaszonego. Następnie wyrysowuje się wzór, by potem delikatnie zeskrobywać tło, czyli wierzchnią warstwę. To taka odwrotność rytu. Dobry sztukator zrobi może kilkadziesiąt centymetrów kwadratowych jednego dnia, a nasze sgrafitti liczą 3,5 tys. metrów powierzchni, choć to i tak raptem połowa tego, co było! Nie ma innego takiego obiektu na świecie – dodaje z dumą.
Po śmierci Krasickiego w 1631 r. kończy się okres pierwszej świetności; nadchodzą czasy zawieruchy. Zamek przechodzi z rąk do rąk i podupada. Wreszcie w 1835 r. uśmiecha się do niego szczęście. Po upadku powstania listopadowego zadłużone dobra nabywa wielki patriota, młody książę Leon Sapieha. Powiększa majątek, zakupując kolejne wsie w okolicy, i wkrótce rozpoczyna żmudną, trwającą całe dziesięciolecia odbudowę jednego z najpiękniejszych zamków w Polsce. W Baszcie Królewskiej powstaje imponująca biblioteka, licząca 15 tysięcy książek, a w urządzanych na nowo historycznych wnętrzach, jedno po drugim, zawisają arcydzieła malarstwa europejskiego.
Jednak największy cios dla zamku przychodzi, kiedy wybucha II wojna światowa, a posiadłością zarządza Leon Aleksander Sapieha. 19 września 1939 r. przed południem do Krasiczyna przyjeżdża tajny kurier książęcy. Na wieść, że za kilka godzin będą tu żołnierze Armii Czerwonej, Leon doznaje szoku; prawie traci zmysły. Nie ma jednak ani chwili do stracenia – wraz z księżną Katarzyną decydują się ratować życie. Pakują, co mogą i po godzinie uciekają sekretnym przejściem. Tego samego dnia do Krasiczyna wkraczają Sowieci. Kiedy nie znajdują właścicieli, wpadają we wściekłość i zaczynają plądrować zamek. Szukając złota, wyjmują trumny z krypty rodu Sapiehów i profanują zwłoki. Rozpalają na środku dziedzińca stos, na który wrzucają wszystko, całe wyposażenie zamku – w kilka dni w ogniu ginie dorobek czterech pokoleń...
Zamek w Krasiczynie obecnie
Dziś rezydencja z zewnątrz wygląda jak za czasów swej świetności, jednak wiele wnętrz wciąż czeka na renowację. Zaglądam do Gabinetu Myśliwskiego. To tutaj Sapieha dowiedział się, że zaraz utraci swój majątek, i tylko tu zachowała się część wyposażenia – jeden z pracowników zdążył zamurować wejście, zanim na zamek wpadli Rosjanie. Uchylam skrzypiące drzwi wielkiej czarnej szafy i wchodzę do środka. Wewnątrz, w ścianie, jest otwór wielkości człowieka. To początek sekretnego przejścia.