Biebrza budzi się do życia
Pierwsze na początku marca przylatują nad Biebrzę dzikie gęsi. Lecą jedna za drugą, całymi stadami. Po nich pojawiają się klucze żurawi. Z kenijskiej sawanny przybywają pospolite bociany, a z Gambii zagrożona wyginięciem wodniczka. W kwietniu z leśnych kryjówek wychodzą łosie, a z bagiennego mułu wypełzają rozbudzone już na dobre płazy.
Z domów z betonu w ślad za budzącą się przyrodą ściągają nad Biebrzę ludzie. Noszą gumowe buty i maskujące barwy. W plecakach dźwigają lornetki i aparaty z wielkimi obiektywami, a niektórzy także listy rzadkich gatunków, które chcieliby tutaj zobaczyć. Ale nie zawsze specjalistyczny sprzęt jest niezbędny. W miarę jak robi się cieplej, woda powoli opada, odsłaniając jeden z bagiennych cudów widoczny gołym okiem. Tuż nad jej powierzchnią na intensywnie żółto rozkwitają kaczeńce. Ich jaskrawy dywan, po którym brodzą żurawie i spacerują łosie, pokrywa całe połacie mokradeł; nieraz wydaje się nie mieć końca, zupełnie jakby sięgał po sam horyzont.
Ten wiosenny obrazek należy jeszcze uzupełnić o fonię. Nawoływania tysięcy ptaków, kumkania wodnych płazów i bzyczenia owadów układają się w przedziwny puls życia bagien. W dolinie Biebrzy po raz pierwszy w życiu miałem wrażenie, że nie widzę poszczególnych gatunków roślin i zwierząt, tylko cały ekosystem. Jakby bagno to było jedno żywe stworzenie. Do tego monstrualnych rozmiarów.
NA TEMAT:
O ile sama Biebrza wydaje się dość niepozorna, to jej rozlewiska, wypełniające polodowcową dolinę, sięgają miejscami ponad 20 kilometrów od koryta rzeki. Nawet podczas najsuchszego lata pod warstwą roślinności stoi woda, a człowiek ma wrażenie, jakby chodził po gąbce. Dodajmy do tego wysokie trzciny, w których ukryje się łoś, zarośla i miliardy owadów, a zrozumiemy, dlaczego ludzie od wieków niechętnie się tu osiedlali. Ziemie słabo nadawały się pod uprawę, wielki przemysł też nie zbłądził w te strony.
Przez stulecia o dolinę Biebrzy opierała się północna granica kraju. Dopiero carska Rosja w miejscu, gdzie mokradła zwężają się do zaledwie dwóch kilometrów, zbudowała przecinającą je linię kolejową. Pociągi kursują nią zresztą do dziś. Pokonując tędy kilka razy do roku trasę z rodzinnych Mazur do stolicy, wielokrotnie oglądałem zza okien te zielone przestrzenie z leniwie meandrującą przez nie rzeką i coraz mocniej kusiło mnie, by któregoś razu wysiąść właśnie tutaj.
Nad Biebrzą, czyli z dala od cywilizacji
Jeśli chcesz zobaczyć, jak wygląda stacja w szczerym polu, wysiądź w Goniądzu – mówi mi przez telefon Katarzyna Ramotowska, ekspertka w temacie biebrzańskiej przyrody. Kasia będzie moją przewodniczką przez najbliższych parę dni. Jest dokładnie tak, jak zapowiadała. Peron stoi na pustkowiu. Naokoło sielskie łąki i pola, w oddali las faluje w upalnym powietrzu.
Kasia oprowadza gości po bagnach i lasach, odkąd powstał Biebrzański Park Narodowy, czyli już dwie dekady i podejrzewam, że zna tu każde żywe stworzenie od zdobiącego logo Parku bataliona po króla mokradeł, czyli łosia. Wyglądając go, suniemy powoli Carską Drogą. Szybkiego tempa lepiej nie ryzykować. W XIX wieku trakt poprowadzono prosto jak strzelił przez środek bagien po usypanej wcześniej grobli. Wystaje nieco ponad zarośla i dlatego lubią wychodzić na nią chcące wysuszyć się i zdrzemnąć na jej poboczu łosie. Szczególnie upodobał ją sobie klan klempy Matyldy, która jest wyjątkowo tolerancyjna wobec ludzi i przekazała tę odwagę swemu potomstwu. Wolna jazda jest więc wskazana, jeśli nie chcemy poturbować łosia. Jednak tym razem nie ma ich na Carskiej, wyglądamy więc z nadzieją na rozciągające się wokół Bagno Ławki.
Dopiero teraz rozumiem, gdzie tak naprawdę przyjechałem. Choć do brzegu rzeki jest jeszcze kilkanaście kilometrów, nie sposób się do niego zbliżyć bez brodzenia przez błotniste trzęsawiska w towarzystwie umilających życie chmar owadów. Wokół wysoka trzcina, wierzby i brzozy. Nawet na szlaku łatwo stracić orientację i zabłądzić. Jedną z wielu zalet naszego auta jest drabinka prowadząca na dach i platformę obserwacyjną w jednym. Z wysoka ogarniam wzrokiem falujące na wietrze zielone morze i widzę dwa ciemne punkty w oddali. Spojrzenie przez lornetkę rozwiewa wątpliwości – to klempa z małym łoszakiem. Wędrują powoli w stronę lasu.
Wieczorem czekają nas inne obserwacje. Z zapadnięciem zmroku wsiadamy do łodzi i płynąc w dół rzeki, zbliżamy się do siedlisk bobrów. Nie ma gwarancji, że je zobaczymy, ale w tym też tkwi urok przyrodniczych wycieczek. Nie da się ich zaprogramować – każda jest inna. Nam szczęście sprzyja: światło latarki wydobywa z mroku posilającego się bobra. Wydaje się niespecjalnie przejęty naszą obecnością. Pierwszy raz widzę bobry z bliska i dziwię się, że są takie duże. Nie mogę też uwierzyć, że gryzonie te na centymetrze kwadratowym skóry mają po kilkanaście tysięcy włosów. Nasza przyroda jest bardziej fascynująca, niż można by sądzić.
Tratwą po Biebrzy
Osoby, którym Biebrza kojarzy się z wypoczynkiem nad wodą, mogą się nieco rozczarować. Ze względu na bagna, dostęp do rzeki jest tylko w kilku miejscach, raz na parę kilometrów, między innymi w Leśnej Polanie. Można tu wypożyczyć kajak i oglądać największe polskie mokradła z perspektywy wody. Trzeba jednak pamiętać, że o ile wiosną rozlewiska Biebrzy są bardzo szerokie, to latem płynie się praktycznie wzdłuż zielonej ściany – krętym tunelem, który wydaje się nie mieć końca. Z tego też względu tak popularne są tu tratwy, a właściwie pływające tratwo-domki. Poruszają się dużo wolniej od kajaka, ale każda ma na dachu świetne stanowisko obserwacyjne, zaś pod dachem dobrze się śpi lub przyrządza posiłki. Mija się niemal wyłącznie bagniste rozlewiska, a okazja, by zejść na stały ląd, zdarza się rzadko. Flisacy są więc skazani na siebie i na przyrodę wokół. Mogą zanurzyć się niej i w przenośni i dosłownie.
3 rzeczy, które warto zrobić na Biebrzą!
Przeprawa przez mokradła
Gumowce to często niedoceniany w mieście i na stałym lądzie wynalazek. Na mokradłach okazuje się za to niezwykle użyteczny, jeśli tylko chcemy poczuć ich grząską naturę, nie wchodząc w zbyt bliski kontakt z błotem i bagiennym mułem. Latem na najodważniejszych czeka prawdziwy biebrzański chrzest – mogą zostawić gumowe buty w domu i spróbować boso zmierzyć się z błotem i wodorostami. Wyprawa wywołuje bardzo różne emocje, ale na pewno jest przeżyciem, które pamięta się przez długie lata. Przeprawa przez bagno z doświadczonym przewodnikiem kosztuje ok. 300 zł od grupy + 20 zł od każdego uczestnika. Dostępna jest też w ramach wyprawy „Tropienie w rewirze wilków” – 120 zł/osoba.
Noc na tratwie
Są ciągle miejsca, gdzie czas płynie leniwie jak meandrująca Biebrza i doba wciąż jeszcze trwa długie 24 godziny. Choć można też popłynąć na krócej, doświadczenie spływu tratwą nie będzie pełne bez spędzonej na niej nocy. Tratwy nadają się dobrze do spania, bo są zadaszone. Nie mają za to żadnego napędu. Długie tyczki służą tylko do sterowania przez odpychanie się od dna. Spływ można zacząć w jednym z kilku miejsc w środkowym biegu rzeki. Średnia cena to 300 zł za pierwszy dzień spływu i 150 za każdy kolejny.
Biebrza z góry
Z góry pola wyglądają jak tkanina w szkocką kratę, bagna jak zielony dywan, a przecinająca je Biebrza przypomina błękitną wstążkę. Startuje się zwykle o świcie. Poranne mgły powoli się rozwiewają, odsłaniając niezwykłe widoki. W miarę jak wschodzi słońce, oglądamy zmieniający się spektakl świateł i kolorów, chłonąc niesamowitą ciszę i bezkres bagiennych terenów. Czasem udaje się dostrzec z wysoka stado saren przemierzających zarośla czy wędrującego samotnie łosia. Cena 450-750 zł/os.