Karol, kończysz zatwór? – Chwila! – odkrzykuje chłopak i przymierza szczapę do otworu wyciętego w pniu. Ciągle za szeroka. Bierze siekierkę, podcina z obu stron. Obok Paweł ciosa oczkas, klin do zatykania oka, i żłobi w nim wejście dla pszczół. – Powinno być idealnie na wymiar, żeby szerszenie nie dały rady wcisnąć się do środka – wyjaśnia. Piotr maluje wnętrze roztworem propolisu, który ma zwabić rój. – I jak? – rzuca do Karola. Ten mierzy raz jeszcze, zatwór pasuje jak ulał. – Gotowe! – cieszy się. We trzech przetaczają pniak pod drzewo, wiążą zwisającą z bloczka linę. Piotr mocuje drugi koniec do pikapa, przekręca kluczyk, powoli rusza. Karol patrzy, jak kłoda unosi się w górę. To jego pierwsza. Puszcza Augustowska zyskuje właśnie nowego bartnika.
NA TEMAT:
Zdążyli na ostatnią chwilę. Jest początek maja, sosna pyli na potęgę. Roje obudziły się po zimie, niektóre szukają nowych miejsc na osiedlenie, najwyższy czas kończyć przygotowania.
– Pszczoły nie poczekają. Jeśli przegapisz odpowiedni moment albo popełnisz błąd, okazja do poprawy będzie dopiero za rok. Bartnicy pracują w rytmie przyrody, dostosowują się do niej – tłumaczy Piotr Piłasiewicz. Zajmuje się tym fachem od czterech lat. Przewodzi Bractwu Bartnemu zrzeszającemu miłośników dzikich pszczół głównie z Augustowa i okolic.
Dzień wcześniej wybieramy się razem na przegląd niektórych z barci i kłód bartnych, którymi się opiekują. Te pierwsze dzieje się (żłobi) w pniu, drugie zawiesza na drzewie. Zwykle w malowniczych zakątkach – na skraju poręb albo w miejscach, gdzie las jest bardziej świetlisty. Kłoda Karola zawisła na Sajenkach pod Augustowem, tuż obok dwóch płytkich jeziorek, które nazywa się tu sucharami.
Z Piotrem oglądamy pięć drzew bartnych w rezerwacie Kalejty. Idziemy do nich przez świerkowy bór, potem po poduchach mchu w dolinie rzeczki Dłużnianki. Piotr wydaje się zadowolony. Większość rodzin przezimowała w dobrym stanie. Jedną zaatakowały niestety czerwone mrówki, inną wyjadła kuna. Cóż, takie prawa przyrody.
Piotra cieszy za to ruch w barci na Królowej Wodzie. Dzień wcześniej widział, jak kręciło się przy niej kilka pszczół. – Pomyślałem, że może to zwiad. Najpierw mała grupka leci na przeszpiegi. Jeśli trafi na dogodne miejsce, stara się przekonać do niego resztę rodziny – wyjaśnia i sięga po telefon. – Słuchaj, masz pszczoły! – wesoło oznajmia koledze. Stoimy i patrzymy, jak owady uwijają się kilka metrów nad ziemią. Barć wtapia się w sosnowy bór, znać ją tylko po lekko wystającym z pnia oczkasie i obrysie zatworu. Wydaje się zrośnięta z lasem.
Bractwo Bartników w Puszczy Augustowskiej
Bractwo opiekuje się prawie 30 barciami i kłodami w Puszczy Augustowskiej. Tutejsze nadleśnictwa mają drugie tyle, kilkanaście jest w sąsiednim Wigierskim Parku Narodowym. Dawniej było ich więcej. Dokładnie 17 736 – tyle naliczono w 1827 r. w ówczesnym województwie augustowskim.
Fachem tym trudniono się tu co najmniej od średniowiecza. Barcie dziali już Jaćwingowie. Niewiele po nich zostało – kilka grodzisk, parę grobowców, trochę legend. Reszta zniknęła, gdy w XIII w. pokonali ich Krzyżacy.
Na kolejne 250 lat puszcza zmieniła się w bezludne ostępy – najpierw jako pogranicze wrogich sobie Państwa Zakonnego i Litwy, potem jako tereny łowieckie litewskich i polskich książąt i królów. Pierwsze osady – m.in. Augustów – założył w połowie XVI stulecia Zygmunt August. Do tego czasu władcami puszczy byli bartnicy.
– Otrzymywali prawo wchodu – wyjaśnia Piotr. – Na jego mocy dziali na wyznaczonych terenach barcie. Z dokumentów wiemy, że istniały one nad puszczańskimi jeziorami Serwy czy Tobołowo. W pobliżu stawiali budy, czyli tymczasowe, letnie osady, a w nich banie – opowiada.
Ten zwyczaj przyjął się tu na dobre. Do dziś nad płynącą przez puszczę Czarną Hańczą stoją drewniane sauny, z których można wskoczyć prosto w chłodny nurt rzeki. Z czasem coraz bardziej zawadzały natomiast barcie. Prawa wchodu prowadziły do wielu komplikacji. Barć należała na ich mocy do bartnika, ale pień, w którym się znajdowała, do właściciela lasu, któremu nie wolno było wyciąć zasiedlonego przez pszczoły drzewa. Podobnie było z leśnymi jeziorami czy łąkami. W połowie XIX w. konflikty rozstrzygnięto jednym pociągnięciem pióra, znosząc statuty litewskie i likwidując prawne podstawy bartnictwa. Miód miał być odtąd wytwarzany w bardziej wydajnych pasiekach, drewnem zaś postanowiono gospodarować w sposób uporządkowany. Tym bardziej że ambitne przedsięwzięcie odmieniło właśnie oblicze leśnych ostępów.
Barciowisko
Nad jeziorem Necko w Augustowie panuje sielska atmosfera. Plażowicze wygrzewają się na piasku, spacerują po molo i promenadzie. Nagle przez gwar przebija się dźwięk myśliwskiego rogu, a potem warkot. Ludzie podchodzą zaciekawieni. Piły wyją, wióry lecą. Zaczyna się Barciowisko.
W dorocznych zawodach na najlepszą kłodę zmierzy się kilkanaście dwuosobowych zespołów. To jedyna taka impreza w Polsce. Na początku można pomóc sobie piłą spalinową, ale resztę pracy trzeba wykonać tradycyjnymi narzędziami. Dla niektórych uczestników to nowość. – Najpierw drążycie piesznią, to ten długi trzonek z prostym dłutem. Potem pogłębiacie cieślicą, a na koniec wygładzacie wnętrze skobliczką, tą z okrągłym ostrzem na krótkiej rękojeści – Grzesiek robi przyspieszony kurs reprezentantom Nadleśnictwa Janów Lubelski, którzy będą dziać kłodę po raz pierwszy. On wykonał ich już kilka, wszystkie wiszą w Borach Stobrawskich na Opolszczyźnie. Do Augustowa przyjechał na zaproszenie Piotra, który przy okazji Barciowiska organizuje nieformalny zlot bartników.
Obok w drzewie dłubie Rafał z Kolska w Lubuskiem i Karol ze Starachowic. W parze z Pawłem, którego poznaliśmy w maju, pracuje Ivan. Przyjechał z Mińska, prowadzi portal o bartnictwie na Białorusi. Szacuje, że w kraju jest prawie tysiąc używanych jeszcze kłód.
– Gdy zacząłem zajmować się tym fachem, pojechałem po naukę właśnie na Białoruś. Rozpytywałem o bartników, prosiłem, by pokazali mi kłody. Mamy wspólne tradycje – opowiada Piotr, gdy po zawodach wracamy do leśniczówki Buduk. To tu odbywa się bartniczy zlot. Rozpalamy ognisko, siadamy na polanie przed domem. – U nas zachowały się ostatnie ślady. Pszczoły w kłodach trzymał pan Niemkiewicz ze wsi Stanowisko, Piotrowi Szyryńskiemu z Posejneli została ostatnia kłoda z rodzinnej pasieki. Chciałem ją odkupić, ale się nie zgodził. „Sam musisz zrobić własną”, powiedział. Zaprowadził mnie do szopy, pokazał narzędzia i kawał drzewa. Zabrałem się do pracy. Szło powoli, w końcu poprosiłem o pomoc Pawła, we dwóch skończyliśmy kłodę na czas – wspomina.
Nazajutrz idziemy ją zobaczyć. Wisi na skraju lasu we Frąckach, tuż obok płynie Czarna Hańcza. Pod daszkiem z kory jakiś ptak uwił gniazdo. Rozgrzane powietrze pachnie żywicą, w leśnej ciszy słychać bzyczenie pszczół. Mieszkają tu od czterech lat. Przypominam sobie wczorajszą rozmowę z Rafałem. Wracaliśmy znad rzeki przez pole kwitnącej gryki. Opowiadał o kłodach, które wiesza u siebie w Kolsku. – Gdy idziesz przez las i widzisz swoją barć, jest w tym jakaś magia – powiedział. – Chodzi o to, żeby coś po sobie zostawić. A kłoda to taki pomnik jest.