Poleski Park Narodowy chroni unikatowe bagna, torfowiska, podmokłe lasy. Ścieżki wydeptują w nich wilki i łosie, ptaki zlatują się na lęgi i odpoczywają podczas wędrówek. To one zwabiły w latach 70. pana Andrzeja.
– Organizowaliśmy studenckie obozy przyrodnicze. Obserwowaliśmy żurawie, bieliki, czaple nadobne, purpurowe i białe, gęgawy, najrzadsze w Polsce kaczki podgorzałki. Na kompleksach stawów w Pieszowoli i Starym Brusie. O tych ostatnich pisałem pracę magisterską, we wnioskach zalecałem włączenie trzech z nich do projektowanego parku – wspomina.
Gdy zaczął w nim pracować, tuż po utworzeniu w 1990 r., zafascynowali go także inni mieszkańcy mokradeł. Wraz z kolegami przeprowadzili trzyletnie badania. Żółwi błotnych naliczyli nieco ponad 150, ale prawie żadnych młodych. Uznali, że trzeba działać.
NA TEMAT:
Lęgi żółwi w Poleskim Parku Narodowym
– Najcięższa jest druga połowa maja i czerwiec. Podczas lęgów sypiamy mało. Późnym popołudniem, po całym dniu pracy w dyrekcji, ruszamy w teren, każdy na swój rewir. Duszno, gryzą komary i gzy. Ale uwielbiam ten czas. Co roku wszyscy czekamy na żółwie – uśmiecha się Radosław Olszewski. Po 15 latach funkcjonowania Ośrodka Ochrony Żółwi Błotnych dobrze zna ich upodobania.
– Lubią suche miejsca blisko wody, ze skąpą roślinnością. Mogą też być piaszczyste skarpy, nawet polne drogi, byle dobrze nasłonecznione – opowiada. Samice wychodzą na ląd wieczorem, tylnymi łapami kopią dołek w kształcie gruszki, składają zwykle kilkanaście jaj. – Potem zasypują otwór, nie większy od pięciozłotówki, i wszystko maskują, znoszą trawki, gałązeczki. Jeśli ziemia jest twarda, schodzi im nawet półtorej godziny – podkreśla.
Wtedy do akcji wkraczają ludzie. Nakrywają złoże siatką, bo mimo starań żółwicy rozkopują je czasem lisy albo kuny. Z jaj zostają wtedy tylko skorupki.
Poleski Park Narodowy jesienią
Jesienią jest łatwiej. Lokalizację już znają, termin też nietrudno określić – żółwiki wykluwają się po 90-100 dniach. Wyzwanie polega na tym, by przybyć na miejsce, zanim opuszczą złoże. – Chodzi o to, by pomóc im bezpiecznie dotrzeć do wody. Jesienią jej poziom opada i często młode mają do pokonania większy dystans niż matka. Przejście 200-300 m byłoby dla nich podróżą życia – tłumaczy pan Radosław.
Najpierw wszystkie trafiają do ośrodka, niedużego pomieszczenia w dyrekcji parku w Urszulinie. Wzdłuż ścian stoją tu kuwety. W tym roku przewinie się przez nie ok. 2000 żółwików. Kilkaset słabszych i wyklutych najpóźniej, na początku października, zostanie w nich do wiosny. Reszta od razu wróci na bagna.
– Czuje się odpowiedzialność za wypuszczenie. Wybieramy miejsca, gdzie jest mało drapieżnych ryb i ptaków, za to dużo pokarmu. Człowiek by chciał, żeby te jego żółwie przeżyły – wyznaje opiekun.
Większość młodych ginie, ale starania przynoszą efekty. W 2002 r., gdy założono ośrodek, naliczyli 72 złoża, w tym roku: ok. 180. Oznacza to, że w parku żyje 350-400 dorosłych żółwi. – Jeśli przetrwają pierwsze 10 lat i stwardnieje im skorupa, w zasadzie nie mają już wrogów. Mogą spokojnie dożyć setki. Strategia żółwia to długowieczność. Jest tu od tysięcy lat. To krewniak dinozaurów.
Agroturystyka Polesie
Była późna wiosna – wspomina Anna Gołoś. – Wyszłam przed dom, a tu skorupa w trawie. Chciałam zawołać Grześka i dzieci. Ale miałam zapalenie krtani, więc tylko machałam rękami i darłam się: „Żółw! Żółw!” – śmieje się, wołając teatralnym szeptem. – Innym razem widzieliśmy młode w torfiance – dodaje jej mąż. Odkąd trzy lata temu przenieśli się z Lublina do Babska, gdzie prowadzą Agroturystykę Polesie, za najbliższą sąsiadkę mają przyrodę.
– W mieście rozpoznawałam tylko wróble i gołębie – przyznaje Ania. – Teraz w lesie obok mamy gniazdo bociana czarnego i puszczyki. Jeden z gości widział przez okno bielika, inny na bagnie Bubnów wodniczkę, jednego z najrzadszych ptaków w Europie – wylicza Grzesiek.
Najdłużej kazały czekać na siebie łosie. Gdy przyjeżdżali na Polesie na wakacje, rok w rok próbowali je wypatrzyć. Pokazały się dopiero, gdy zaczęli budować dom. – Klępa z dwójką łoszaków przechodziła tuż za płotem – Ania wskazuje na łąkę. I dodaje: – Ze zwierzętami jest tak, że zwykle przychodzą wtedy, gdy najmniej się ich spodziewasz. Nasza znajoma przyjechała na weekend wytropić łosia. Całymi dniami chodziła po parku. „Żeby nawet kupy nie zobaczyć”, wzdychała, wyjeżdżając. Dwa dni później poszłam z dzieciakami na spacer blisko domu. Stał przy leśnej wiacie. Nawet telefonu nie miałam, żeby mu zrobić zdjęcie.
Nazajutrz rano jedziemy rowerami na bagno Bubnów. Padało całą noc, w mokrym piasku świeże tropy saren, jeleni, lisów odciskają się jak leśna lista obecności. Z drewnianej wieży widzimy jednak tylko strzępy mgieł nad trzcinowiskiem. Trochę bez wiary ruszamy ku kolejnej platformie. Nagle za zakrętem otwiera się łąka. Na niej – kilkadziesiąt żurawi. Jeden po drugim rozkładają skrzydła i odlatują na wschód. W ciszy poranka wyraźnie słychać ich krzyki.