Dziesiątki oczu śledzą ruchy mężczyzny w kapeluszu. Jak w opętańczym tańcu to upada, to wystrzela w górę, wyciągając dłonie ku niebu. Palce zaciśnięte na linkach, napięte mięśnie. Wszystko na nic. Kłębiący się u stóp czarno-biały materiał ani drgnie. Do diabła! Znów będzie ostatni! Może tym razem. Szarpnięcie, latawiec unosi się na metr. Za nisko.
Podmuch wiatru uderza w twarz. Nareszcie! Mężczyzna luzuje linki. Wianuszek widzów zastyga w napięciu. Krokodyl? Rekin? Każdy próbuje odgadnąć, co wyczaruje ten przedziwny akrobata. – Torreador! – krzyczy jakaś dziewczynka, gdy powietrze wypełnia nylonową powłokę, nadając jej kształt byka. Zwierzę podnosi łeb, staje na nogach, w okamgnieniu zamienia się w siedmiometrowego giganta.
NA TEMAT:
Człowiek w kapeluszu cofa się, napięte linki wrzynają się w dłonie. – Uwaga! – krzyczy ktoś, ale jest już za późno. Zwisający z pyska sznurek oplata kolano, szarpie i wywraca „torreadora”. Nie wiadomo skąd, w jego dłoniach pojawia się młotek i palik. Trzy mocne uderzenia i narowiste monstrum potulnieje. Przytwierdzone do plaży szybuje hen, wysoko, dołączając do podniebnego zwierzyńca. – Muuu!!! – ryczy radośnie triumfator i po chwili siedzi już w jednym z rozbitych przy wydmach namiotów.
Wszyscy są już w środku. Kumple z RPA, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Rosji. Dziesiątki nosów zadartych pod niebo, na którym dokazują ich pupile: ogromne ryby, ośmiornice, koniki morskie. Tu mignie skrzydlata świnka, tam niedźwiedź, gdzie indziej motor ścigający samochód, za nimi serce z papieru, pudełko zapałek. Dziwne? W ogóle! Bo na odbywającym się w ostatni weekend sierpnia Międzynarodowym Festiwalu Latawców w Łebie obowiązuje jedna zasada – tutaj wszystko może fruwać.
Pierwsze latawce
Na początku był kapelusz, który wicher zerwał z głowy pewnego Chińczyka. Gdy po dwóch dniach spadł na ziemię, właściciel przymocował doń sznurek. A potem cisnął w niebo, szepcąc modlitwę o dar skrzydeł. Tak według legendy powstał pierwszy latawiec.
Do Polski zawitał w 1241 r. Plujący dymem smok zawisł nad Legnicą, przytwierdzony do siodeł Mongołów. I było po bitwie. Rycerze Henryka Pobożnego uciekali w popłochu, a śmiertelnie ranny książę był pewny jednego – umiera pokonany przez samego szatana.
Papierowy demon z wiekiem pokorniał. W XVIII w. znudzony wojaczką zaczął służyć nauce: z jego pomocą Benjamin Franklin wynalazł piorunochron. A dziś robi to, co kocha najbardziej. Daje ludziom frajdę.
Festiwal Latawców w Łebie
– Fuerteventura, Portsmouth w Wielkiej Brytanii czy francuskie Berck. Tam, gdzie piaszczyste plaże i wiatr, tam największe w Europie festiwale latawców. Bałtyk sam się prosił! – mówi Wiesław Gwizdała, konstruktor podniebnych fantasmagorii, który w 2010 r. do kalendarza łebskich imprez wpisał nowe święto. Z miejsca stało się przebojem lata. Dziś przyciąga setki pasjonatów biegłych w sztuce pilotażu. Międzynarodowa ciżba paraduje przez miasto, potem na plaży urządza rewię lotów i akrobacji, a wieczorem posyła w przestwór iluminowane konstrukcje.
Widzowie przecierają oczy i szybko łapią bakcyla. Zaglądają potem na warsztaty, by z patyków i papieru wyczarować własny model. Wszystko pod okiem mistrzów. Takich jak choćby Matti z Finlandii, który uśmiecha się spod ronda kapelusza, sprawdzając mocowanie linki.
– Trochę mu zazdroszczę widoków – mówi Wiesław Gwizdała i pokazuje palcem na zawieszonego pod niebem byka. – Morze Bałtyckie, jezioro Łebsko, cudowne wydmy. Czy mi się tu podoba? Niech pomyślę... – oczy lśnią szelmowsko. – Też pytanie! Jest odlotowo!
Festiwal Latawców 2017
W tym roku latawce w Łebie fruwać będą od 25 do 27 sierpnia. W sobotę odbywają się nocne loty ozdobionych lampkami konstrukcji. Koniecznie zajrzeć należy na prowadzone przez zawodowców warsztaty. Przekonamy się, jak niewiele trzeba, by zbudować własny model. Warto też wypożyczyć rower i odwiedzić Słowiński Park Narodowy z wydmami oraz latarnię Stilo w pobliskim Osetniku.