Górny Śląsk

Beskid Śląski: Ferie zimowe na ludowo i sportowo

Joanna Szyndler, 24.01.2012

Tadeusz Rucki

fot.: Maciej Landsberg

Tadeusz Rucki
Jeszcze niedawno wstyd było powiedzieć coś w tutejszej gwarze czy założyć strój ludowy. Na szczęście tradycja górali beskidzkich przetrwała chude lata i ma się coraz lepiej. Bo kto po dniu na stoku nie chciałby spróbować bahory, posłuchać rzóndzenia czy pracę heklowaćki podpatrzeć?

„Tu jeszcze jest Polska, na lewo Słowacja, na prawo Czechy”, pokazuje pan Tadeusz z balkonu swej galerii w Koniakowie. „Tam widać Łysą Horę, najwyższy szczyt Śląska Cieszyńskiego, a tutaj na wprost nas jest Trójstyk”. Na taki widok, na góry trzech państw, na punkt, gdzie zbiegają się granice, Tadeusz Rucki patrzy codziennie podczas swoich małych koncertów. O zmierzchu wychodzi z trombitą na balkon i, jak mówi, na ludowym instrumencie gra mieszkańcom na dobranoc. Czasem dołączają się do niego koledzy, bo muzyków i twórców ludowych w Koniakowie nie brakuje. „Kilkudziesięciu grajków, 23 rzeźbiarzy, 64 malarzy, 1000 koronczarek”, wylicza pan Tadeusz. Co jak na trzy i pół tysięczną wieś rachunek daje prosty: gdy idzie dwóch ulicą Koniakowa, jeden to artysta. „W latach 90. każdy się wstydził powiedzieć coś gwarą, wstydzili się, że górale. Dziś młodzi ludzie chcą mieć własne stroje ludowe, pójść w nich do kościoła czy na odpust. Odradzają się kapele, na folklorze można też zarobić”, mówi zięć pana Tadeusza, Jacek Juroszek. Ciężko powiedzieć, co było pierwsze, czy zainteresowanie miastowych folkiem, który wyleczył wieś z kompleksów, czy odradzanie się tradycji, która przyciągała miasto. Dziś jedno jest pewne, każdy, kto przyjeżdża w te strony chce posłuchać ludowej muzyki, zobaczyć słynne koronki, spróbować tradycyjnych dań. „Ale i miejscowi przychodzą do mnie powspominać smaki z dzieciństwa”, mówi Jacek Juroszek.

NA TEMAT:

Przepis na kubusia

Po zabielanej mlekiem kwaśnicy, na dębowym stole karczmy Kopyrciołka lądują brytfanki z zapiekanymi ziemniakami. „To jest kubuś, to kapuściok, a tu bahora”, wskazuje pan Jacek. Każda z potraw wygląda i smakuje inaczej, łączy je jedno: ziemniaki. Wraz z kapustą były one podstawą kuchni tych ziem, tak jak większości wyżej położonych regionów Polski, gdzie niewiele udało się wyhodować. Raz lub dwa razy do roku było też świniobicie, a w kuchni wykorzystywano każdą część świni. I tak regionalnym przysmakiem są tu maćki w kapuśnicy, czyli żołądki wieprzowe gotowane w wywarze z kapusty, czy właśnie bahora – danie dla koneserów tradycji – jak mówi pan Jacek. Bo to trzewia wieprzowe wypełnione tartymi ziemniakami. „U nas do dziś istnieje zwyczaj, że rodzina siada wokół brytfanny i je z jednego naczynia. Tylko niewielu gospodyniom chce się dziś jeszcze przygotowywać kapuścioka czy kubusia. Z daniami tymi jest bowiem mnóstwo roboty!”. Najwięcej zachodu jest przy ścieraniu ziemniaków, które trzeba porządnie odcisnąć. Jacek Juroszek do dziś pamięta, jak jego dziadek siedział przed domem i skręcał lnianą ścierkę, wyciskając ziemniaki. Dziś można poratować się durszlakiem. Suche ziemniaki sparzyć mlekiem, dodać sól, a po zapieczeniu, starte jabłka, śliwki suszone lub surowe, i na koniec, 15 minut przed wyjęciem z piekarnika, zalać śmietaną. Kapuściok to danie podobne, tyle że na słono, jabłka zastępuje kapusta i szpyrki, czyli skwarki.

 

Cały artykuł przeczytać można w najnowszym wydaniu magazynu Podróże.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.