Czwartek wieczór, 5 milionów Polaków siada przed telewizorami. Będą śledzić losy księdza superbohatera, który w każdym odcinku pomaga miejscowej ludności, nawraca grzeszników, a przede wszystkim rozwiązuje zagadki kryminalne*. Obok Artura Żmijewskiego, tytułowego Ojca Mateusza, główną rolę w serialu gra niewielkie miasto w województwie świętokrzyskim – Sandomierz. Spośród wielu konkurentów zostało ono wybrane polskim odpowiednikiem włoskiego Gubbio, gdzie kręcono pierwowzór serialu „Don Matteo”. Pomysł na umieszczenie akcji „Ojca Mateusza” w Sandomierzu podsunął producentom ksiądz Andrzej, opiekujący się tutejszym Muzeum Diecezjalnym. „Znając włoską produkcję jeszcze z czasów studenckich wiedziałem, że Sandomierz będzie pasował idealnie. Jest tak jak Gubbio położony na wzgórzach, malowniczy, pełen zabytków i urokliwych miejsc”. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę.
Serialowe atrakcje Sandomierza
Kalendarze, kubki z Ojcem Mateuszem, szlak jego śladami i odbywający się w czerwcu zlot fanów – ksiądz na rowerze stał się prawdziwym symbolem Sandomierza. Do tej pory wszyscy przyjezdni przechadzali się po spadzistym rynku z ceglanym ratuszem, wchodzili na punkt widokowy na Bramie Opatowskiej, szli zobaczyć Zamek Królewski, Dom Długosza, schodzili do podziemnej trasy turystycznej ciągnącej się pod kamienicami. Teraz szukają też miejsc, które zagrały w serialu. Sama trasa podziemna już nie jest tak istotna jak drzwi prowadzące do niej, znane z „Ojca Mateusza” jako wejście do agencji towarzyskiej. Mapa z sygnaturami czarnej postaci w sutannie z lupą prowadzi nas też do gmachu urzędu miejskiego – serialowego sądu, dalej do Galerii Fortecznej, gdzie urządzono zakład fryzjerski.
Zamek Królewski w Sandomierzu (shutterstock.com)
W produkcję zaangażowane są jednak nie tylko budynki, ale także mieszkańcy Sandomierza. Tworzą oni potężną bazę statystów. „Mój mąż zagrał ostatnio w scenie pogrzebu, wnuczkę też było widać”, mówi pani Ewa z zakładu fotograficznego na Opatowskiej, w którym zgromadzono wielką kolekcję starych aparatów. Na kawę idziemy do Kordegardy – kawiarni przy rynku, która grywa czasem siebie i jest też ulubionym miejscem spotkań ekipy po zakończonym dniu zdjęciowym. Choć serial jest jednym z głównych tematów rozmów w Sandomierzu, to jeśli ktoś nie zna postaci księdza detektywa i nie fascynuje go szlak jego śladami, to i tak śmiało może przyjechać tu choćby na weekend. Miasteczko na szczęście nie stało się serialowym parkiem rozrywki. Wciąż jest cicho i spokojnie, nawet w pełni sezonu wystarczy pięć minut, aby zejść ze staromiejskiej skarpy i w samotności spacerować po jednym z lessowych wąwozów.
Przyroda niszczy Sandomierz
Przyroda jest zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem Sandomierza. Uznany niegdyś przez Galla Anonima po Wrocławiu i Krakowie jednym z trzech głównych grodów kraju, był wiele razy plądrowany i niszczony. Obok szeregu najazdów tatarskich w XIII wieku, potopu szwedzkiego i I wojny światowej to właśnie natura odpowiada za największe zniszczenia miasta. Pierwsza katastrofa budowlana miała miejsce w 1857 roku, kiedy pod ziemię zapadł się prawie 100-metrowy pas murów obronnych i część kamienic. Less, z którego zbudowane są sandomierskie skarpy, osuwa się pod wpływem wilgoci, suchy natomiast pęka. Ostatnie poważne zagrożenie miało miejsce w 2008 roku, kiedy na skutek awarii kanalizacji zawilgotniała skarpa osunęła się aż o 3 cm.
Sandomierskie wąwozy
Wąwóz Królowej Jadwigi w Sandomierzu (shutterstock.com)
Sandomierz musi być cały czas monitorowany i umacniany. To jest to przekleństwo. A co z jasną stroną mocy? Wzgórza oddzielają wypłukane przez wodę w lessie wąwozy, jedne z największych atrakcji Sandomierza. Po 10-minutowym spacerze ze Wzgórza Zamkowego znajdujemy się w największym z nich – Wąwozie Królowej Jadwigi. Ma on 10 m głębokości i pół kilometra długości. Wrażenie potęgują rosnące po bokach wąwozu klony i wiązy. Niedawno zaczęto doceniać też w Sandomierzu rekreacyjną siłę Wisły. Zrewitalizowany Bulwar Piłsudskiego nad rzeką, z przystanią jachtów żaglowych, wypożyczalnią kajaków, rowerów wodnych i kawiarnią jest turystycznym hitem miasta.
Biżuteria z Sandomierza
„Chciałem zaznaczyć związek Wisły z Sandomierzem, a także zakotwiczyć tutaj niebo”, opowiada złotnik Cezary Łutowicz. Od właściciela portu wyprosił XIX-wieczną kotwicę, ustawił ją na sandomierskim rynku, a jej łańcuch zawiesił pionowo ku niebu. Jednak to nie kotwica jest jego największą zasługą. Prawie 40 lat temu pan Cezary jako pierwszy na świecie zaczął stosować w biżuterii krzemień pasiasty. „Na początku wszyscy pukali się w czoło, słysząc że z kamienia do utwardzania dróg robię kolczyki i naszyjniki”, opowiada.
W naturze krzemień pasiasty występuje tylko na ziemi sandomierskiej, powstał 150 milionów lat temu i rzadszy jest nawet od diamentu. Jak rodzynków w cieście jego brył szuka się w innych skałach. Z czasem polska biżuteria z krzemieniem pasiastym zaczęła zyskiwać coraz więcej fanów, dzisiaj znana jest na całym świecie. „Moje prace są oszczędne w formie, kamień musi dowartościować kobietę, nie może z nią konkurować”, pan Cezary pokazuje biżuterię w swojej galerii na Starym Mieście. Zobaczyć ją też można w Muzeum Okręgowym na zamku.
Sandomierz artystyczny
Aby przyjrzeć się pracom lokalnych malarzy i grafików idziemy do Biura Wystaw Artystycznych na rynku. Spośród wystawionych tutaj prac wyróżniają się te autorstwa Ryszarda Gancarza. Spotykamy się z nim w jego pracowni na Starym Mieście. Przez okno wygląda często na ulicę Opatowską i obserwuje przechodniów. Później, jak mówi, tworzy wykresy miasta, ze ścieżkami ludzi z Opatowskiej.
Na nocleg zatrzymujemy się również w miejscu niebanalnym – Domu Pracy Twórczej prowadzonym przez Alicję Kaszyńską. Gospodyni oprowadza nas po pokojach, salonie pełnym antyków i przytulnej kuchni, też do dyspozycji gości. Krok w krok chodzi za nią mały piesek Tico. Położony na skarpie, nieopodal rynku, duży dom z ogrodem pani Alicja kupiła w latach 90. „Mimo że w Warszawie mieszkałam 45 lat, po śmierci męża postanowiłam wrócić w rodzinne strony, stworzyć tu swoją pracownię i dom otwarty dla przyjezdnych, organizować spotkania artystów”, opowiada gospodyni. Na ścianach Domu Twórczego ciężko znaleźć kawałek wolnej przestrzeni. Zajmują ją obrazy, gobeliny i patchworki. Większość z nich zostawili uczestnicy organizowanych przez panią Alicję plenerów malarskich. Sama jest autorką patchworków, prace zszywa z kawałków starych koronek, krawatów, materiałów z sukien balowych.
* Dla fanów „Ojca Mateusza” mamy przykrą wiadomość. Ostatnie odcinki serialu zostaną wyemitowane w listopadzie 2016 roku.