Warszawski tygodnik ilustrowany „Wędrowiec” założył w 1863 r. Józef Unger. W 1874 stanowisko naczelnego przejął publicysta i redaktor „Słownika geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich”, Filip Sulimierski, który uczynił z „Wędrowca” nowoczesny magazyn z podróżniczym reportażem i tekstami traktującymi o ówczesnych nowych technologiach. W pierwszych latach funkcjonowania pisma zamieszczane w nim teksty były przedrukami z popularnego francuskiego magazynu „Le Tour du Monde. Nouveau journal des voyages”. Od Francuzów brano także piękne, drzeworytowe ilustracje, które niejednokrotnie zajmowały całe rozkładówki. Przedstawiały krajobrazy, architekturę, folklor, sceny rodzajowe oraz popularne w tamtym czasie „typy ludzkie”. Zdarzały się też rysunki techniczne, pokazujące mechanizm działania danej maszyny (życie „Wędrowca” zaczyna się wraz w wybuchem rewolucji przemysłowej). Magazynowe artykuły dotyczyły dziedzin geograficzno-podróżniczych oraz wynalazków – w przystępny sposób prezentowały aktualny stan nauki i techniki, zapoznawały z tak zwanymi kulturami egzotycznymi, opisywały piesze wędrówki, rejsy i wyprawy w bliższe i dalsze zakątki świata. W niektórych z nich podejmowano pierwsze, nieśmiałe jeszcze próby patrzenia na „krajowców” antropologicznym okiem, tak jak kilka dekad później będzie już patrzył Bronisław Malinowski. „Wędrowiec” to także pierwsze czasopismo w Polsce, które przyjmuje do wiadomości zjawisko turyzmu – to dzięki niemu Polacy dowiadują się, co może być atrakcją turystyczną i co oznacza to pojęcie.
W latach 1882–1883 tygodnik zmienił nieco profil i z pionierskiego periodyku podróżniczego oraz etnograficznego przekształcił się w czasopismo z wyraźnym rysem dydaktycznym i patriotycznym. Stało się również jasne, że jego odbiorcami mają być ciekawi świata, ale zainteresowani przede wszystkim podtrzymywaniem ducha oporu wobec Rosji, warszawscy inteligenci. Obok reportaży z zagranicy, na łamach „Wędrowca” zagościły więc opowiadania i wiersze, które, sprytnie omijając cenzurę, miały działać „ku pokrzepieniu serc”. Popierając program pozytywizmu, „Wędrowiec” zwalczał konserwatyzm, głosił konieczność rozwoju przemysłu i wykazywał postawę mocno antyklerykalną. Według „Wędrowca” prawdziwie wolny Polak to Polak nowoczesny, dumny z gospodarki i kultury swojego kraju, ale też, zgodnie z wielokulturową tradycją polską, zainteresowany tym, jak żyją inni. W drugiej połowie XIX wieku powstają pionierskie książki podróżnicze polskich autorów, m.in. cykl relacji z podróży po Ameryce i Europie Henryka Sienkiewicza.
W 1884 redakcję tygodnika objął Artur Gruszecki, za którego rządów ponownie zmienił się program pisma – dołączyły artykuły dotyczące literatury i filozofii oraz teksty otwarcie poruszające kwestie społeczne i polityczne. Opublikowano m.in. „Placówkę” Bolesława Prusa, który przez wiele lat pozostawał bliskim współpracownikiem pisma. Szczególną rolę w zespole redakcyjnym zaczęli odgrywać Stanisław Witkiewicz i Antoni Sygietyński, którzy w swoich artykułach krytykowali pozytywistyczne przekonanie o podrzędnej roli pracy artysty w stosunku do innych form ludzkiej działalności oraz zaznajamiali czytelników z nowymi prądami w literaturze i sztukach plastycznych w Europie. Szczególnie promowanym prądem był naturalizm. Witkiewicz popularyzował również dzieła malarstwa zagranicznego oraz polskich realistów, np. Józefa Chełmońskiego i Aleksandra Gierymskiego. Ostatnie numery magazynu zostały wydane w 1906 roku, kiedy to coraz bardziej niestabilna sytuacja polityczna z jednej strony, a z drugiej coraz prężniejszy i bardziej zatłoczony rynek prasy zdecydowały o zamknięciu pisma.
„Wędrowiec” do dziś pozostaje fascynującym źródłem wiedzy dla wszystkich, którzy podróżują, piszą o podróżowaniu lub lubią o podróżowaniu czytać. Jego łamy to jedyny wehikuł czasu do odbycia długiej i bogatej w niespodzianki wędrówki dookoła XIX-wiecznego świata. Szczęśliwie, wszystkie numery pisma zostały zdigitalizowane i są dostępne dla chętnych na stronach Biblioteki Uniwersytetu Łódzkiego. http://irys.uni.lodz.pl/library/
Podróż Pana Tremaux po wschodnim Sudanie(„Wędrowiec” nr 267, 1886 r.) ....Wybrzeże rzeki Niebieskiej w czasie pory suchej staje się koniecznem miejscem schadzki dla wszelkiego rodzaju zwierząt dzikich i domowych. Podróż po tej rzece w owej porze jest bardzo interesująca. Od Kratum począwszy często postrzegaliśmy ogromne stada owiec, wielbłądów, wołów i kóz, przeganiane przez pasterzy do wody. Najwięcej widzieliśmy owiec i wielbłądów. Te ostatnie wystarczy poić co 3 dni, a pasterze tutejsi, z powodu, że pastwiska są odległe od rzeki, przyzwyczaili i owce do obywania się bez wody przez dwa dni i więcej. Tu i ówdzie zdarzało nam się także spotykać krokodyle i hipopotamy. Pierwsze, zwykle rozciągnięte na piasku nadbrzeżnym, kryły się pod wodę za naszem zbliżeniem się. Drugie, z łbem wyniesionym nad wodę, spokojnie płynęły i dopiero, gdy okiem nas dojrzały, silnym oddechem zaopatrzywszy się w powietrze, niknęły w głębinach. Całe stada żurawi i „dziewic numidyjskich”, pokrywały wynioślejsze brzegi, lub unosząc się w powietrze tworzyły prawdziwe chmury. Niezliczone perlice, czyli murzynki skrzeczały wśród zarośli, a ujrzawszy nas, uciekały spłoszone na większe krzewy i drzewa. Palmy daktylowe już nikną poza Kartumem. Akacyje stanowią tło wegetacyi. Począwszy od ujścia Abdul-Araz roślinność staje się coraz piękniejszą i rozmaitszą. Nowe drzewo uderza nas w oczy. Postać jego dziwaczna, i widać zaraz, że nie we właściwej ojczyźnie swojej się znajduje, że do cieplejszych należy krajów. Same tylko zanikłe i karłowate egzemplarze, chociaż śród innych drzew są olbrzymami. Drzewem tem baobab, zwany tutaj gongoless. W miarę jak urozmaica się dziedzictwo Flory, i królestwo zwierząt zyskuje wiele na liczbie gatunków. Oprócz mnóstwa wymienionych powyżej, spotykamy teraz nad brzegami małpy, a w lasach ma być mnóstwo lwów, panter, hyen, szakalów itp. Te lasy rozciągają się jak okiem zajrzeć po obu stronach rzeki, a co parę wiorst przedstawiają się rozległe polany. Niedaleko poza Abu-Hamed przykry widok przerwał monotonność naszej podróży. Ujrzeliśmy coś płynącego ku nam, barwy ciemnej, wielkości człowieka. Co znaczy to ponure ciało, z którem igrają bałwany? Każdy podniósł się dla zobaczenia z bliska. Wkrótce można było zobaczyć. Był to trup Murzyna, nabrzękły, opuchły, szkaradny. Na głowie, zamienionej w rodzaj kuli spuchniętej czerniały dwa punkta i bieliła się plama wilgotna; te czarne punkta to doły oczne, odęte wargi tworzyły ową plamę białą. Mnóstwo ryb stanowiło pogrzebowy orszak tego negra. Był to straszny widok, ale bądź co bądź był to trup człowieka. – Trzeba go uchwycić, mówię, i pogrzebać na brzegu; a może kto się zgłosi, to się trzeba zatrzymać z pogrzebem. – A to po co? Zawołali ludzie naszej załogi, przecież to Murzyn, niewolnik, nikt się o niego nie zatroszczy, sprawiedliwość tem mniej i próżno by zarażał nadbrzeżne powietrze, lepiej, że się nim ryby pożywią. |