Kiedyś życie było łatwiejsze. Na wycieczkę brało się analogowy aparat i odpowiednią liczbę filmów. Koniec, kropka. Nawet z najdłuższego czy najbardziej egzotycznego wyjazdu przywoziliśmy kilkadziesiąt, góra kilkaset fotografii, które względnie łatwo było wywołać, skatalogować i poukładać w albumach. Dziś nie ruszamy się z domu bez smartfona i cyfrowego aparatu, często kamerki sportowej, a ostatnio również drona. Robimy tysiące zdjęć oraz filmów, które trzeba gdzieś zapisać i przechowywać. Pół biedy, jeśli mamy stały dostęp do dobrodziejstw cywilizacji. Jak jednak poradzić sobie na wyprawie, gdy przez kilka dni, a czasem tygodni nie ma dostępu do elektryczności, o internecie nie wspominając?
NA TEMAT:
Przechowywanie zdjęć: przygotuj się przed wyjazdem
DYSK ZEWNĘTRZNY
Chcąc uniknąć problemów zarówno z przechowywaniem zdjęć, jak i obsługą elektroniki w podróży, powinniśmy być mądrymi Polakami przed szkodą i przemyśleć wszystko zawczasu. Jeżeli nie zamierzamy zapuszczać się w odludne tereny, to sprawa jest prosta – pakujemy laptop i solidny dysk zewnętrzny (będziemy zgrywać na niego materiał z całego dnia).
WIRTUALNY DYSK
Jeśli mamy dostęp do szybkiego internetu, warto wysłać dane na tzw. chmurę, czyli wirtualny dysk, na którym będą bezpieczne niezależnie od wszelkich zdarzeń losowych. Wybór tego typu usług jest ogromny. Do najpopularniejszych należą:
- Dysk Google – 15 GB za darmo, 1 TB – 470 zł/rok
- Dropbox – 5 GB za darmo, 1 TB – 99 EUR/rok
- Box – 10 GB za darmo, bez limitu – 70 zł/mies.
- Mega – 50 GB za darmo, 1 TB – 10 EUR/mies.
- Amazon Drive – 1 TB – 60 USD/rok
- Flickr – aż 1 TB za darmo na zdjęcia i filmy
KARTY PAMIĘCI
Sprawa komplikuje się, gdy nie planujemy zabrać laptopa, a na miejscu nie będzie dostępu do internetu. Przede wszystkim zaopatrzmy się w odpowiednią liczbę kart pamięci do aparatu, to znaczy więcej niż potrzebujemy. Nie oszczędzajmy przy zakupie, bo karta jest potencjalnie najsłabszym ogniwem systemu przechowywania zdjęć. Sprawdzone firmy to SanDisk, Kingston, Samsung, Sony, A-Data, Transcend, Toshiba, Lexar lub GoodRam. Liczy się nie tylko marka, pojemność, ale też prędkość zapisu – zwłaszcza jeżeli chcemy nagrywać filmy. W przypadku każdej karty prędzej czy później może wystąpić tzw. błąd krytyczny, ale najlepsze modele będą nam służyć przez kilka lat.
Należy obchodzić się z nimi jak z jajkiem:
- nie wyjmować z aparatu w trakcie pracy
- używać „bezpiecznego odłączania nośnika” w komputerze
- nie dotykać palcami styków
- uważać na pyły i wilgoć
- nie trzymać blisko pola magnetycznego (np. przy głośnikach)
- profesjonalni fotografowie często przechowują je w specjalnych pyłoodpornych pojemnikach, np. marki Peli
Pamiętajmy, że każdą kartę trzeba od czasu do czasu w pełni sformatować, a nie tylko usunąć z niej obrazy. Jeżeli nasz komputer nie ma czytnika, warto się w taki wyposażyć (choć zdjęcia można zgrywać również przez kabel USB lub bezprzewodowo – coraz częściej aparaty mają wbudowany moduł wi-fi). Uwaga, tani adapter za kilka złotych bardzo często potrafi uszkodzić nośnik pamięci. Sprawdzone! Naprawdę warto dopłacić te kilkadziesiąt złotych, by mieć pewność, że nie stanie się on kolejnym słabym punktem naszego systemu.
FOTOBANKI
Jeszcze kilka lat temu popularne były fotobanki – dyski z czytnikiem kart i ekranem umożliwiającym podgląd kopiowanych zdjęć. Obecnie popadły w niełaskę, jako że ceny kart znacznie spadły, a laptopy stały się niezbędnym narzędziem pracy fotografów. Natura nie znosi jednak próżni i dziś korzystamy z takich wynalazków jak WD My Passport Wireless. Pełni on funkcję fotobanku, powerbanku i bezprzewodowego routera wi-fi dla kilku urządzeń. Posiada wbudowany czytnik kart SD, a zdjęcia z kart CF można zgrywać bezpośrednio z aparatu, przez kabel USB. Dysk łączy się bezprzewodowo z innymi urządzeniami (laptopem, smartfonem czy telewizorem). Pamiętajmy, że to w istocie nasz backup – jeżeli zdjęcia lądują tylko na nim, powinny również zostać na karcie pamięci.
Przechowywanie zdjęć po powrocie
Znana zasada fotografów mówi, że ludzie dzielą się na tych, którzy stracili już dane, i tych, których dopiero to czeka. Wyżej podpisany zalicza się oczywiście do tej pierwszej grupy, co czyni go tylko teoretycznie mądrzejszym. Mądrość ta sprowadza się do jednego słowa: backup. W języku polskim to już dwa słowa: kopia zapasowa. A najlepiej kopia kopii, czyli podwójny backup.
Choćby się waliło i paliło, dane powinniśmy trzymać w kilku miejscach, z czego jedno musi być wirtualne. Wielu znajomych wypłakiwało mi się na ramieniu po utracie cennych fotografii – czasem powodem była uszkodzona karta pamięci lub awaria dysku, czasem spięcie w gniazdku, kradzież czy po prostu nieostrożne obchodzenie się ze sprzętem.
Dobry schemat przechowywania zdjęć z podróży to bodaj najważniejsza część systemu. Na cóż te wszystkie drogie aparaty, jeżeli finalnie mielibyśmy stracić owoce naszej pracy na skutek głupiej awarii?