Porady

Kamera sportowa na wakacje? Testujemy GoPro HERO5 Black

Karolina Tomas, 20.02.2017

Ko Ngai

fot.: Karolina Tomas

Ko Ngai
Czy zdarzyło wam się w podróży żałować, że czegoś nie nagraliście? Że po powrocie nie możecie odtwarzać wspomnień w zapętleniu? Kamera rozwiązuje oba te problemy. Tylko czy warto wrzucać do plecaka jeszcze jedno urządzenie? Sprawdziliśmy, jak podróżuje się z najnowszym modelem GoPro.

W każdą podróż zabieram ze sobą lustrzankę i dwa ulubione obiektywy. Choć wydaje mi się, że sprzęt fotograficzny i tak ograniczam do minimum, coraz częściej te dodatkowe kilogramy zaczynają mi przeszkadzać. Kiedy w kwietniu ubiegłego roku wdrapywałam się na Hua Shan w Chinach, plułam sobie w brodę, że nie mam ze sobą lżejszego aparatu, który mogłabym schować do kieszeni – ciężar plecaka szybko stał się odczuwalny. A kiedy stąpałam po słynnej kładce zawieszonej na pionowej ścianie przy Szczycie Południowym, żałowałam, że nie mogę tego nagrać. Mogłabym później zobaczyć na przykład, jak wyglądała przepaść – podczas marszu nie miałam odwagi spojrzeć w dół.

Chęć nagrania wspomnień wraca co jakiś czas. Zdjęcie nie odda wszystkiego, a przecież chcielibyśmy zapamiętać każdy, nawet najmniejszy szczegół udanej podróży. Dlatego podczas grudniowej wyprawy do Tajlandii postanowiłam przetestować kamerę sportową. Padło na GoPro HERO5 Black.

NA TEMAT:

Rozmiar ma znaczenie

Czy spakowanie dodatkowego sprzętu ma sens? Przecież chciałam ograniczyć rozmiary bagażu, a filmy można kręcić również aparatem. Tyle że z moją lustrzanką nie wejdę do wody, a w Tajlandii uwiecznić chciałabym jak najwięcej, również pływanie z rurką na wyspach Morza Andamańskiego.

Poza tym najnowszy model GoPro waży niecałe 120 g i mieści się w garści. Kamera sama w sobie jest wodoodporna do 10 m, nie wymaga specjalnej obudowy, dzięki czemu zajmuje naprawdę niewiele miejsca. Monopod 3-Way GoPro, który wybrałam, jest co prawda większy niż kamera, ale dzięki jego wielofunkcyjności nie czułam potrzeby zmiany mocowania.

Dlaczego nie spakowałam zatem samej kamery? Zdjęcia przecież też można nią robić, nawet w formacie RAW, mogłabym oszczędzić sobie kilka kilogramów dźwigania. Jednak nigdy wcześniej nie używałam podobnego sprzętu – z aparatem czułam się pewniej.

Jak to działa

Wysypałam zawartość opakowania na biurko i stwierdziłam, że trafiłam na wybrakowaną partię. Zamiast porządnej instrukcji ze spisem treści i rozdziałami, jakaś cienka broszurka. Kamerę odłożyłam więc na bok i zaczęłam szukać wskazówek w internecie, co by nie zepsuć sprzętu zanim w ogóle go użyję. Informacji nie brakowało, czasu na dogłębną lekturę już tak.

Wydobyłam kamerę z ramki mocującej – chwilę się z nią siłowałam, zatrzask skutecznie trzyma. Włożyłam baterię i kartę. Wcisnęłam jeden z dwóch przycisków i… to wszystko. Ustawiłam datę, czas i język i kamera była gotowa do pracy. Obsługuje się ją intuicyjnie, wszystkie funkcje wybiera się na ekranie dotykowym.

Po włożeniu kamery z powrotem do ramki można przykręcić już dowolny uchwyt. Dołączony kabel umożliwia ładowanie kamery przez USB.

Dostępne tryby

Pierwszy przystanek – Bangkok. Kamerę wyciągnęłam po raz pierwszy w świątyni Wat Pho. Nie do końca wiedziałam, którego trybu użyć, wybrałam starą, dobrą metodę prób i błędów. Po kilku testach zdecydowałam nie nagrywać zbyt często w rozdzielczości 4K – klipy są zbyt duże, a bateria szybko się zużywa. Poza tym jakość nagrań w 2.7K czy w 1080p wcale nie rozczarowuje.

Niewątpliwą zaletą jest możliwość robienia zdjęć w formacie RAW. Nawet nie do końca udaną fotografię można później poprawić w programie graficznym. Zachęca to do działania również w gorszych warunkach oświetleniowych.

Dostępna jest również funkcja WDR przydatna przy ostrym świetle, kiedy mamy do czynienia z dużym kontrastem.

Wat Phra Kaew w Bangkoku
Wat Phra Kaew w Bangkoku, fot. Karolina Tomas

Zapaleńców ucieszy tryb Protune, który umożliwia dobór własnych parametrów, m.in. balansu bieli czy ISO. Tryby automatyczne sprawdzają się jednak wystarczająco dobrze, ustawieniami zaawansowanymi pobawiłam się ledwie kilka razy. Na pewno jest to ciekawy bonus, ale żeby stworzyć prosty klip z wakacji, opcje te nie są niezbędne.

Timelapse

Kamerę sportową używałam w Tajlandii po raz pierwszy w życiu. Wydawało mi się, że jej opcje mnie przerosną i nie uda mi się nakręcić niczego sensownego. Nie powstrzymało mnie to przed sprawdzaniem kolejno wszystkich funkcji. Najbardziej ciekawił mnie Timelapse.

Zawsze wydawało mi się, że przygotowanie filmu poklatkowego wymaga jakiejś wiedzy tajemnej. Pokazanie w kilku sekundach jak rośnie kwiat lub jak wstaje nowy dzień? To nie może być proste. Przecież żeby uzyskać animację o konkretnej długości, trzeba obliczyć, ile robić zdjęć i w jakich odstępach. Do tej próby podchodziłam więc z dystansem.

Ustawiłam kamerę na stabilnym podłożu, rzuciłam okiem na kadr, wybrałam w jakich odstępach mają być zapisywane zdjęcia i nacisnęłam przycisk nagrywania. Na wyświetlaczu pojawił się licznik – nie wskazywał liczby wykonanych zdjęć, ale długość powstającej animacji. 1 sekunda, dwie, trzy. Kiedy licznik dobił do 10 s, zatrzymałam nagrywanie. I to wszystko. Miałam 10-sekundowy film poklatkowy na karcie pamięci. Co prawda zajął sporo miejsca, a bateria zasygnalizowała, że długo już nie pociągnie, ale bez większej filozofii stworzyłam swój pierwszy timelapse.

Przy kolejnych podejściach pamiętałam, żeby zwolnić wcześniej miejsce na karcie i naładować baterię do pełna. Udało mi się w 26 sekundach zamknąć zachód słońca na Ko Lancie. Kiedy siedziałam na piasku i wpatrywałam się w morze, kamera zrobiła właściwie całą robotę.

Slow motion

Podekscytowana nowym odkryciem myślałam, że równie gładko pójdzie ze slow motion. Nie mogłam się jednak doszukać odpowiedniej opcji. Zaczęłam szperać w internecie, żeby zrozumieć, co robię nie tak. Musiałam właściwie wrócić do podstaw – pojąć, na czym właściwie polega zwolnione tempo.

Na logikę – spowolnić można coś szybszego. Zatem żeby uzyskać płynny klip w zwolnionym tempie, trzeba nagrywać przy wyższym klatkażu.

Wybrałam więc opcję 120 fps (120 klatek na sekundę). Nagrałam kilkanaście sekund i podekscytowana przeszłam do podglądu zapisanych plików. Niestety tym razem kamera nie zrobiła wszystkiego za mnie. Ale testowy klip bez większych trudności spowolniłam w programie GoPro Studio. Jest darmowy i umożliwia zmontowanie prostego filmu w kilku krokach.

Stopniowo zwalniałam klip – do 80%, 60% i tak aż do 20%, kiedy obraz stał się niemal nieruchomy. Wideo zachowało płynność.

Aplikacje

GoPro oferuje również bezpłatne aplikacje, które właściwie montują film za nas. Tak działa np. Quik App. Nieco bardziej zaawansowane opcje umożliwia aplikacja Splice, w której można wykazać się już własną inwencją i kreatywnością.

Z kolei dzięki aplikacji Capture nagrane materiały można przejrzeć na ekranie telefonu, wyciąć najciekawsze ujęcia i szybko udostępnić je w sieci. 

Podsumowanie

Czy kamera sportowa może zastąpić lustrzankę?

Na moje potrzeby – nie. Lustrzanka z jasnym obiektywem radzi sobie lepiej w kiepskich warunkach oświetleniowych, mogę decydować o głębi ostrości, a dysponując szkłem zmiennoogniskowym, mogę bawić się zoomem. GoPro umożliwia kilka kątów widzenia, ale nie można „przybliżyć” oddalonego obiektu.

Są jednak sytuacje, w których kamera sprawdza się lepiej. Bez obaw można wskoczyć z nią do wody, mieści się w kieszeni, można założyć ją na głowę czy na klatkę piersiową i robić zdjęcia, mając dwie wolne ręce. Model GoPro HERO5 Black umożliwia dodatkowo sterowanie głosem, co jeszcze bardziej ułatwia sprawę. Kamera rozpoznaje parę prostych komend w kilku językach (niestety jeszcze nie rozumie polskiego, ale wprowadzenie dodatkowych języków jest w planach) – można np. bezdotykowo zacząć lub zatrzymać nagrywanie albo zrobić zdjęcie. Dodam, że kamera nie słuchała mnie w świątyniach, kiedy nie wypadało mówić głośno i wyraźnie, a szept do niej nie docierał. Podobnie nie radziła sobie podczas jazdy skuterem – albo ja nie potrafiłam przekrzyczeć dźwięku silnika. Dlatego osoby z mniej donośnym głosem mogą zaopatrzyć się w pilot REMO wyposażony w dodatkowy mikrofon, który można zamocować np. przy kołnierzyku koszulki.

Obawiam się, że w moim przypadku jeszcze bardziej skomplikowało to kwestię pakowania się na wyjazd. Najchętniej zabierałabym ze sobą i lustrzankę i kamerę.

Czy warto

Kamera kosztuje 1899 zł. Jeśli zależy wam na prostych klipach z wakacji, które będziecie oglądać sami lub urządzicie seans podczas rodzinnego obiadu, prawdopodobnie poradzicie sobie bez zaawansowanych opcji i równie dobrze sprawdzi się starszy model.

Jeśli jednak planujecie podbić internet, to dobra inwestycja. GoPro HERO5 Black pozwoli nakręcić dobrej jakości filmy niemal w każdych warunkach, ułatwi realizację nawet najśmielszych ujęć, a dodatkowe opcje umożliwią uzyskanie ciekawych efektów w prosty sposób. Ale uwaga! Filmowanie i montowanie wciąga!

Zobaczcie efekt końcowy: 3 tygodnie w Tajlandii w 3 minuty!

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.