Ku Wąwozom
Następnego dnia znów ruszamy w Atlas i przez ośnieżoną przełęcz Tiz n'Tiszka położoną na wysokości 2260 m n.p.m. przejeżdżamy łańcuch górski z północy na południe. Po drodze zatrzymujemy się w marokańskiej stolicy przemysłu filmowego - Warzazadzie, żeby zobaczyć bajkową kazbę Ait Benhaddu, w której kręcono zdjęcia do "Gladiatora". Stamtąd jedziemy do pachnącej różami doliny Dades. Z Boumalne du Dades - miejscowości położonej u wylotu gigantycznego wąwozu Dades - ruszamy dalej. Wielgachny mercedes kombi z kierowcą Muhammidem, który wynajęliśmy w mieście na kilka godzin, służył nam przez kilka dni.Wąwóz robi wrażenie. Droga wije się tam serpentynami zawieszonymi nad gardzielą, której dnem płynęła rzeka. Ściany skalne smagane słońcem wyglądają niczym skóra słonia. Postanawiamy przejechać przez wąwóz Todra. To mekka "ludzi much", wspinaczy z całego świata. My także decydujemy się zrobić kilka skalnych dróg. Ola, Piotr i ja długo wybieramy miejsce: ważna jest nie tylko trudność trasy, ale także to, żeby ściana w czasie wspinaczki była zacieniona. Objuczeni sprzętem, prowadzeni przez przewodnika wybieramy jedną ze skał...Wieczorem, po całym dniu wspinania, zmęczeni, ale zadowoleni z apetytem zjadamy tadżin. Nie wiadomo, które to już w czasie podróży zapiekane w glinianym, stożkowatym naczyniu mięso z warzywami i przyprawami. Po takim wysiłku smakuje jednak, jakbym jadł je pierwszy raz.
NA TEMAT:
Sahara
Ostatni nasz cel to odległy o 300 km piaszczysty Erg Chebbi - ruchome wydmy położone na południu Maroka, niedaleko granicy z Algierią. Do wehikułu Muhammida ładujemy kilka zgrzewek wody i owoce. To dobra decyzja, bo z każdym kilometrem w stronę Sahary rośnie temperatura powietrza. W "stolicy" Erg Chebbi, wiosce Merzouga, przy bramie zatrzymuje nas Berber i zaprasza do hoteliku. Auberge Les Roches oferuje dobre warunki. Okazuje się, że Hassan, właściciel hoteliku, z kuzynami tworzą grupę muzyczną. Co wieczór towarzyszą nam rytmy wystukiwane na bębnach. To właśnie Hassan organizuje na-szą ostatnią wyprawę do oazy Dubira. Z wysokości wielbłąda podziwiam krajobrazy pustyni, którą majestatycznie przemierzają dromadery. W oazie przy tadżinie Hassan opowiada o świecie Beduinów. Wielu porzuciło nomadyczny tryb życia i zajęło się turystyką. Z pewnością o wiele łatwiej jest podrywać turystki, zwane przez nich "gazelami", niż walczyć o życie w piaskowych burzach. Beduini nie zapomnieli jednak o pieśniach Afrika Zina - o Wielkiej Afryce... To ich słuchaliśmy w nocy spędzonej pod pustynnym niebem. W nocy zerwał się wiatr, waliły pioruny i... spadł deszcz. Na pustyni! Aura znów pokazała inną twarz. Jak całe Maroko... Nie inaczej było przed wyjazdem. Gdy wstaliśmy na wschód afrykańskiego słońca, poczuliśmy przyjemny chłód. Afrika Zina!
Dach Afryki Północnej
Nasyceni Marrakeszem ruszamy autobusem ku rysującym się coraz wyraźniej na horyzoncie górskim szczytom. Przez Asni docieramy do Imlilu, aby stąd podzieleni na dwie grupy wyjść w góry. Ja, Piotr, Ewa, Ala oraz Lech idziemy w górę doliną Mizan - drogą mułów, ku najwyżej w tej części Atlasu Wysokiego starodawnej osadzie i sanktuarium Sidi Chamharouch, w którym pogrzebany jest król dżinów. Wyżej ścieżka biegnie w głąb doliny i kończy się pod schroniskiem Tubkal, na wysokości 3209 m n.p.m. To tam mamy spotkać się z Dorotą, Olą, Joasią i Wojtkiem, którzy poszli trasą trekkingową. Podejście doliną jest najprostszym, ale dość nużącym sposobem dotarcia do bazy wyjściowej na szczyt Dżebel Tubkal. W czasie drogi nękani przez mulników, z uporem dźwigamy ciężkie plecaki. Nie chcemy skorzystać ze zwierzęcego transportu. Wnosimy bagaż na własnych plecach. Noc spędzamy na 2310 m n.p.m. w sklepiku z kilimami i dywanami, który wieczorami gospodarze zamieniają w sypialnię. Rankiem, po wypiciu solidnej porcji przerażająco słodkiej miętowej herbaty, ruszamy wyżej. Koło południa po rozbiciu namiotów pod schroniskiem przychodzi czas leniuchowania. Czekając na resztę towarzystwa, obserwujemy kolejne grupki wchodzących z przewodnikami na szczyt. Jako znawcy gór nie zamierzamy skorzystać z ich usług. Wierzchołek chcemy zdobywać w dwóch zespołach: Ola, Dorota i ja mamy jeszcze czas na odpoczynek - szczyt będziemy zdobywać pojutrze. W czasie "dnia kondycyjnego" czytamy książki, piszemy pamiętniki i opalamy się. Na wysokości 3 tys. m n.p.m. temperatura sięga niemal 30oC. W blade twarze wcieramy kremy z filtrami. Na tej wysokości łatwo przecież o poparzenie... Tymczasem noc przynosi diametralną zmianę aury. Nowy dzień wita nas intesywnym śniegiem, temperaturą powietrza w okolicach 0oC i wiatrem, którego siła rośnie z każdą chwilą. Mimo to ruszamy na górę. Zawieja się wzmaga, a według schodzącego ze szczytu Amerykanina na wysokości powyżej 4 tys. m n.p.m. jest już -15oC. uśmiechamy się z Olą: nie będzie to zwykłe, ale zimowe, alpejskie wejście! Szarpani porywistym wiatrem powoli zdobywamy górę. Dorota zostaje w tyle, aż w końcu znika w wirującej bieli. Teren nie jest trudny orientacyjnie, więc nie grozi jej zagubienie. Po czterech godzinach stajemy we dwójkę na szczycie - 4167 m n.p.m. Na szczycie nic nie widać. Decydujemy, żeby szybko schodzić, bo wichura wysysa z nas ciepło w błyskawicznym tempie. Okazuje się, że idziemy w złym kierunku. Zbaczając z drogi, zapychamy się w stromy żleb zasypany świeżym śniegiem. Zakładamy raki i zaczynamy się wycofywać. Wkrótce znów znajdujemy się na szczycie... W gęstym śniegu jeszcze raz brniemy w dół. Wreszcie zaczynamy zjeżdżać na "siedzeniach" - taka forma okazuje się najszybsza. Mokrzy i zmęczeni wracamy do schroniska. Góra pokazała na co ją stać! Rankiem decydujemy o zejściu doliną Mizan - dalszy trekking w obliczu trwałego załamania pogody nie ma sensu. W drogę ruszamy z dużą karawaną hiszpańskiej wyprawy, która zdąża do Imlilu. Za mułami i przewodnikami, przetartą ścieżką, w ciągu kilku godzin schodzimy do wioski. W tym czasie śnieg zamienia się w deszcz ze śniegiem, a niżej w ulewny deszcz.W Imilu pokrzepiamy się herbatą i negocjujemy transport do Marrakeszu. Tak nam się przynajmniej wydaje. Okazuje się, że podróż ciągnie się przez kilkanaście kilometrów, do miejsca, gdzie mknący z zawrotną prędkością potok, unoszący tony osadów, kamieni i gałęzi, zerwał drogę. Kierowca, który już wcześniej zainkasował pieniądze, z błogim uśmiechem mówi, że po drugiej stronie czeka na nas taksówka. To dobrze. Ale jak się tam przedostać? Wspierając się na kijkach, zaczynamy brnąć wreszcie przez wodną przeszkodę. Tymczasem ze stromych zboczy staczają się potężne głazy i sypie skalny gruz. Co rusz ze żlebów wypływają na drogę potoki błota. Z duszą na ramieniu patrzymy przed siebie i zastanawiamy się, czy uda się stąd uciec przed katastrofą naturalną. Stary mercedes typu "beczka" nurza się po osie w rwącej wodzie, ale kierowca zachowuje spokój. W końcu okazało się, że miał rację. Przemoczeni, zziębnięci i pełni nowych wrażeń jeszcze raz docieramy do miasta, gdzie zaczęliśmy naszą wyprawę, czyli do Marrakeszu.
Do Marrakeszu
Z Casablanki, gdzie lądujemy, "natychmiast", ruszamy w drogę do Marrakeszu. "Natychmiast" w wersji arabskiej oznacza kilkugodzinne oczekiwanie na przesiadkę, ale - jak napisał Ryszard Kapuściński - podróż jest czekaniem, więc w tym czasie cieszymy się pierwszym dniem w Maroku. Podróż pociągiem oddala nas od europejskiej i zbliża do afrykańskiej części kraju. Krajobraz za oknem z każdym kilometrem nabiera barw ochry i rdzy, a w przedziale zaczynają pojawiać się okutani w galabije i turbany Berberowie. W Marrakeszu nocujemy w Medinie. Ta dzielnica to konglomerat średniowiecznej architektury, nawoływań handlarzy, barw, smaków, dręczących zapachów i porykiwania spragnionych osłów.. Ja jednak zamiast zwiedzać, zapuszczam się z Piotrem, który zna biegle język francuski, w zaułki w poszukiwaniu... szewca. Jeden z protektorów butów górskich postanowił "rozwieść się" z cholewką. Bez naprawy wyprawa w Atlas nie będzie możliwa. Napotkany rzemieślnik nie jest co prawda przekonany do swoich możliwości, ale pracę przyjmuje. Po kilku godzinach odbieram oblepiony butaprenem i podkuty gwoździami but. - No cóż, lepiej się nie da! Insz Allach - będzie, co Bóg da - myślę.
Maroko ma dwie twarze. Tę bardziej znaną można zobaczyć w czasie wyjazdów organizowanych przez biura podróży. Jednak zamiast dreptać utartymi trasami, lepiej zdecydować się na samodzielną eskapadę. Celem naszej grupy był najwyższy szczyt Atlasu Wysokiego i całej Afryki Północnej Dżebel Tubkal oraz południowa, saharyjska część kraju. Byliśmy jednak otwarci na wszystkie propozycje Maroka...