Mówi się o nim, że gdyby Noe zobaczył go wcześniej, to właśnie tu chciałby wybudować swoją Arkę. Cztery tysiące kilometrów kwadratowych przepastnej zieleni – palmy borassa, gęsta sawanna oraz niezmiernie rzadkie lasy miombo, w których skutecznie można zapomnieć o cywilizacji. Błąkając się wyznaczonymi szlakami, ma się wrażenie, że tylko tak wygląda świat, że to, co za ścianą gęstwiny zarośli, tak naprawdę nigdy nie istniało.
Horyzont z każdej możliwej strony kończy się podobnie: stykiem nieba i buszu. I tylko gdzieniegdzie ów widok przetną nitki rzek – Nhandare, Chitunga, Muera i Vunduzi. Wpływają do jeziora Urema, swoistego centrum parku i miejsca, gdzie gromadzi się kilkaset gatunków owadów, ptaków i innych zwierząt. Lwy, bawoły, słonie, guźce, antylopy, hipopotamy, kozły górskie, mangusty, żaby i jaszczurki tłoczą się tu zupełnie jak ludzie przy fontannach na Piazza Navona w Rzymie.
Zdenerwowany bóg
Raj najlepiej ogląda się z góry Gorongosa, nazywanej przez miejscowych świętą. Legenda mówi, że bóg miał żyć właśnie tu, na stokach wzniesienia, razem z ludźmi. Nie byli to jednak zwykli ludzie, ale olbrzymy, które co rusz prosiły stwórcę o przysługę – w czasie suszy błagali o wodę, w czasie deszczu o słońce, o dobre zbiory, o udane polowanie. Zmęczony żądaniami bóg przeniósł się do nieba, jednak olbrzymy, wdrapując się na szczyt góry, wciąż dosięgały boskiego długiego płaszcza, utkanego z zieleni. Ciągnąc za jego poły, nadal o coś prosiły. Zdenerwowany stwórca postanowił zmienić ich w małych ludzi, którzy od tej pory będą musieli radzić sobie sami. W Mozambiku wierzy się, że to właśnie owa ludzka zachłanność doprowadziła do wszystkich nieszczęść, jakie nawiedziły ten skrawek ziemi.
Park Gorongosa
– Patrz, jak się wzdrygają przy każdym odgłosie przypominającym wystrzał – Marta Correio, biolożka pracująca w parku Gorongosa, pokazuje mi film nagrany w środku buszu. Widzę słonie wachlujące się uszami. Słysząc ciche terkotanie kamery, zwierzęta nerwowo się odwracają. – Po wojnie domowej mają ogromną traumę, którą przekazują sobie z pokolenia na pokolenie. Ale jest już coraz lepiej, stają się bardziej ufne.
Mieszkałam z Martą w jednym pokoju hostelu w Maputo, stolicy Mozambiku. Opowiadała o odbudowie rezerwatu dzięki fundacji amerykańskiego filantropa Grega Carra z taką werwą i tak ciekawie, że musiałam tam pojechać.
Oprócz Marty w parku pracuje ponad setka biologów i botaników z całego świata – rekonstruują faunę i florę tego miejsca niemal od podstaw. Jeszcze w 1969 r., kiedy polowania nie były możliwe od ponad dziesięciu lat, a park stanowił rezerwat, naliczono tu około 14 tys. bawołów, 200 lwów, 2200 słoni, 3000 zebr, 2000 impali, 3500 hipopotamów i 5500 sztuk innej dzikiej zwierzyny. Dwadzieścia lat później nie zostało prawie nic – ledwo setka słoni, garstka zebr i antylop.
***
Cały artykuł o Mozambiku przeczytasz w czerwcowym wydaniu magazynu „Podróże”.