HONDURAS

Nie taki Honduras straszny, jak go malują. Jakie miejsca zobaczyć w Hondurasie?

Maria Hawranek i Szymon Opryszek, 7.06.2018

Długa przerwa w szkole w Guadelupe

fot.: Maria Hawranek

Długa przerwa w szkole w Guadelupe
Wyspa na własność, najtańsze kursy nurkowania i dawna stolica Majów. Honduras ma atuty, by walczyć z łatką nieciekawego i jednego z najniebezpieczniejszych krajów świata

Znacie tu kogoś? Nie? Tu nie chodzi się po ulicach – ostrzega taksówkarz i podwozi nas do centrum San Pedro Sula. W podejrzanych dzielnicach przyśpiesza. Gdy wysiadamy, kolejną podwózkę proponują nam policjanci. Biali intrygują. Z mundurowymi umawiamy się na przejazd po najgroźniejszych rewirach miasta. Objedziemy je pick-upem wraz z uzbrojonymi po zęby policjantami i trzema żołnierzami na pace. Na komendzie pokazują nam zdjęcia ciał zamordowanych niedawno nastolatków.

Jednak poznany w San Pedro Sula David, 27-letni fotograf modowy, uspokaja nas, że nic nam nie grozi. David urodził się w San Pedro Sula, ale mieszkał w Niemczech i Panamie. Wrócił do rodzinnego miasta, gdzie odwiedza go teraz wielu zagranicznych przyjaciół. – Mam dość maili pod tytułem: „Ląduję na lotnisku w San Pedro Sula. Zginę?”. Turyści od razu rzucają się w oczy, są bezpieczni, najwyżej grozi im okradzenie – opowiada. Mimo to światowe media nazwały San Pedro Sula stolicą śmierci. W rankingu najbardziej niebezpiecznych miast świata przebiło meksykańskie Ciudad Juárez i somalijskie Mogadiszu. W 2013 roku zginęło tutaj 169 osób na 100 tys. mieszkańców.

Zarówno David, jak i inni mieszkańcy San Pedro Sula, są zmęczeni ciągłym tłumaczeniem, że da się tu żyć. Ci, których zagadujemy w przydrożnych barach i sklepach, przekonują nas, że groźnie jest tylko w biednych dzielnicach – światku mareros, gangsterów lokalnych karteli. Choć San Pedro Sula to ważny przystanek na kokainowym szlaku z Kolumbii do Meksyku, a zarazem główna arena działań dwóch gangów: Mara Salvatrucha i Mara 18, to turyści są tu bezpieczni, o ile zachowują się zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Wszyscy – podobnie jak my – traktują miasto jako dogodną bazę wypadową na karaibskie wybrzeże.

NA TEMAT:

Nurkowanie w Hondurasie (Utila)

W oddalonej o pięć godzin jazdy miejscowości La Ceiba wsiadamy na niewielki prom. Statek pełen jest turystów z plecakami. Utila, jedna z kilku wysp archipelagu Bahía, to stolica backpackersów i adeptów nurkowania. Oferuje jedne z najtańszych kursów na świecie – czterodniowy Open Water Course kosztuje ok. 250 USD. Większość szkół w pakiecie zapewnia również nocleg. – Mamy także chill out zone – zachwala Jack, jeden z płetwonurków, który wyłapuje nas tuż po zejściu z promu.

Hamaki kusząco zwisają z pomostu nad krystalicznie czystą, bardzo niebieską wodą. Jack ma na swoim koncie 500 zanurzeń, czyli przyzwoicie.

Rafa koralowa wysp Bahía razem z rafą w Belize tworzą system uważany przez wielu za drugi największy po rafie australijskiej. Żyje tu 96% wszystkich rozpoznanych gatunków zwierząt i roślin morskich.

Brytyjskie korzenie

W jednym z licznych barów poznajemy Kanadyjczyka. Przeprowadził się tu kilka miesięcy temu, pracuje zdalnie – jako makler giełdowy. I oczywiście – nurkuje. Na Utili i pobliskim Roatanie – bardziej luksusowej i rozległej wyspie (jest tu zdecydowanie drożej, ale turyści mają do dyspozycji o wiele więcej zapierających dech w piersiach plaż) – żyje duża społeczność napływowych Amerykanów i Kanadyjczyków.

Przez ponad 200 lat Roatan, Utila i Guanaja – trzecia, trochę zapomniana, choć równie piękna wyspa – znajdowały się pod władaniem Brytyjczyków, choć to Krzysztof Kolumb postawił tu stopę jako pierwszy Europejczyk w 1504 roku. Przez lata Hiszpanie rywalizowali o archipelag z Brytyjczykami i piratami, którzy chętnie szukali tu schronienia. Dziś większość mieszkańców to Garifuna (potomkowie niewolników z Afryki i Karibów) oraz praprawnuki czarnych i białych emigrantów z Kajmanów, którzy przyjechali tuż przed zniesieniem niewolnictwa w latach 30. XIX wieku. Bardzo popularne wśród wyspiarzy są nazwiska Bodden i Cooper. Isaac Bodden był pierwszym zarejestrowanym mieszkańcem urodzonym na Kajmanach. Joseph Cooper wyemigrował stamtąd wraz z żoną i dziewiątką dzieci.

Choć Brytyjczycy oddali wyspy Hondurasowi w 1854 roku, jeszcze pół wieku później wielu mieszkańców czuło się bliżej Korony Brytyjskiej niż oddalonego o kilka kilometrów honduraskiego lądu. „Hiszpanie” – mówili na jego mieszkańców anglojęzyczni wyspiarze. – Przyjeżdżam tu od trzydziestu lat. W latach 80. nikt nie mówił ani słowa po hiszpańsku! Teraz już się nauczyli – śmieje się Ricardo, 55-letni informatyk z Hiszpanii.

W uroczej restauracji zbudowanej na palach wbitych przy karaibskim brzegu wita nas Kolumbijczyk i jego dziewczyna z Polski. Przed knajpą Francuz smaży naleśniki. Turyści odkryli wyspy Bahía w latach 60. ubiegłego wieku. Dziś Utila oferuje bardzo międzynarodową atmosferę, bo wielu nie może stąd wyjechać. Musimy się przyznać, że i my w pierwszą noc w każdym barze pytamy o pracę.

Nocą, kiedy wyspa tętni życiem, wszyscy czują się członkami jednej wielkiej rodziny. Może dzięki ograniczonej przestrzeni, może dzięki wspólnemu doświadczeniu nurkowania czy podróżowania z plecakiem. Swój udział mają w tym również pyszne drinki na świeżych sokach i tania kolumbijska kokaina, których przyjezdni próbują np. w barze Treetanic, surrealistycznej strukturze zawieszonej na gałęziach drzewa mango, wykładanej tysiącem połamanych luster i kafelków.

Na Utili tego, co wydaje się ekstrawagancją milionera, może doświadczyć przeciętny turysta. Wysepki koralowe są w zasięgu 15 minut jazdy motorówką. Wystarczy zapłacić jedyne 100-130 USD, a Sandy Cay lub Little Cay wraz z domkiem i całą plażą może być tylko nasza!

W poszukiwaniu mniej uczęszczanych ścieżek wypożyczamy rowery i objeżdżamy pół wyspy w jedno popołudnie. Ze smutkiem przemierzamy północne wybrzeże – bezludne, ale pełne śmieci. Gdzie turysta nie zagląda, sprzątać jeszcze nie warto. Przyjemniej jest płynąć kajakiem przez kanał wykopany w lesie mangrowym. Woda gorąca, zawiesista, powyginane korzenie namorzynów wyglądają, jakby zaraz miały zacząć chodzić.

Potomkowie Indian

Większość Garifuna opuściła Utilę i Roatan i przeniosła się na wybrzeże. Postanawiamy pojechać ich śladem i tak trafiamy do niewielkiego Trujillo. Nie ma tam zasięgu telefonicznego, bo władze lokalnego aresztu próbują walczyć z więźniami, którzy zza krat zdalnie prowadzą interesy.

Stamtąd ruszamy do Guadelupe – 40 minut rozklekotanym autobusem przez gęsty zielony las aż nad samą plażę. Do rodzinnej wioski zaprasza nas Osman Chávez, były piłkarz Wisły Kraków.

Położona za wzgórzami, przyklejona do wybrzeża miejscowość składa się z kilkudziesięciu domostw. Wiele jest opuszczonych, bo ich właściciele szukają szansy na lepsze życie za granicą, większość emigruje nielegalnie do USA. W okolicznych wioskach bieda rzuca się w oczy. Choć pewnie nie tak bardzo jak 20 lat temu, kiedy nie było tu murowanych domów, a wszystkie dzieci do szkoły chodziły boso.

Nad Morzem Karaibskim Garifuna tworzą niesamowitą enklawę, w której wciąż żywe są tradycje ich ojców. Słyną z muzyki, której nieodłącznym elementem są bębny wydrążone w twardym drewnie, najczęściej mahoniu. Doceniana jest też ich kuchnia, składająca się głównie z owoców morza i smażonych bananów. Porcje są ogromne!

Jeszcze kilkanaście lat temu z Guadelupe do Trujillo można było się dostać tylko łodzią. – Codziennie wstawaliśmy o czwartej rano i wypływaliśmy na połów ryb – uśmiecha się Santos, brat naszego gospodarza. Dziś z Trujillo wypływają łodzie do rezerwatu Rio Platano, największego lasu tropikalnego Ameryki Centralnej. Żyje tam rdzenna ludność, tysiące egzotycznych gatunków zwierząt. To też wymarzona kraina dla archeologów – w zielonych lasach wciąż odkrywane są zaskakujące ślady cywilizacji Majów.

Ruiny Copán, fot. shutterstock.com
Ruiny Copán, fot. shutterstock.com

W stolicy imperium Majów

Na razie najsłynniejszą majańską atrakcją w Hondurasie pozostają ruiny Copán. Niegdyś wysunięty najbardziej na południe przyczółek królestwa Majów (i jego stolica między V a VII wiekiem), dziś słynie z największych rzeźbionych hieroglifami schodów. Ponad 2,5 tys. znaków przedstawia sceny z życia władców Copán i tworzy najdłuższy zabytek piśmiennictwa Majów. Pojawiają się oni też na 20 stelach – dużych kamiennych tablicach-posągach, rozrzuconych po okolicy.

W pobliskim miasteczku cisza i spokój, tylko w sobotę impreza jak w remizie. Z jedną różnicą – zamiast disco polo leci salsa, reggaeton i bachata. Na centrum składa się plac, targ i sklep. Co wieczór można przed nim spotkać wielbicieli piwa. Uczą nas lokalnych przyśpiewek i zaczepek, kórych nikt nie zrozumie nigdzie indziej.

Copán leży przy granicy z Gwatemalą, ludzie stąd mówią z tak silnie gwatemalskim akcentem, że rodacy z innych stron kraju nie biorą ich za swoich. Mieliśmy tu zostać jeden dzień, ale dach hostelu, z którego widzimy okoliczne góry, zachęca do pisania. A hamaki – do czytania. Wieczory spędzamy w zaimprowizowanym kinie. W Hondurasie każdy turysta może dostać to, o czym marzy. Adrenalinę lub święty spokój.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.