KOSTARYKA

Nauka w dżungli lepsza niż w klasie. Travel schooling, czyli szkoła w podróży

Marta Piskorek, 3.09.2018

Dżungla w Monteverde

fot.: Marta Piskorek

Dżungla w Monteverde
Kto by pomyślał, że leniwiec schodzi na ziemię tylko co parę tygodni? Albo że możliwa jest wspinaczka nie po drzewie, ale w jego wnętrzu? Podczas naszej podróży przerabiamy dużo szerszy materiał niż ten z podręczników.

Siedzimy z Sarą na tarasie i przerabiamy właśnie temat z historii Polski, gdy przybiega właściciel hostelu, łapie moją córkę za rękę i ciągnie za sobą… Nie wiemy, o co chodzi, ale jest przy tym bardzo radosny i woła, że musimy coś zobaczyć! Biegniemy za nim i zaraz mamy na wyciągnięcie ręki leniwca, który wędruje przez kable elektryczne prosto na dach recepcji. Wbrew opinii, że są to powolne zwierzęta, ten osobnik przemieszcza się niesamowicie sprawnie i szybko. Jest tak blisko, że możemy go dotknąć! Sara aż piszczy ze szczęścia. A mnie ogarnia niesamowite uczucie. Od wdzięczności za słuchanie swojego serca i podążanie za marzeniami po pewność, że nasza podróż ma sens.

NA TEMAT:

Plan był taki, że nie planujemy. Podróżujemy spontanicznie, z dnia na dzień, mając za kompas intuicję, a za przewodnik rady napotkanych podróżników i miejscowych. Bilet w jedną stronę i wszystko, co nam potrzeba, w dwóch plecakach. Do tego pół roku przerwy w szkole, czyli domowe, a raczej podróżnicze, nauczanie i możemy ruszać w świat – spełniać marzenia, rozwijać pasje, uczyć się nowych rzeczy. Naszą przygodę zaczynamy w Costa Rica, czyli „bogatym wybrzeżu”. To trafna nazwa, Kostaryka bowiem obfituje w przebogatą faunę i florę!

Wolontariat w Kostaryce

Leniwca spotkamy jeszcze kilka razy. O dziwo, wcale nie w parkach narodowych czy rezerwatach, które w sumie stanowią 1/4 terytorium całego kraju, a podczas codziennej podróży.

Leniwiec w Kostaryce

Fot. Marta Piskorek

Nie spieszymy się. Szukamy ciekawego wolontariatu, by pobyć bliżej natury i lokalnej społeczności oraz podreperować trochę podróżniczy budżet. Ponieważ Sara kocha konie, wymarzyłyśmy sobie, by w podróży zatrzymać się w stadninie i w ten sposób rozwijać pasję oraz jeździeckie umiejętności.

Gdy więc Sabina, Niemka od kilkunastu lat mieszkająca w Kostaryce i właścicielka Uśmiechniętych Koników, odpisuje z zainteresowaniem na moje zapytanie, cieszymy się bardzo!

Miejsce, w którym mamy odbyć nasz wolontariat i które od razu skradło nasze serca, to górskie tereny położone w północno-środkowej części Kostaryki. Region Monteverde słynie z ogromnych przestrzeni pokrytych lasami deszczowymi, zwanymi też Lasami Chmurowymi. Duża kondensacja pary wodnej wywołuje wrażenie, jakby korony drzew były spowite mgłą.

Przyroda Kostaryki

Zatrzymujemy się w mniejszej miejscowości Santa Elena i umawiamy z poznanym w autobusie Polakiem na trekking w Santa Elena Cloud Forest Reserve. To jeden z mniejszych rezerwatów, przez co nie ma tam takich tłumów jak w innych parkach w Monteverde, ale jest równie piękny. Każdy z czterech szlaków można pokonać w ciągu jednego dnia. Wybieramy najdłuższy (choć Sara robi tutaj straszną minę), szacowany na około cztery godziny marszu, jednak na luzie pokonujemy go w połowę tego czasu.

Jest mgliście i pada delikatny deszcz, ale zupełnie nam to nie przeszkadza. Oczarowuje nas krajobraz niczym z baśni, różnorodność i wielkość roślin oraz wszechobecna soczysta zieleń. Niewiarygodne, ile jest życia w lesie deszczowym. Każdy milimetr tego miejsca jest porośnięty przeróżną roślinnością. Nie spotykamy zwierząt, nawet ptaków, schowanych zapewne przed deszczem (choć bardzo liczyłyśmy na słynnego kwezala herbowego). Są za to stonoga gigantka i maleńkie żabki, im bardziej kolorowe, tym mocniej wydzielające truciznę. Wracamy przemoczone od deszczu, po kolana ubłocone i szczęśliwie zmęczone.

Dni mijają nam na porankach w stajni, popołudniach z lekcjami jazdy konnej bądź jazdy w terenie i zwiedzaniu okolicy. Spotykamy wtedy mnóstwo zwierząt w naturalnym środowisku. Wystarczy rozglądać się, by co chwilę krzyczeć z zachwytu. Nad głową fruwają głośne tukany i papugi, przed nami przemyka drogą metrowy wąż o brązowym umaszczeniu, obok przelatuje połyskujący w słońcu koliber i, niczym maleńki bombowiec, robi przy tym całkiem spory hałas.

Koliber w  Kostaryce

Fot. Marta Piskorek

Odwiedzamy wybrane parki. Jest ich tutaj bardzo dużo: park motyli, węży, żab, insektów czy właśnie kolibrów. Ciekawą przygodą jest nocny spacer w dżungli z pełnym pasji przewodnikiem. Ponownie spotykamy leniwca, który wszystko robi, wisząc głową w dół, a schodzi na ziemię tylko raz na dwa tygodnie do toalety. Jadowity wąż jest tak genialnie zamaskowany, że bez przewodnika nigdy byśmy go nie zauważyły. Oglądamy z bliska tarantulę – pokonuję strach przed pająkami – i biegamy za pancernikiem.

Wspinaczka w drzewie

Monteverde słynie również z wiszących nad dżunglą mostów oraz parków linowych, gdzie można „latać” od jednego drzewa do drugiego. Atrakcje te przyciągają turystów z całego świata. Jednak dla mnie największą perełką Monteverde i wspaniałym doświadczeniem, w dodatku dostępnym bez biletu wstępu, okazuje się wspinaczka na figowiec. Niesamowite jest to, że można samemu wejść na koronę wysokiego na 40 metrów drzewa, i to wspinając się na nie we wnętrzu, gdyż w środku jest ono puste.

Kiedy na czubku figowca zaczyna rozwijać się inna tropikalna roślina, jej korzenie oplatają gospodarza. Rosną w dół, do ziemi, a nowe pnącza w górę, w stronę światła. Z czasem drzewo gospodarz obrośnięte rośliną dusicielem obumiera, pozostawiając pustą przestrzeń w środku i tworząc kolumnę. Zobaczyć coś takiego na własne oczy, pobyć w „brzuchu drzewa” i pokołysać się w jego konarach – bezcenne!

Wspinaczka w drzewie w Monteverde

Fot. Marta Piskorek

Po kilku tygodniach pomieszkiwania w Santa Elena mamy już lokalnych znajomych, „swoją” kafejkę, wydeptane ścieżki i ulubione miejsca. Sara nabiera coraz większej odwagi do koni, czyści je, karmi, oprowadza, ucząc się przy tym zaufania i pewności siebie. Coraz lepiej czuje się w siodle i bez niego. Kocha galop w terenie! Zaprzyjaźnia się z Tarą, córką właścicielki stadniny, z którą ja prowadzę niekończące się rozmowy o naszych dzieciach, pasjach i życiu. Szkolimy przy tym angielski. To dopiero pierwszy miesiąc podróży, a już tyle doświadczeń, wrażeń i niesamowitych przygód.

Travel schooling, czyli nauka w podróży

Jeśli chcesz podróżować z dzieckiem przez kilka miesięcy w trakcie trwania szkoły, rozwiązaniem jest domowe nauczanie. Szkoła decyduje o tym, czy dziecko może przejść na taki tryb nauczania, biorąc pod uwagę m.in. opinię z poradni psychologiczno-pedagogicznej. Rodzic zobowiązuje się zapewnić odpowiednie warunki do nauki oraz stawić się na egzaminy. Przed podróżą skanowałyśmy książki, o ile nie udało się nam zdobyć multibooków (książek elektronicznych). Ze sobą zabrałyśmy tylko ćwiczenia i lektury. Po powrocie Sara bez problemu zdała wszystkie egzaminy i kontynuuje rok szkolny w drugim semestrze.

Co zabrać w podróż?

Wolne i spontaniczne podróżowanie jest naprawdę przyjemne i rozwijające, a dzieci są wspaniałymi nauczycielami. Mamy mnóstwo czasu, by spojrzeć na otoczenie ich oczami, zwolnić, pozachwycać się, wrócić do swojego dzieciństwa. Budujemy w ten sposób niesamowitą więź z naszą pociechą. Nie podróżowałyśmy z przewodnikami (książki Sary były wystarczająco ciężkie), ale zawsze zabieram ze sobą zeszyt, w którym razem wklejamy mapy, rysujemy i zapisujemy informacje i rady zebrane od innych backpackerów, których spotykamy w hostelach. Taki zeszyt to skarbnica inspiracji i doświadczeń z pierwszej ręki oraz fantastyczna pamiątka.

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.