Jak każda moja podróż, tak i ta na Małe Antyle przebiegła pod hasłem backpackerskiej maksymy „zobaczyć wszystko, co warto zobaczyć, i zrobić to jak najtaniej”. Nam, Europejczykom, Karaiby, do których należą Małe Antyle, kojarzą się z widokówkowymi obrazkami palm na tle błękitnego nieba, sielanką z rumowym drinkiem i lazurową wodą. Kojarzą się słusznie. Woda naprawdę jest przezroczysta, palmy naprawdę rosną na plażach, a turyści w barach sączą „rum punche”. Aby poznać Karaiby inne niż pocztówkowe, trzeba wyjść z hotelu.
Poza nim czekają prawdziwi ludzie, prawdziwe zwyczaje i prawdziwe przygody. Taką przygodę można znaleźć zarówno w lesie, omijając z daleka węże koralowe, jak i w miastach, gdzie co weekend odbywają się dancehalle. To nie dyskoteka i nie klub. To dzika impreza, pełna seksu i muzyki wyrywającej przeponę z trzewi. Czasem odbywa się ona pod gołym niebem, a czasem w rozklekotanej tancbudzie. Przyjść może każdy. W szale ciał przyjezdni popełniają błąd, szukając tu miłosnych przygód. Przygody znajdują na tyłach baraku. To zazdrośni narzeczeni miejscowych dziewczyn.
NA TEMAT:
Trynidad i Tobago – Spotkanie z Tropikalnym Lasem
Muzyka na Karaibach jest wszędzie. Calypso, czyli pogodne karaibskie rytmy wygrywane na stalowych bębnach, to dźwięki dla emerytów, grane tylko w trakcie karnawału. Jeśli wsiadasz do maxi taxi, minivana pełniącego rolę autobusu, usłyszysz raczej ragga, reggae lub socę, szybką taneczną odmianę tradycyjnych rytmów. W autobusach obowiązuje stara dobra afrykańska zasada, że nigdy nie jest tak pełno, by jeszcze kogoś nie zmieścić. Producenci vanów przewidywali obłożenie jedenastu osób i to już raczej na wcisk.
Warto się pomęczyć, bo cele podróży są zazwyczaj niewiarygodne. Na przykład na wschodnim krańcu Tobago znajduje się spora połać lasu deszczowego, nazywanego przez niektórych, raczej na wyrost, dżunglą. Wyspa jest niewielka, więc idąc na północ zawsze dochodzi się do brzegu.
Trynidad i Tobago, plaża Maracas o zachodzie słońca, fot. shutterstock.com
To miejsce idealne na pierwszy kontakt z tropikalnym lasem. Jest tu wszystko – olbrzymie drzewa, bambusy, gigantyczne liście, owady, ptaki i niesamowite odgłosy. Nie ma natomiast jednego – jadowitych węży, od których roi się na sąsiednim Trynidadzie. Do lasu zapuściliśmy się sami, w trakcie deszczu, z planem przejścia całego obszaru wszerz. Wrażenia niezapomniane. Wąska i śliska skalna półka, którą biegł szlak, wyłożona była dywanem butwiejących liści. W liściach leżakują leśne kraby, które co chwila wyskakują spod nóg i cofają się, strzelając szczypcami. Kraby nie są groźne, ale moment, w którym ziemia odskakuje spod buta, był tak zaskakujący, że można było odruchowo cofnąć się wprost w urwisko.
Małe Antyle – mieszanka ras i kultur
Po Karaibach można podróżować tanio. Ceny są podobne do polskich (najtańsze hotele to wydatek 25–75 zł na osobę). Do tego w grę wchodzi spanie na plażach (praktykowane, choć nie wszędzie – warto najpierw zapytać) i podróżowanie stopem. Każda wyspa jest inna. Bequia przyciąga nieziemskimi wybrzeżami, gajami palmowymi i rajskim entourage'em, Trynidad żółwiami, które nocami wędrują po plażach, i kosmopolityczną stolicą Port-of-Spain. Tobago to „dżungla”, St. Vincent zielone góry, Grenada przyprawy i plaże. Wszystkie miejsca łączy jedno – ludzie. To potomkowie Indian, potomków afrykańskich niewolników, hinduskich pracownikówi ekskolonizatorów. Kulturowy konglomerat powoduje, że kuchnia pełna jest kulinarnych fajerwerków. W podłych, w porównaniu do standardów europejskich, barach i przydrożnych budkach można zjeść rzeczy smaczne nie do opisania. Ryby, które nie smakują jak ryby, placki z ciecierzycy z ostrym farszem, rekin podawany w formie hamburgera – to tylko niektóre z nich.
Małe Antyle, rejs niedaleko Tobago Cays, wysp w archipelagu Grenadyn, fot. shutterstock.com
Mieszanka ras skutkuje rysami twarzy, których się nie da sklasyfikować, i umiejętnością współżycia na małym terenie bez jakichkolwiek rasistowskich uprzedzeń, pogodnie i przyjaźnie. Nieraz lądowaliśmy w nocy w obcym mieście bez planu co dalej. Nigdy nie spotkało nas nic złego. Sypialiśmy w ogrodach spotkanych przygodnie ludzi, jeździliśmy na pakach odkrytych ciężarówek i popijaliśmy wodę wprost ze strumienia.
Aktywnie na Karaibach
Na Karaibach odkryłem też, co znaczy być tak zmęczonym, że „nie dam już rady”. Tak było po kilku godzinach trekkingu do wodospadów Paria na północnym wybrzeżu Trynidadu prowadzonym przez miejscowego luzaka Dwayne’a. W ciągu pierwszej godziny marszu wypiliśmy cztery litry wody. Wilgotność i temperatura sprawiły, że powietrze raczej się tu łykało, niż wdychało. Nigdy nie narzekałem na kondycję. Jednak po czterech godzinach trekkingu przed oczami miałem mroczki, a co 50 metrów zatrzymywałem się, aby na chwilę usiąść.
Małe Antyle, Dolina Mesopotamia na wyspie,St. Vincent, fot. shutterstock.com
Jedyne, czego człowiek wtedy chce, to odpocząć na ziemi. Problem w tym, że każdy korzeń, za który łapię, by się podciągnąć, może być wężem – tęczowym boa, miejscową odmianą anakondy, wężem koralowym, skorpionem lub tarantulą. Według miejscowych, bojowe spotkanie człowieka z wężem na Trynidadzie musi się zakończyć śmiercią jednego z nich. Kilka gatunków węży tam występujących wraca bowiem po swojego przeciwnika. Jeśli przepłoszysz takiego węża kamieniem, będzie on za tobą pełznąć po śladach nawet wiele dni, aż cię znajdzie. Jasne, wąż może zgubić trop albo zginąć w innym pojedynku. Problem w tym, że nigdy tego nie wiesz...
Tropikalne tempo życia
Wybierając się na Małe Antyle, warto się zaopatrzyć w cierpliwość i wewnętrzny spokój. Nadgorliwy celnik na lotnisku potrafi się dopytać, czym się zajmują zawodowo twoi rodzice, i niezrażony strategicznie ulokowanymi na wierzchu plecaka brudami, przetrząsać bagaż bardzo drobiazgowo. Kierowca autobusu zboczy z trasy o kilka kilometrów, by oddać pranie sąsiadce albo kupić mango w cukrze.
Małe Antyle, jachty w zatoce na wyspie Bequia, fot. shutterstock.com
Autostopowe zbawienie zamieni się w udrękę, gdy pani wioząca cię swoim samochodem uzna, że musisz zobaczyć widok z Fernando Hill, choć to ci w ogóle nie po drodze, i nadrobisz dwie godziny na piętnastokilometrowej trasie. Tak się żyje tu – na Małych Antylach. Dwa razy wolniej niż jesteśmy przyzwyczajeni i na luzie. Najlepsze jest to, że już po tygodniu pobytu na Małych Antylach człowiek się dostraja i bardzo trudno potem wrócić do polskiego tempa, które okazuje się zabójcze...