Co oni tam robią, wszyscy ci święci? Sami, bez świadków, zamknięci w kościele? No wiesz, święty Andrzej, Maria Magdalena i święta Marta. Tylko tę jedną noc są razem… A przecież jest fiesta, wszyscy się bawią… Od takich plotek huczało wczoraj podobno całe miasteczko. Ale o tym Antonio nam nie mówi. Początkowo w ogóle nie jest zbyt rozmowny. – Tak, możecie oglądać, tylko nie przeszkadzajcie – rzuca i znika w tłumie.
NA TEMAT:
Procesje świętych
Biją dzwony, strzelają petardy, mężczyźni w spiczastych czapkach tańczą przed kościołem. Zaczyna się procesja. Antonio nie ma teraz czasu na rozmowy. Pełni obowiązki mayordomo, opiekuna świętej figury, i musi dopilnować, by wszystko udało się, jak należy. Przodem idą muzykanci – najpierw z bębnami i piszczałkami, dalej gitary i akordeony. Za nimi sztandary, chwieją się trochę. Niosący je mężczyźni pochylają drzewce to w jedną, to w drugą stronę, by nie pozrywać zwisającej nisko plątaniny kabli.
Wreszcie w drzwiach pojawia się pierwsza figura. Świętą Martę ledwo widać spod całego stosu czerwono-biało-różowych pledów, chust i huipiles, luźnych indiańskich bluzek. Może każda kobieta z Santa Marta postanowiła ofiarować jej własnoręcznie utkany dar? Drugi z kolei idzie święty Andrzej. Brodaty apostoł z blaszaną aureolą kołysze się pod baldachimem podwieszonym na długich tykach.
Przez moment miga nam Antonio. Jest tuż za figurą, wśród innych mayordomos w ciężkich narzutach z szorstkiej, czarnej wełny. Idą w dwóch rzędach, między nimi żony, każda z glinianą kadzielnicą, jak z dymiącym pucharem. Twarze kobiet są poznaczone szarymi plamkami popiołu z tlącego się copal, żywiczna woń drażni gardło i nos. W kłębach dymu maszeruje cały orszak. Jedna para, druga, dziesiąta, piętnasta, trudno zliczyć… Tak, świta apostoła Andrzeja jest największa.
Za ostatnią figurą, Marią Magdaleną, idzie ledwie kilkanaście osób, głównie kobiety. Wszystkie w różowych huipiles w drobne prążki, z wzorami pamiętającymi jeszcze czasy kamiennych piramid. I korale, długie sznury czerwonych korali. W całym Chiapas noszą je tylko Indianki z Las Magdalenas. Tak jak ich patronka. Można je po nich rozpoznać na najbardziej zatłoczonym targu.
Gringo ze świętym Andrzejem
Gdy procesja zatrzymuje się pod krzyżem na obrzeżach miasteczka, Antonio ma dla nas w końcu więcej czasu. Mężczyźni zbierają się w małe grupki, kobiety z kadzielnicami przysiadają wokół ustawionych pośrodku figur. – Nasi święci co roku składają sobie wizyty. My przyszliśmy do Las Magdalenas z San Andres Larrainzar, inni mayordomos są z Santa Marta. Za tydzień będziemy gościć Marię Magdalenę i świętą Martę u nas, w Larrainzar. A potem trzecia fiesta, w Santa Marta – objaśnia Antonio.
– Niedługo ruszamy w drogę powrotną, to dobre dwie godziny marszu przez góry – zawiesza głos. – Możemy iść z wami? – pytam. – A dacie radę? – Antonio spogląda z niedowierzaniem. Kiwamy głowami. – Tak? To może i figurę poniesiesz? – rzuca zaczepnie, a gdy widzi moją niepewną minę, wybucha śmiechem. Tego by już było za dużo – gringo ze świętym Andrzejem na plecach.
Meksyk: religia katolików, rytuały Majów
Stan Chiapas to jeden z najbardziej indiańskich zakątków Meksyku. Aż jedną trzecią jego mieszkańców stanowią współcześni Majowie, potomkowie budowniczych wielkich miast w dżungli. Większość żyje na surowych wyżynach Los Altos, na wysokości ponad 2000 m n.p.m. Ich świat to góry poprzecinane głębokimi bruzdami dolin, pokryte nieregularnymi plamami sosnowych lasów, zielonych pastwisk i milpas, maleńkich poletek, gdzie pośród łodyg kukurydzy wiją się pnącza fasoli i dyni. Na targach słychać majańskie języki tzotzil i tzeltal, a Indianki tkają swe stroje na krosnach, których konstrukcja nie zmieniła się od ponad tysiąca lat.
Wiele elementów kultury Majów przetrwało w Chiapas konkwistę i czasy kolonialne, nierzadko splatając się z europejską cywilizacją najeźdźców i tworząc najbardziej osobliwe połączenia. W procesjach nosi się tu wizerunki katolickich patronów – Andrzeja, Marty, Jana Chrzciciela czy Piotra – ale w żyłach świętych płynie majańska krew. Uroczystościom nie przewodzą księża. W ogóle widuje się ich tu rzadko. Indianie modlą się sami, mają własnych kapłanów.
Majańskie rytuały obserwujemy w San Andres Larrainzar, tydzień po fieście w Las Magdalenas. Świątynia pachnie kadzidłem i sosnowym igliwiem, rozścielonym na zimnej, kamiennej posadzce. Mayordomos i zwykli wierni zapalają białe i żółte świece, a potem ustawiają je przed figurami. Jedni w rzędzie, inni w kwadrat albo prostokąt – każdy przyszedł z własną prośbą, więc i modlitwy są różne. Dla kogo palą świece? Dla świętych, dla patronów? A może dla przodków? Dawni Majowie wierzyli, że dym kadzidła to pokarm bogów.
Spotkanie świętych
Wśród wiernych dostrzegamy Antonia. Znów zajęty, skupiony, krząta się wraz z innymi mayordomos. Dziś ich kolej, by ugościć przybyszy z Santa Marta i Las Magdalenas. Trzeba się przygotować. Antonio wydaje polecenia, pokazuje, gdzie przesunąć kwiaty, gdzie zrobić przejście dla patrona. Ktoś zdrapuje wosk z kamiennych płyt. Inni układają szaty świętego Andrzeja, rozczesują błękitne frędzle, poprawiają zawieszone na szyi lusterka i pawie pióra.
Przed wejściem już tańczą, już gra harfa i gitary, święta Marta i Maria Magdalena zaraz tu będą. Trzeba wyjść im naprzeciw, powitać przy trzech krzyżach na wzgórzu, jak każe obyczaj. Ruszamy, San Andres znów kołysze się na ramionach mayordomos. A święte już czekają, już je widać tam w górze.
Wspinamy się pylistą uliczką, żwir i kamienie chrzęszczą pod stopami. Wreszcie spotkanie. Przyklękamy, święci pochylają się ku sobie, zniżają głowy, krzyżują się drzewce chorągwi. Teraz modły, kadzidło, śpiew. Powitanie trochę się przeciąga. Mężczyźni siadają na krawężniku, zaczynają się żarty, rozmowy, ktoś przynosi skrzynkę coli. Brzęk szkła, syk kapsli, pijemy. To też w zasadzie tradycja, mało gdzie w Meksyku pije się więcej coca coli niż na Los Altos. Średnio dwa litry na głowę. Salud! Na zdrowie! I znów w drogę.
Trzy figury razem schodzą na rynek. Biją dzwony, sztuczne ognie pękają z hukiem, gdzieś z boku wydziera się sprzedawca dywanów, kupujcie, kupujcie, w zestawie taniej, okazja, kupujcie! Na scenie zespół w kowbojskich kapeluszach, muzyka dudni, skoczna melodia na keyboard i werbel wwierca się w głowę. Ścisk, stopa przy stopie, ramię przy ramieniu. Wokalista próbuje porwać tłum. Viva San Andres Apostol! Viva Santa Marta! Niech żyją święte figury! Ale ludzie nie odkrzykują. Milczą, poważni, skupieni, jakby wszechobecny jazgot w ogóle ich nie dotyczył. Po prostu stoją, są tutaj, trwają, jak w zeszły czwartek, jak rok temu, dwa lata, trzy, sto, tysiąc. Patrzą, jak święta Marta, święty Andrzej i Maria Magdalena okrążają plac i znikają w drzwiach kościoła. Znowu ich dzisiaj zamkną, samych, bez świadków, na całą noc. A potem pewnie całe miasteczko znowu będzie plotkować.