W okolicy San Cristóbal de las Casas nie ma ruin antycznego świata Majów, dla których do Meksyku przyjeżdżają rzesze turystów. Najbliższe znajdują się w Palenque, oddalonym o sześć godzin jazdy autokarem. Daleko stąd również do wybrzeża – atrakcji dla spragnionych słońca i wielbicieli plaż. Mimo to miasto przyciąga i uwodzi. Brukowane ulice z rzędami kolorowych, parterowych domów zachęcają do spacerów, fasady kolonialnych kościołów przyciągają uwagę misternymi wzorami, a od wielobarwnego tłumu nie sposób wręcz oderwać wzroku. Choć większość ludności stanowią tu ladinos, czyli potomkowie Hiszpanów i Indian, to niezwykły koloryt nadają San Cristóbal współcześni Majowie i przyjezdni. Co ciekawe, rzadko słychać tu język angielski, który stanowi lingua franca w większości popularnych wśród turystów miejsc na świecie. Amerykanie, najbliżsi sąsiedzi Meksyku, omijają Chiapas szerokim łukiem, wybierając pełen archeologicznych skarbów i wspaniałych plaż Jukatan lub Gwatemalę. San Cristóbal najbardziej upodobali sobie Europejczycy, zwłaszcza Francuzi, Włosi i Hiszpanie. Wielu młodych ludzi przyciąga też mit zapatystów. Przyjeżdżają, aby poczuć atmosferę miasta, w którym w 1994r. rozpoczęło się słynne indiańskie powstanie, chociaż dziś duch rebelii obecny jest głównie na nadrukach koszulek i pocztówkach. Do San CristÓbal de las Casas niektórzy wpadają na chwilę, inni zostają na parę miesięcy lub na całe lata. Swoje miejsce na Ziemi odnajdują tu też 60-letni hipisi. Na ulicach miasteczka często widać spacerujących panów z siwymi dredami lub szpakowatymi kucykami, wystającymi spod zniszczonych, kowbojskich kapeluszy.
NA TEMAT:
Etno rewiry
Indianie stanu Chiapas zazwyczaj żyją w niedużych wioskach, a do miasta przyjeżdżają jedynie, by handlować i zarabiać na życie. Niektórzy wyrzuceni ze swych wspólnot przenoszą się do San Cristóbal, ponieważ nie mają innego wyboru. Większość Indianek nosi bajecznie kolorowe stroje, odmienne dla różnych wiosek. W zwykłych ubraniach nie wyróżniałyby się z tłumu coletas, jak zwykło się tu nazywać mieszkanki miasta. Królestwem Indian jest ogromny bazar rozciągający się wokół sporej hali targowej, na którym handlarze z różnych stron Chiapas sprzedają tortille, owoce, kwiaty i wiele innych dóbr. Targowy labirynt dzieli się na rewiry – największy wybór warzyw oferują stoiska wewnątrz hali, mango i awokado najlepiej szukać na straganach przy ulicy, a papaje i banany piętrzą się w bocznej alejce. Gdzieniegdzie można też kupić wyrabiane przez lokalnych rzemieślników gliniane garnki, dzbany, wyplatane torby i inne rzeczy potrzebne w gospodarstwie domowym. Ścieżki między straganami wypełniają tłumy klientów, między nimi przeciskają się sprzedawczynie drobiu trzymające w rękach zwisające głową do dołu, żywe kurczaki. W całym tym rozgardiaszu tylko wprawne oko rozpozna stroje z poszczególnych wiosek. Grube spódnice z surowej wełny zdradzają kobiety z Chamula, kolorowe haftowane kwiaty na bluzkach i szalach są charakterystyczne dla Zinacantán, a długie białe tuniki z wzorami w różnych kolorach noszą mieszkanki Oxchuc.
Owocowe piramidy
Uśmiechnięta dziewczyna w plisowanej spódnicy, białej bluzce z bogato haftowanym kołnierzem i w fartuchu opiera się o niebieską ścianę supermarketu. To Elena z miasteczka Amatenango. Stoi w miejscu, gdzie spotykają się kobiety z jej miejscowości. Chociaż do szkoły chodzi w dresie, a po domu w zwykłej koszulce i spódnicy, do miasta zawsze zakłada tradycyjny strój. Pojawia się tu w każdą sobotę, aby sprzedawać swoje wyroby z gliny. Najlepiej idą skarbonki, które w Chiapas mają zaskakujący kształt pancerników.
Cały artykuł przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu Podróże.