USA

Kalifornia samochodem. Wyprawa przez najciekawsze parki narodowe

Marta Owczarek, 12.09.2016

Park Narodowy Sekwoi

fot.: Bartek Skowroński

Park Narodowy Sekwoi
Przed nami pół roku podróży. I chociaż już wcześniej opuszczaliśmy dom na znacznie dłużej, a życie w drodze nie jest dla nas czymś nowym, mamy naprawdę dużą tremę. Bo tym razem wszystko będzie wyglądać zupełnie inaczej.

Kiedy nasza córka Zosia skończyła siódmy miesiąc życia, postanowiliśmy przetestować wariant podróży we troje, na początek w Ameryce Północnej.

Kilka lat temu przejechaliśmy na terenowych motocyklach Arizonę, Newadę i Utah i wiemy, że czego by nie mówić o Stanach, tamtejsza przyroda i parki narodowe są jednymi z najpiękniejszych na świecie. Są tu i zagubione drogi, i samotne kempingi pod rozgwieżdżonym niebem, i w miarę łatwy powrót do cywilizacji, gdyby coś poszło nie tak.

Samolot startuje, a po naszych głowach bezustannie krążą wielkie znaki zapytania: czy da się pół roku funkcjonować tak, aby całej naszej trójce sprawiało to przyjemność, nie okazało się nieustannym kompromisem, męczącym tak dla nas, jak i dla Zośki?

NA TEMAT:

Los Angeles i Park Narodowy Joshua Tree

W Los Angeles musimy zorganizować sobie środek transportu na nadchodzące miesiące. Coś, w czym nasza trójka będzie mogła po prostu przez kilka miesięcy żyć, bo w hotelach zamierzamy zatrzymywać się sporadycznie. Jednocześnie chcemy mieć możliwość zapuszczania się również w trudniejsze i mniej uczęszczane drogi.

Dzień w dzień ślęczymy nad ogłoszeniami. W międzyczasie zwiedzamy Los Angeles i okolice, póki co wynajętym samochodem, nocując w namiocie. Wyskakujemy na kilka dni do pobliskiego, bo oddalonego „tylko” o jakieś dwieście kilometrów, Parku Narodowego Joshua Tree. Na pustynnym terenie wśród czerwonych skał wyrosły miliony pokaźnych drzewek z gatunku juka. To właśnie tu zespół U2 stworzył swój najlepszy chyba album.

Park Narodowy Joshua Tree

Park Narodowy Joshua Tree, fot. Bartek Skowroński

Słowo „pobliski” nabiera w Ameryce zupełnie innego znaczenia – Amerykanie są przyzwyczajeni do codziennego pokonywania olbrzymich odległości. – Tu nawet na herbatę do koleżanki jedzie się kilkadziesiąt kilometrów – śmieje się nasza znajoma z L.A.

Wreszcie mamy rozwiązanie. Przez nadchodzące miesiące naszym domem będzie pick-up z napędem na cztery koła i na nim zamontowana niewielka budka z rozkładanym dachem. Wariant o niebo wygodniejszy od namiotu. Na szczęście nie przypomina monstrualnych amerykańskich kamperów, czego za wszelką cenę staraliśmy się uniknąć, do tego jest niepozorny i lekki, co umożliwi sprawną jazdę w terenie.

Teraz zostaje najprzyjemniejsza rzecz, czyli wyznaczenie trasy. Postanawiamy najpierw zobaczyć Kalifornię, by następnie przebić się przez Nevadę i Utah do Wyoming, Idaho i Montany, gdzie przekroczymy granicę z Kanadą.

Big Sur

Zaczynamy wędrówkę na północ, przemieszczając się słynną drogą nr 1, wiodącą przy samym wybrzeżu Pacyfiku i uważaną za jeden z najbardziej spektakularnych przejazdów na świecie. Szczególnie znany jest fragment Big Sur, a to za sprawą amerykańskich pisarzy i poetów na czele z Henrym Millerem, który opisał go niczym istny raj na ziemi. Trasa piękna, w dole skaliste wybrzeże, o które rozbijają się fale, urokliwe zatoki ze złotym piaskiem. Nad tym wściekle kotłują się chmury, można by powiedzieć, że wręcz widać migrujące masy powietrza. W jednej chwili słońce, za moment toniemy we mgle.

Big Sur w Kalifornii

Skaliste wybrzeże Pacyfiku w okolicy Big Sur, fot. Bartek Skowroński

Mimo to długo w Big Sur nie wytrzymamy. Wprawdzie jesteśmy poza sezonem, ale i tak jest tłoczno. Na kempingach wszystkie miejsca są zarezerwowane. Dopiero gdy odbijamy kilka kilometrów od wybrzeża, znajdujemy nocleg. Nagle jesteśmy sami wśród ogromnych drzew z rodziny sekwoi, nazywanych redwood. W dole rzednie las i błyszczy stalowy ocean. Szybko staje się jasne, że najsławniejsze parki Kalifornii nie są tym, co sobie wymarzyliśmy. Owszem, widoki są wyjątkowe, ale cena tego piękna jest wysoka: tłumy zwiedzających, wokół głównych atrakcji szerokie deptaki i parkingi. Najpopularniejszy styl zwiedzania polega na tym, aby podjechać tak blisko, jak tylko się da samochodem, wysiąść, pstryknąć zdjęcie i ruszyć na kolejny punkt widokowy.

Park Narodowy Sekwoi

Dojeżdżamy do Parku Narodowego Sekwoi, gdzie rosną sekwoje olbrzymie, uważane za największe drzewa świata. Średnica pnia potrafi przekroczyć dziesięć metrów, a wysokość sięga stu metrów. Co prawda gatunek redwood przerasta sekwoje olbrzymie pod względem wysokości, ale nie prezentuje się aż tak potężnie z powodu znacznie cieńszego pnia.

Królem gigantów jest Drzewo Generała Shermana. Wiedzie do niego betonowa dróżka, po której drepcze sznur zwiedzających.

Drzewo Generała Shermana w Parku Narodowym Sekwoi

Drzewo Generała Shermana w Parku Narodowym Sekwoi, fot. Shutterstock.com

Okazuje się, że ucieczka od tłoku nie jest aż tak trudna. Wystarczy wybrać jedną z licznych, doskonale oznaczonych kilkukilometrowych tras i po chwili zostajemy sami. Wprawdzie sekwoje są tu o kilkanaście metrów niższe niż Generał Sherman, której to zresztą różnicy w zasadzie nie widać, za to możemy bez ograniczeń wędrować z zadartymi głowami wśród leśnych olbrzymów i zaglądać do dziupli wielkości pokoju.

Jest jednak chwila, która wszystkich wypędza z aut. Kalifornia nazywana jest krainą niedźwiedzia – zwierzę zdobi nawet jej flagę. Przy domkach letniskowych stoją wyciosane z drewna misie w najcudaczniejszych pozach. Wszystkie kempingi wyposażone są w specjalne pojemniki na żywność, a kosze na śmieci sprytnie zabezpieczone, aby niedźwiedzie nie przyszły nocą na łatwą kolację.

Gdy przejeżdżamy przez Park Narodowy Sekwoi, nagle na drodze robi się korek. Samochody porzucone byle jak na środku jezdni, wokoło nerwowo biegają ludzie. Dopiero po chwili dostrzegamy przyczynę zbiorowej ekstazy: na łące kilkadziesiąt metrów dalej pasie się spokojnie brunatny niedźwiedź.

Nocleg na kempingu, w RV Parku czy w lesie państwowym

Z biegiem czasu wypracowujemy swój sposób na zwiedzanie Kalifornii, choć początki bywały trudne. Bo wprawdzie mamy samochód, którym da się wjechać prawie wszędzie, ale co z tego, skoro po obu stronach drogi ogrodzenia i ogromne znaki: „Własność prywatna”, „Trzymaj się z daleka”, „Stój, bo strzelam”.

Oczywiście w parkach narodowych są kempingi, popularne są również tzw. RV Parki, czyli parkingi dla kamperów. Niemniej nam marzyły się zupełnie inne, kameralne miejsca. Na szczęście w lasach państwowych można nocować, gdzie się chce. To ogromne tereny otaczające parki narodowe, do których ze względu na gorszą jakość dróg i brak słynnych atrakcji mało kto zagląda. Często udaje się nawet znaleźć darmowy kemping złożony z ławeczki, punktu na ognisko i toalety.

Park Narodowy Lassen Volcanic

W końcu żegnamy się z Pacyfikiem i zaczynamy zygzakiem kierować się na wschód Kalifornii. Przypadkiem trafiamy do Parku Narodowego Lassen Volcanic – naszym zdaniem jednego z najładniejszych i najciekawszych zakątków Kalifornii, choć zupełnie niedocenianego przez przewodniki.

Przez park przebiega słynny Pacific Crest Trail: ponad cztery tysiące kilometrów pieszego szlaku ciągnie się od Meksyku aż po Kanadę, w dużej mierze przez niedostępne i niezaludnione górskie obszary zachodnich Stanów. Niektórzy przemierzają Pacific Crest za jednym razem, co zajmuje około pół roku, wiele osób dzieli pokonanie go na części.

Na ścieżce spotykamy młodego chłopaka z dużym plecakiem. Ubrania trekkingowe ma we wzorowym stanie, bladą cerę, starannie przystrzyżone włosy i zarost. Absolutnie nie wygląda na długodystansowego piechura, zdradza go dopiero gruby przewodnik opisujący Pacific Crest. – Od jak dawna idziesz? – pytamy. – To mój pierwszy dzień, a będę szedł cztery miesiące – uśmiecha się James. Opowiada, że marsz jest zorganizowany tak, że co cztery dni odbiera w specjalnych punktach pocztowych żywność na dalszą drogę.

Innym razem przy hydrancie napełnia butelkę spocony, nieogolony, spieczony słońcem, chudy i diabelnie wysportowany facet z wypłowiałym plecakiem. Pochodzi z Turcji. – Pacific Crest? – zgadujemy. – Tak jest. Spieszę się, żeby wyrobić się z moim grafikiem – wyjaśnia i pędzi dalej. Jak widać, każdy ma swój sposób na pokonanie szlaku. Najważniejsze jednak, że wbrew pierwszemu wrażeniu Ameryka nie jest zarezerwowana tylko dla kierowców.

My tymczasem spacerujemy wśród gorących, mieniących się wszystkimi kolorami tęczy gejzerów otaczających wulkan Lassen. Mimo solidnego upału wdrapujemy się na czarny, pozbawiony roślinności stożek Cinder Cone. Ociekamy potem w czterdziestostopniowym skwarze, ale fantastyczna panorama czarnych pól lawy, ośnieżonych szczytów pobliskich wulkanów, turkusowych jezior i wielobarwnych wydm wynagradza wysiłek.

Wydmy u stóp Cinder Cone w Parku Narodowym Lassen Volcanic

Wydmy u stóp Cinder Cone w Parku Narodowym Lassen Volcanic, fot. Bartek Skowroński

Park Narodowy Yosemite

Mijamy Sacramento i mniejsze kopalniane miasteczka z okresu złotej gorączki, w których warto się zatrzymać i przyjrzeć głównym ulicom z zachowanymi drewnianymi domami z Dzikiego Zachodu, zabytkowym stacjom kolejowym i kowbojskim barom.

Docieramy w końcu do mekki wspinaczy, czyli słynnych pionowych skał w Parku Narodowym Yosemite. O tej porze roku kultowy El Capitan i wspinaczkowy klasyk, droga The Nose, są puste. Dla wspinaczy zrobiło się już zbyt gorąco, wolą próbować tu sił wiosną i jesienią.

Dolinę otaczają góry tak strome, że od zadzierania głowy boli szyja. Ale by docenić potęgę tego miejsca, najlepiej wjechać wyżej – na Glacier Point, skąd widać imponującą panoramę z charakterystyczną Half Dome.

Widok z Glacier Point na słynną Półkopułę – Half Dome

Widok z Glacier Point na słynną Półkopułę – Half Dome, fot. Bartek Skowroński

Przez park Yosemite, a dokładnie przez przełęcz Tayoga na wysokości ponad 3000 metrów n.p.m., wiedzie jedna z niewielu dróg przecinających pasmo gór Sierra Nevada, które ciągną się wzdłuż wschodniej Kalifornii. Właśnie tu żegnamy się z „The Golden State”. W dole widać już bezkresny, pustynny płaskowyż Nevady. Tam właśnie zagubimy się w nadchodzących tygodniach.

Kalifornia praktycznie

Kalifornia jest bardzo popularnym kierunkiem turystycznym i w najsłynniejszych atrakcjach prawie zawsze jest tłoczno. Dlatego warto zorganizować swój pobyt tak, aby unikać amerykańskich wakacji i przedłużonych weekendów, np. Memorial Day wypadającego w ostatni poniedziałek maja.

Wejściówki do parków narodowych

Parki Kalifornii dzielą się na stanowe (State Parks) i narodowe (National Parks), wstęp do nich jest płatny. W przypadku dłuższej podróży warto rozważyć zakup karnetu rocznego (annual pass) – koszt to 80 dolarów. Niestety obejmuje on tylko parki narodowe.

Kemping

W parkach stanowych i narodowych zakwaterowanie jest ograniczone, kosztowne i wymagające wcześniejszych rezerwacji. Najlepiej sprawdza się kemping, który w Ameryce jest bardzo popularnym sposobem spędzania wolnego czasu. Cena noclegu to zwykle od kilkunastu do 30 dolarów w zależności od standardu.

Znacznie tańszą opcją jest nocleg na terenach należących do BLM (Bureau of Land Management) lub do National Forests, gdzie zazwyczaj można rozbić obóz w dowolnym miejscu bezpłatnie.

Mapy

Bardzo dokładne i zwykle wiarygodne mapy Kalifornii i pozostałych stanów wydaje DeLorme, można je kupić w księgarniach albo sieciowych sklepach turystycznych REI (www.rei.com).

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.