AUSTRALIA I OCEANIA

Papua-Nowa Gwinea: buai, mumu i wiara w duchy

Tomasz Rudomino, 27.12.2011

Papua Nowa Gwinea

fot.: sxc.hu

Papua Nowa Gwinea
Patrząc na ich kolorowe twarze, wesołe gesty i nieskazitelny uśmiech cheerleaderek, trudno uwierzyć, że dziadkowie dzisiejszych nastolatek z Papui nieraz obgryzali kości swoich sąsiadów, preparowali ich głowy, a nade wszystko żyli w świecie wolnym od cywilizacyjnego zgiełku, radia, gazet i jazzu. Działo się tak całkiem niedawno, w dobie szalonego swingu, hollywoodzkich komedii i eksperymentów w genetyce.

Aby poznać życie Papuasów, Bronisław Malinowski, wielki antropolog społeczny, badacz i odkrywca, rozbił namiot pośrodku ich wioski, zdjął swoje europejskie ciuchy, odrzucił całą swoją wiedzę i doświadczenie, a na początek zaczął wkuwać słówka z ich języka, aby móc rozpoznać to, co w jego pracy miało być najważniejsze – naturę człowieka.

Swoje badania na Triobriandach, wyspach położonych nieopodal Alotau, Malinowski przeprowadzał prawie sto lat temu. Leżą na trasie z Australii do Melanezji i dalej aż do Singapuru. Od wieków sunęły tamtędy karawele z wypatrującymi przyjaznych zatok żeglarzami. Holendrzy, Portugalczycy, Anglicy, Niemcy – wszyscy oni mieli wielką chęć zdobycia tych obszarów o oszałamiającym krajobrazie i bogactwie zasobów naturalnych. Lecz kiedy na innych kontynentach ekspansja kolonialna do cna przetrzebiła lokalne społeczności, ich kultury, a nawet polityczne struktury, tak na obszarze Papui-Nowej Gwinei zaledwie skrawek tej gigantycznej ziemi został cokolwiek rozpoznany.

Ludzie bardzo dzicy

Kiedy Malinowski grzebał w papuaskiej duszy, on i inni badacze sądzili, że świat tych społeczności został już odkryty. Pojawiały się tam nieliczne skupiska handlowe i misjonarskie, sądzono więc, że na temat Papuasów wiedza była już pełna. Wszyscy byli w błędzie.

W latach 30. dwóch poszukiwaczy złota zakradło się w niedostępną gęstwinę wysokich gór Papui. Znaleźli wioskę i zamieszkujących w niej ludzi. Byli tak dzicy, że wedle ówczesnych relacji mogli być żywcem wzięci z XV-wiecznych portugalskich rycin o podróżach w nieznane. Na wieść o ich odkryciu wkrótce wyruszyła tam kolejna grupka poszukiwaczy, wreszcie pełna ekspedycja. Brali w niej udział zawodowi globtroterzy i misjonarze.

Pierwszy kontakt

Odkryli oni w okolicach Wahgi Valley ponad 100-tys. skupisko ludzi, wkrótce następne. Wysoko w górach od Mt Hagen poprzez Highlands i Mendi mieszkały, jak się okazało niebawem, dziesiątki plemion prowadzących życie w świadomości, że poza ich światem nie było żadnego innego.

Zdumienie brodatych białych przybyszów było równie wielkie jak to, jakiego doznali konkwistadorzy u wrót Tenochtitlanu. Jednych oszołomiły wtedy bogactwo i przepych azteckiej metropolii, drugich fakt, że w XX w. żyje jeszcze na ziemi ktoś, kto nie zna lustra, mlecznej czekolady czy nawet okularów przeciwsłonecznych.

Tamta wyprawa w Highlands, w świat dzikich i nieznanych zachowań, została uwieczniona na taśmie filmowej. Dokument, jaki powstał, nazwano „Pierwszy kontakt”. Widać na nim „pierwotność” napotkanych ludzi, ich reakcje, życie codzienne. Dzięki tamtej relacji dla wielu podróżników i globtroterów Papua stała się terra incognita.

Wszyscy żują buai

Życie tam, w górskich zakamarkach Papui, skupia się wokół zaledwie kilku spraw. Pierwsza, a może najważniejsza to buai. Poznaje się go po kolorowym zabarwieniu warg mieszkańców. Nazwa bierze się od betelu. W Papui rośnie niemal wszędzie. Orzech betelu wkłada się do ust wraz z odrobiną palonego wapna. To rytuał. Substancja powoduje ślinotok o kolorze purpury. Ma przy tym ostry i gorzkawy smak. Buai żuje się każdego dnia, o poranku, kiedy brzuch zaczyna burczeć, albo wieczorem, kiedy brzuch burczy nadal. Bo buai świetnie radzi sobie z głodem. Jednocześnie buai łączy ludzi, doskonale wpływa na zawieranie znajomości, żuje się go podczas rozmów, a zwłaszcza kiedy trzeba rozwiązywać konflikty między klanami.

O bogactwie świadczą świnie

Życie w Papui to system zwany wantok. Popiera się tylko tych, którzy są w klanie. Żony i dzieci są własnością klanu. Bo klan to oczywiście mężczyźni. Kiedy są na przykład wybory, klan głosuje na swoich, a pozostali są wrogami. W całym państwie też rządzi klan, choć wybory są demokratyczne, a Papua należy do Wspólnoty Brytyjskiej.

O bogactwie klanu świadczą świnie. Każdy mężczyzna nosi na szyi splecione ze sobą patyczki. Ich liczba wskazuje na jego bogactwo. Każdy patyczek to jedna sztuka świni. Zasobność mężczyzny mierzy się taką miarą. Dlatego pieniądze nie są tam tak ważne. Banknoty drukowane w Australii są u Papuasów rzadkością. Świnie są najcenniejsze. Za kilkadziesiąt sztuk można kupić dom, kawałek ziemi. Za gotówkę nie.

Mumu znaczy świnia

Dla zwykłej kultury i lepszego poznania się Papuasi urządzają tańce połączone z tradycyjnym poczęstunkiem. Zwyczaj ten każe im ceremoniał sing-sing odbywać przy okazji wizyty z sąsiedniej wioski. Bardzo często takie pokojowe powitanie ma na celu obłaskawienie przybyłych w ramach negocjacji po zakończonej wojnie. Ludzie z innej wioski przynoszą ze sobą dary – świnie, pióra ptaków, naczynia lub ubrania.

Jeśli negocjacje zakończą się pomyślnie, wszyscy siadają wokół ziemnego pieca do mumu, czyli upieczonej w całości świni. Pieczenie odbywa się na rozżarzonych kamieniach – mięso układa się na razem z owocami i taro, następnie przykrywa liśćmi i zasypuje ziemią. W szczególnych okolicznościach do głębokiego dołu wsypywano kamienie, a kiedy palenisko było gotowe, wkładano tam człowieka – mumu służyło do rytualnego ceremoniału zakończenia wojny.

Wokół pieca tańczono i śpiewano. Tancerze malowali swoje ciała w kolorowe wzory, a głowy przyozdabiali piórami. Rysunek i sposób dobrania koloru identyfikowały jego właściciela – region, skąd pochodził, imię, a także nazwę wioski.

Szałasy na platformach

Rzeka życia, miejsce, do którego pielgrzymują najwybredniejsi turyści, ma ponad 1300 km długości. Ludzie zamieszkali tu na drewnianych platformach umocowanych na palach. Woda sięga tam tak wysoko, że niemal niemożliwe jest dotarcie na własnych nogach do brzegu. Transport pomiędzy wioskami odbywa się dłubanką, a życie codzienne toczy się na platformach, gdzie postawiono szałasy. Kościoły lub domy misyjne stanęły również na palach, a posługa religijna odbywa się najczęściej w łodzi.

Japońska baza lotnicza

Najważniejsze wioski nad Sepikiem: Angoram, Timbunke, Ambunti, są od siebie oddalone o wiele godzin drogi – jedyną dostępną trasą, czyli rzeką właśnie. Na północy na samym wybrzeżu w czasie II wojny światowej Japończycy zbudowali bazę lotniczą, skąd planowali ataki na Australię. Wokół rozrosło się miasteczko Wewak. W mieście można wynająć transport, łódź, zrobić zakupy.

Dawna baza po modernizacji jest międzynarodowym lotniskiem, jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym, bo rozlewiska Sepiku są skuteczną zaporą przed przybyszami. Mimo długoletnich kontaktów ze światem właśnie na tych terenach, w przeciwieństwie do Highlands, życie codzienne jest bliższe czasom pierwotnych społeczności, o których pisał Malinowski. Papuasi nadzy i bezbronni wobec nowoczesności jedynie rozbrajającym uśmiechem cheerleaderek dają do zrozumienia, że świetnie wiedzą, co turyści lubią najbardziej...

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.