ARMENIA

Armenia: Perły za Kaukazem - co warto zobaczyć

Klasztor w Tatev nad Doliną Vorotan od X wieku był centrum edukacyjnym w Armenii. Został poważnie us

fot.: Zbyszek Borys

Klasztor w Tatev nad Doliną Vorotan od X wieku był centrum edukacyjnym w Armenii. Został poważnie us
Armenia to mały kraj ludzi o wielkich sercach. Pełen zagubionych w górach średniowiecznych monastyrów o mrocznych wnętrzach i poradzieckich blokowisk z eternitem na dachach, wyrzucanych w górę gołębi, chusteczek na wietrze i tęsknych spojrzeń na świętą górę Ormian.

Socrealizm w Różowym Kolorze

Lotnisko Zwartnoc w Erywaniu zaskakuje nowoczesnością i kompetentną obsługą. Podobnie jak Envoy Hostel - niedrogi i położony w centrum stolicy. Z hostelu już niedaleko na główny plac miasta. Dawniej zwany był placem Lenina, dziś - Republiki. Bez wątpienia jest to jedno z piękniej zaprojektowanych centrów w całym dawnym ZSRR. Króluje tu socrealizm, ale ten najwyższych lotów. To prawdziwa gratka dla wszystkich wielbicieli dawnej socjalistycznej wizji zabudowy. Wokół marmurowych posadzek, orzeźwiających fontann i kilkupasmowych arterii królują monumentalne budowle - z fasadami wyłożonymi różowiutkim tufem. Na placu mieszczą się olbrzymi gmach poczty, ministerstwo finansów z charakterystyczną wieżą zegarową, hotel Armenia, przejęty obecnie przez sieć Marriott, i wielopiętrowy kolos, w którym mieszczą się Galeria i Muzeum Narodowe. Turyści kierują tu kroki, aby zmierzyć się z wielowiekową historią Armenii. Początki państwa sięgają VI w. p.n.e, wówczas to plemiona Hayk (stąd ormiańska nazwa kraju - Hayastan) zjednoczyły się i utworzyły scentralizowane państwo - gdzieś na odległych równinach u stóp góry Ararat. Niejednych zaskakuje, że w IV w. n.e. Armenia, jako pierwszy kraj na świecie, przyjęła chrześcijaństwo jako religię państwową. A na początku V w. - za sprawą Mesropa Mashotsa - powstał ormiański alfabet. Do dziś wszyscy Ormianie są dumni z własnych liter i co ciekawe, w kilku miejscach kraju można znaleźć pomniki zarówno twórcy alfabetu, jak i... samych liter. Po lekcji historii warto zajrzeć do Galerii Narodowej. Zgromadzono tu zaskakująco wiele nietuzinkowych dzieł. Oprócz rosyjskich i ormiańskich mistrzów pędzla i dłuta sporo tutaj prac znanych europejskich artystów - płócien Tintoretta, Rubensa i Van Dycka. Skąd takie perły za Kaukazem? Większość z nich znalazła się tutaj na początku wielkiej wojny ojczyźnianej. Miały trafić do Erywania  tylko na czas wojennej zawieruchy - z kilku muzeów radzieckich miast. Jednak po wojnie ich nie zwrócono. Znalazły miejsce w galerii, która bogactwem zbiorów ustępowała jedynie tym najbardziej okazałym - w Moskwie i Petersburgu. I tak pozostało do dzisiaj. Po podziwianiu dzieł sztuki można przejść się ulicą Aboviana - głównym traktem handlowym. Nieopodal traktu mieści się otoczona zielenią i knajpkami na świeżym powietrzu opera. Wieczorem jest tam gwarno i nastrojowo. W weekendy sąsiadujący z operą park zamienia się w galerię obrazów. Niedzielę należy jednak poświęcić na wizytę na Wernisażu, czyli pchlim targu. Sporo tu używanej odzieży i porcelanowych serwisów, posrebrzanych samowarów, wojskowych czapek z poprzedniej epoki i mieniących w słońcu orderów. Niedaleko stąd mieści się ambasada Polski.

NA TEMAT:

Czar Jednodniowych Wycieczek

Erywań stanowi świetną bazę do wypadów po okolicy. Tym najbardziej obowiązkowym jest wyjazd do Eczmiadzyna. To taki ormiański Watykan, mieści się tu siedziba katolikosa - głowy Kościoła ormiańskiego. Legenda głosi, że właśnie w Eczmiadzynie św. Grzegorz Oświeciciel - patron Armenii - ujrzał, jak niebo się rozstępuje, i postać Jezusa ze złotym młotem zstępuje na ziemię. Chrystus uderzył nim w czterech różnych miejscach. I właśnie tam powstały najważniejsze świątynie w całym kraju. Najważniejszą z nich jest katedra położona w samym centrum miasteczka. To w niej papież Jan Paweł II odprawił mszę podczas swojej wizyty w 2001 r. Otoczona ogrodami i zabudowaniami klasztornymi skrywa w murach najcenniejsze kościelne relikwie. Jedną z nich jest włócznia - ponoć ta sama, którą ugodzony został Chrystus podczas ukrzyżowania. Zanim znalazła się w katedralnym skarbcu, przez wieki przechowywana była w klasztorze Geghard. Do klasztoru dotarłem następnego dnia. Położony na końcu krętego, miejscami głębokiego kanionu, z trzech stron otoczony jest skalnymi zboczami. Lita skała stanowi tu część architektury. Najstarsze kaplice i grobowce - te pochodzące z VII w. n.e. - to jamy wydrążone w kamieniu. Do największego kościoła wchodzi się przez drewniane, rzeźbione drzwi. Wewnątrz panuje cisza i mrok. Gdyby nie dziesiątki palących się świec - zapalanych przez licznie przybywających tu gości i pielgrzymów - byłoby zupełnie ciemno.  Warto przyjechać tu w niedzielny poranek. Wówczas jest okazja, aby w tłumie wiernych posłuchać nastrojowych - śpiewanych przez chór liturgicznych pieśni. Może się też zdarzyć, że będziemy świadkami obrzędu składania ofiar, głównie z kóz i owiec, które odbywa się zaraz po nabożeństwie. To jedno z nielicznych miejsc w Armenii, gdzie ten zwyczaj przetrwał do dziś. Z Geghard niedaleko do Garni. Zawitałem tam po trzygodzinnym marszu. Spacer trwałby krócej, gdyby nie widoki. Późnym popołudniem ormiański Partenon zaczyna nabierać cieplejszych barw. To dawna pogańska świątynia - prawdopodobnie z I w. Podziwiałem masywne kolumny, ich jońskie kapitele, płaskorzeźby - wszystko jakby żywcem przeniesione z odległej Hellady. Zielone wzgórza dookoła i srebrząca się rzeka w oddali dopełniały tylko klimatu Śródziemnomorza. Zostałem w Garni do rana. Zaprosił mnie w gościnę Aram, przypadkowo spotkany hodowca ryb w stawach niedaleko Garni.

W Poszukiwaniu Świeżego Powietrza

Po długiej gawędzie z Aramem, obgadaniu współczesnego świata i obopólnych zapewnieniach, że życie i tak jest piękne - potrzebny nam obu był dzień z dużą ilością świeżego powietrza. Mój gospodarz zaproponował wyjazd w góry. Kierunek - Aragac - najwyższy szczyt w Armenii. Droga wiła się serpentynami w górę - aż na wysokość 3190 m n.p.m. Tam, nad brzegami niewielkiego jeziora Kari, przycupnęły zabudowania najsławniejszej stacji kosmologicznej w Armenii. To też baza wypadowa na szczyt.Na górę idzie się szeroką i łatwo dostrzegalną ścieżką, potem coraz węższą, przechodzącą w szlak, który w kilku miejscach rozgałęzia się, powodując wątpliwości, dokąd pójść. Aram zapewniał mnie jednak, że zna tu każdy kamień. Mimo to na kilku z nich o mało nie skręcił nogi. Przyznam, że nie do końca byliśmy przygotowani do tej wyprawy. W normalnych warunkach spacer na południowy wierzchołek (3879 m n.p.m.) trwa około dwóch godzin. Stamtąd kolejne dwie, aby stanąć na szczycie Aragac (4090 m n.p.m.). Niestety do dobrej  pogody nie mieliśmy szczęścia. Pory roku zmieniały się mniej więcej co kwadrans. Był deszcz, grad, wiatr i zalegające połacie śniegu w najwyższych partiach. Czasami tylko wyglądało słońce. Szło się z trudem. Na tyle ciężko, że nie osiągnąwszy szczytu, wróciliśmy do naszej wysłużonej łady. Aram widział, że nie mam najszczęśliwszej miny. Nie tracąc dobrego humoru, poczęstował mnie naparstkiem koniaku i wypalił: - Ty, drug, ty się nie martw, jutro pojedziemy nad jezioro. Tam nie trzeba mieć kurtki przeciwdeszczowej ani porządnej mapy. Wystarczą ręcznik i kąpielówki.

Ormiańskie Morze

Następnego dnia Aram przygotował się jak należy. W bagażniku miał całe wyposażenie letnika plus całkiem spory kosz z prowiantem i koniak Ararat. A wiadomo, że to najlepszy trunek na Zakaukaziu. Kiedy wjechaliśmy na coś w rodzaju autostrady wiodącej z Erywania nad jezioro Sewan, dowiedziałem się, że to największe spośród stu jezior Armenii - takie ormiańskie morze. Spora wysokość, na której leży (ok. 1898 m n.p.m.), i dogodne połączenia komunikacyjne sprawiają, że podczas letnich upałów plaże zapełniają się mieszkańcami miast żądnymi ochłody i relaksu. W czasach ZSRR w Armenii narodził się pomysł, aby wodę z jeziora Sewan wykorzystać do pracy elektrowni wodnej na jedynej wypływającej z niego rzece - Hrazdan. Zachwiało to całym ekosystemem. Lustro wody obniżyło się o 20 m(!), a powierzchnia jeziora zmniejszyła się o jedną trzecią. - Spójrz - Aram wskazał ręką na wyłaniające się w oddali kopuły kościołów Sewanavank. - One kiedyś znajdowały się na wyspie. Dziś to już półwysep. I dobrze - zaśmiał się. - Nie musimy wynajmować łodzi, aby obejrzeć je z bliska. Do kościołów na wzniesieniu prowadziły kamienne schody. Ze wzgórza widać było granatową taflę jeziora, poszarpane szczyty, długą na trzy km plażę, wypożyczalnie sprzętu wodnego oraz sklepy, hotele i pensjonaty. - To ormiańska riwiera - powiedział z dumą Aram. Przez resztę dnia podjęliśmy kilka prób zapanowania nad skuterem wodnym i deską z żaglem, ale większość czasu gawędziliśmy i spoglądaliśmy w niebo. Widocznie tego było nam trzeba.

Góra o Brzasku

Następnego dnia trzeba było się rozstać. Niełatwe są pożegnania w Armenii. To bardzo gościnny naród. Aram musiał jednak wrócić do pracy, a ja chciałem zobaczyć Ararat - świętą górę Ormian. Często mówił o niej Aram. Zmieniał mu się wtedy głos, wilgotniały oczy. Wysiadłem na krzyżówce. Do monastyru Khor Virap miałem ok. 5 km marszu. Podobno nie ma lepszego miejsca w Armenii, by napawać się widokiem góry, na której szczycie ponoć osiadła biblijna arka Noego. Mijałem pola winorośli, cebulowe warzywniaki i arbuzowe zagłębia. W oddali dostrzegłem zarysy klasztoru, w którym w jednej z cel więziony był św. Grzegorz Oświeciciel. Zadarłem głowę wyżej. W tle powinna ukazać się sylwetka Araratu z białą czapą śniegu na szczycie. Taki obrazek pamiętam z pocztówek. Teraz jednak nie było mi dane go zobaczyć. - To przez front atmosferyczny znad Wyżyny Armeńskiej - wyjaśnił wąsacz, opiekun XVII-wiecznego klasztoru Khor Virap. - Spójrz - wskazał ręką gdzieś w stronę szarej skłębionej masy powietrza - to już Turcja. Wyostrzyłem wzrok i... około 100 m od nas widać było zasieki, potem pas ziemi niczyjej, wieże wartownicze i kolejne zasieki. A dalej dostrzegłem mdłe zarysy góry. - Chmury przejdą, ranek będzie czysty. - Zaczekaj do jutra, rozbij namiot, gdzie chcesz i wstań przed świtem - radził. - Jeśli pogoda dopisze, czeka cię niezwykły widok. Wstałem o brzasku. Było pięknie. Jak na pocztówce... Nie, o wiele piękniej.

Pierwszy raz Armenią zachwyciłem się dwadzieścia lat temu. Jako zwycięzca uczelnianej olimpiady  z języka rosyjskiego miałem do wyboru możliwość odbycia praktyki w Moskwie, Leningradzie (wtedy jeszcze) i Erewaniu (dziś Erywań). Moja rusycystka nigdy nie darowała mi, że zamiast metropolii z rosyjską duszą i muzeami światowej sławy wybrałem jakąś zakaukaską republikę. To była moja pierwsza podróż poza Europę, lot samolotem i pobyt tak daleko od domu. Byłem pod wrażeniem krajobrazów i ludzi, zawsze z wielkim sentymentem wracałem  myślami do Armenii.  Aż pewnego dnia postanowiłem tam wrócić nie tylko we wspomnieniach... 

Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.