CHINY

Tybet: Niech zwyciężą bogowie

Ewa Gajewska, 17.12.2014

Przygotowanie mandali – mnich sypie piasek o różnych kolorach, ziarnko po ziarnku

fot.: Grzegorz Gajewski

Przygotowanie mandali – mnich sypie piasek o różnych kolorach, ziarnko po ziarnku
Wiesz, jakie mam marzenie? – zapytał mnie Yeshi, znajomy Tybetańczyk, uchodźca mieszkający w Polsce. – Choć raz wrócić do Tybetu. Nie tylko dla rodziny, ale dlatego, że to najpiękniejsze miejsce na Ziemi

Tybetu nie trzeba długo szukać na mapach. Granicę położonego na średniej wysokości 4500 m n.p.m. płaskowyżu wyznaczają najwyższe góry świata z Czomolungmą – boginią, górą gór na czele. Tybetańczycy wolą myśleć o swojej ziemi jako o ciele olbrzymki, które unieruchomiono i ujarzmiono kolejnymi świątyniami. W miejscu serca stanęła świątynia Dżokhang w Lhasie, odwiedzana przez tysiące pielgrzymów dziennie. Buddyzm pojawił się tu dość późno, bo dopiero 12 wieków po śmierci księcia Siddharthy, założyciela religii, ale zawładnął krainą totalnie, przeniknął każdy aspekt jej życia.

 

Choć od ponad połowy wieku Tybet nie funkcjonuje już na mapach świata jako niezależne państwo, jadąc tam nikt nie mówi, że wybiera się do Chin, tym bardziej do chińskiego Tybetu. W świadomości ludzi zawsze stanowił on nieznaną, obrosłą legendami krainę, którą na pierwszych mapach zaznaczano niepewnymi liniami. Nawet teraz, kiedy Tybet nie jest już terra incognita, jego mit przyciąga bardziej niż rzeczowe opisy i naukowe fakty. Pierwsi podróżnicy: Alexandra David-Néel, Sven Hedin czy Francis Younghusband opisywali magiczne rytuały i lewitujących lamów. Lektury rozpalały wyobraźnię czytelników, podsycaną też naukami odzianych w bordowe szaty mnichów. Przekazy padły na podatny grunt – czasy New Age na Zachodzie. – Zapomnij o tym, to bajki – powiedział Thondup, gdy usiedliśmy na chwiejącej się ławce przed centrum uchodźców tybetańskich niedaleko nepalskiej Pokhary. Thondup, podobnie jak dziesiątki tysięcy jego równolatków, urodził się już w Nepalu i nigdy nie był w Tybecie. – Tybet jest już czerwony. Jedź, przekonasz się sama.

NA TEMAT:

A jednak magia

Lądujemy w Lhasie dopiero przy drugim podejściu. Przy pierwszym tumany piasku na lotnisku Gongkar zmusiły samolot do powrotu. Norbu, nasz przewodnik, zawiesza nam na szyjach kataki – ceremonialne jedwabne białe szale i wciska do rąk butelki z wodą. – Pijcie – mówi – woda to tlen. A tego boleśnie moim płucom brak. Czuję, jak serce próbuje na wszelkie sposoby pompować gęstszą, niż na poziomie morza, krew. Gorąco rozlewa się po całym ciele. Położona na wysokości 3685 m n.p.m. Lhasa to duże wyzwanie dla mojego nizinnego organizmu. Po wejściu na drugie piętro odpoczywam dobry kwadrans. Ciekawe, co czeka mnie wyżej? Rano ból głowy rozsadza mi czaszkę, ale nie ma mowy, żeby odpuścić. Tybet nie jest miejscem, gdzie jedzie się na zwykłe wakacje i odpoczynek. To miejsce z duszą, które skłania do zadumy, prostuje zwoje mózgowe i uspokaja pędzące myśli. Pozwala na poważnie zadawać pytania, takie jak to, które słyszę od spotkanego na trasie Australijczyka. – A ty wierzysz, że lamowie naprawdę potrafią przemieszczać się szybko po górach i suszyć mokre prześcieradła zarzucone im na ramiona?

 

 

Cały artykuł o Tybecie przeczytasz
najnowszym wydaniu magazynu Podróże


Polub nas na Facebooku!

Żaden utwór zamieszczony w serwisie nie może być powielany i rozpowszechniany lub dalej rozpowszechniany w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny) na jakimkolwiek polu eksploatacji w jakiejkolwiek formie, włącznie z umieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody TIME S.A. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części z naruszeniem prawa tzn. bez zgody TIME S.A. jest zabronione pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.