Aby uraczyć się smakiem prawdziwej Adżarii, trzeba poszperać dalej od cywilizacji i światowych standardów. Tu głównym skarbem zawsze była unikalność, którą Adżarowie podkreślali niezależnie od tego, czy przychodziło im bronić swoich granic, czy kulinarnych receptur. – U nas wszystko jest wyjątkowe – tłumaczyli komu się dało. Nawet chaczapuri (placek z serem) na przekór całej Gruzji ma tutaj podłużny kształt, a miejscowe gospodynie serwują go z surowym jajkiem.
Chaczapuri po adżarsku ma kształt łódeczki, fot. Artur Kot
Ale przede wszystkim inny jest Kaukaz. Mimo że zajmuje dwie trzecie powierzchni całego kraju, tylko tutaj za sprawą wyjątkowego ciepła i wilgoci (Adżaria notuje najwyższe opady w Gruzji – pada tu czterokrotnie więcej niż w Polsce!) porośnięty jest gęstwiną przypominającą miejscami amazońską dżunglę. Inni są ludzie: w większości muzułmanie, kulturowo często zapatrzeni w Turcję, dumni i świadomi własnej odrębności. Ta zawsze była tu istotna i szanowana. Nawet w ZSRR, pomimo formalnej przynależności do Gruzińskiej SRR, Adżaria pozostawała autonomiczną republiką. Również później, po odzyskaniu przez Gruzję niepodległości w 1991 r., silne, autorytarne rządy Asłana Abaszydze (zwanego Czerwonym Sułtanem) pozwalały jej funkcjonować poza kontrolą Tbilisi. Kiedy ostatecznie w 2004 roku, po rewolucji róż, przyszło połączyć ją z resztą państwa, konflikt zbrojny wisiał na włosku. W końcu obyło się bez rozlewu krwi. Ale duma przetrwała.
Tancerze z Gobroneti
– Naszą największą siłą jest tradycja – podkreśla Zebur, który własnymi siłami od lat próbuje przekonać do niej odwiedzających Adżarię turystów. Z dużym sukcesem. Z dala od morza i wydeptanych szlaków, w zagubionej w górach wiosce Gobroneti prowadzi niewielką agroturystykę. Trudno trafić tam przypadkiem. Trzeba dobrze popytać, a potem jeszcze długo wspinać się, nie tracąc nadziei, że każdy kolejny zakręt na stromej, piaszczystej drodze będzie już tym docelowym. Warto! Przybyszy z daleka wypatruje sam gospodarz. Widząc, że nadchodzą, biegnie czym prędzej zwołać zespół wiejskich tancerzy (wiek 50-90 lat), mający przywitać gości energetycznym i wzruszającym występem. Jego sceną będzie malutkie podwórko pomiędzy płotem a kurnikiem. O szczerości serwowanych tu emocji świadczy fakt, że sami artyści wydają się mieć z niego tyle radości, co publiczność. Ale mimo że tańcom nie ma końca, to nie one są główną atrakcją wieczoru.
W górskich wsiach wciąż żywe są dawne tradycje: stroje, muzyka i wielka gościnność, fot. Artur Kot
Wielka Supra w Adżarii
Prawdziwym spektaklem jest tradycyjna supra, gruzińska kolacja, a ściślej – uczta. W menu wszystko, czym chata bogata. Prosto, domowo, ale naprawdę od serca. Tu nie może zabraknąć żadnego z adżarskich przysmaków. Sinori to przekładane serem cienkie plasterki chleba. Borano (inny rodzaj sera) tonie w przysmażonym maśle. Aczma przypomina serową lasagne. Do tego ryby, bakłażany, surowe warzywa i granaty. A potem ciąg dalszy: mięsne pierożki chinkali, za nimi jeszcze szaszłyki, kebaby. Stół zapełnia się błyskawicznie, gospodyni co chwilę donosi nowe dania, kolejne półmiski układając (dosłownie!) jeden na drugim. W tym czasie mężczyźni wtaczają kolejne beczki domowego wina i odkorkowują butelki czaczy. Po kilku szklankach języki rozwiązują się same. Lingwistyczne bariery są tutaj bez znaczenia – kto chce się zaprzyjaźnić, i tak się dogada. W przerwie czas na krótkie zwiedzanie. Pasieka, sad, rzut oka na grządki. Ukłony dla sąsiadów. A już za chwilę powrót do domu na tańce.
Potrawy ustawiane są jedna na drugiej, fot. Artur Kot
Kiedy niesione wzbierającą falą alkoholu emocje sięgają zenitu, nie wystarcza już jedna mała gitara. W ruch idzie wszystko, co akurat znajduje się pod ręką. W końcu rytm wybijać można na oparciu krzesła. Sprawdzają się też talerze, szklanki i framugi. Cały dom drży w posadach, trudno usiedzieć w kącie. Trudno się również żegnać, patrząc, jak domownicy dopiero się rozkręcają, a z wioski napływa coraz więcej gości. Zresztą, dokąd się spieszyć? Z tym, co może zaoferować zwykła wiejska chata, przegrywają wszystkie okoliczne atrakcje (w Adżarii raczej nieliczne i skromne, choć niepozbawione uroku). Dla kamiennego mostu, ukrytego w lesie wodospadu czy ruin starej twierdzy nikt nie przejechałby pół świata, ale też mało kto wypuszcza się tu na tradycyjnie rozumiane zwiedzanie. Poznawać Gruzję to dać się jej porwać. W końcu co może być cenniejszego niż otwarte serca i prawdziwa gościnność? W imię radosnych, wspólnie spędzanych chwil Gruzini naprawdę byliby gotowi przychylić nieba.
Rozmowy szybko przeradzają się w wesołe toasty. A potem te dłuższe, kwieciste. O rzeczach ważnych – przyjaźni, miłości, braterstwie. Wygłaszane, jak w 1924 r. zauważyła brytyjska podróżniczka Odette Keun, z dziecięcym przekonaniem, że ich ciepłe gesty i podniosłe słowa zdołają choć na chwilę uczynić świat szczęśliwszym.