Do Mumbaju dojeżdżamy ze sporym opóźnieniem. Ostatnia godzina w pociągu dłuży się okrutnie. Widok za oknem dość przygnębiający. Suche pola, brudne kanały, ścieki, z czasem coraz więcej wysepek slumsów. W Mumbaju mieszka w nich ponad pięć milionów ludzi! Oglądamy tych, którzy wzdłuż trakcji zbierają plastik, szmaty, cokolwiek.
Wysiadamy na dworcu Bandra i pierwsze, co widzimy po wyjściu z budynku, to obrazek kilkuletniego chłopaka, który na środku chodnika załatwia potrzebę fizjologiczną. Uśmiecha się w odpowiedzi na nasze spojrzenie. Żeby przesiąść się na kolej miejską, musimy pokonać półkilometrową ścieżkę zdrowia wzdłuż tłumu naciągaczy, handlarzy i żebraków.
Wreszcie ładujemy się do wagonu. Mocno przepełniony pociąg rusza. Drzwi jeszcze nie całkiem się zamknęły, gdy podbiega do mnie młoda kobieta. „Ladies only, ladies only!” (Tylko dla kobiet!) – wrzeszczy i pokazuje ręką na wyjście, tak jakby kazała mi skakać w biegu.
NA TEMAT:
Rzeczywiście, dopiero teraz zauważam, że w całym wagonie są jedynie kobiety, wpatrujące się we mnie świdrującym wzrokiem. Przesiadamy się na następnej stacji...
Mumbaj, Bombaj, Bollywood
Być w Mumbaju i nie pójść do kina?! Toż to azjatycka stolica filmowego przemysłu. Tu mieści się słynne Bollywood, najefektywniejsza fabryka snów na świecie.
O 14.00 meldujemy się więc w eleganckim kinie w dzielnicy Colaba. Przez cały dzień grają tylko jeden film – „3 Idiots” (Trzech idiotów). Absolutny hicior z Aamirem Khanem i Kareeną Kapoor w rolach głównych. Płacimy po sto rupii za bilety i wchodzimy. Film trwa 3 godziny, ale zakładamy, że będziemy szczęśliwi, jeśli wytrwamy godzinę.
Show zaczyna się jeszcze przed filmem. W przerwie między blokami reklamowymi wszyscy Hindusi nagle wstają. Nie mamy pojęcia, o co chodzi, ale na wszelki wypadek wstajemy i my. Na ekranie pojawia się wielka, falująca flaga Indii, a z offu słychać hymn. Trwa to ze dwie – trzy minuty, po czym wracamy do oglądania reklam.
Film ma oczywiście piękny happy end, poprzedzony pomysłową woltą, i napisy końcowe na tle błękitnego himalajskiego jeziora. Czego więcej chcieć? I może to dobrze, że nie zrozumieliśmy większości dialogów.
Kiedy decydujemy się porzucić metropolitalny Mumbaj na rzecz sielskiego Goa, na piękny, postkolonialny dworzec CST wiezie nas dwóch taksówkarzy. Jeden właśnie kończy zmianę, drugi zaczyna. Obaj pochodzą z Waranasi i są tu na saksach. Pracują systemem trzymiesięcznym. Trzy miesiące jeżdżą taksówką w Mumbaju, trzy rikszą w Waranasi. Pytam o miniaturową księgę, która dynda pod wstecznym lusterkiem.
– To chyba jakaś muzułmańska książka – mówi jeden.
– Koran?
– Tak, chyba tak.
– Jak to? Nie wiecie?! – My jesteśmy hinduistami, nie znamy się na tym. Tylko taksówka jest korporacyjną muzułmanką.