Okolica rozbrzmiewa rytmicznymi uderzeniami bębnów i zawodzeniem braminów z 400 świątyń otaczających święte jezioro (większość z nich poświęcona jest czci boga Brahmy). Odgłosy procesji, a także szept tysięcy pielgrzymów wędrują poza miasto, unoszą się nad cygańską wioską namiotową, obozem wielbłądników i giną gdzieś daleko na wydmach pustyni Thar. Już od paru dni do miasta przybywają hinduiści, sikhowie, dżiniści i zwykli turyści. Jedni by zmyć z siebie grzechy poprzez zanurzenie w świętej wodzie na jednym z pięćdziesięciu dwóch ghatów, świętych schodów prowadzących do jeziora; drudzy by podziwiać tygodniowy Pushkar Camel Fair - największy w Indiach festiwal wielbłądów.
NA TEMAT:
Rok to dla Puszkaru niezwykły. Wody w jeziorze prawie nie ma. Jednym z powodów jest susza - w tym sezonie monsun prawie nie dotarł do tego pustynnego stanu. Drugim powodem są eksperymenty z pogłębianiem jeziora, w którym ryby padały z braku tlenu i - jak głosi plotka - od ciasteczek serwowanych im przez pątników. Dlatego władze miasta wybudowały trzy baseny z resztkami cudownej wody. Są niewielkie, a ludzi mrowie. Ponieważ położony przy pakistańskiej granicy Radżastan jest najbardziej kolorowym stanem Indii, baseny pełne ludzi wyglądają jak reklamówka United Colors of Benetton. Nad ghatami, na ulicach przypominających jeden wielki bazar, krążą święci mężowie Sadhu, prosząc o jałmużnę. Przywędrowali tu z Himalajów. Jedni przebrani za Sziwę, za Wisznu, za boga-małpę Hanumana - dostarczyciela odwagi, nadziei, mądrości, intelektu i poświęcenia. Hanuman, pomalowany na czarno, z jaskrawoczerwonym dolepionym językiem i przytroczonymi do ramion rękami z wypchanej skóry budzi szczególną ciekawość rozwrzeszczanych dzieciaków. Do miasteczka ściągają też cygańskie tancerki, radźpuccy muzycy i wszelkiej maści dziwacy chcący się pochwalić swoimi świętymi anomaliami, np. krową z rogami wyrastającymi z grzbietu. "Papu is my name. Your country sir?", pyta właściciel świętej jałówki.
W innych - piaskowych - odcieniach prezentuje się obóz wielbłądników pod miasteczkiem. Ci przyjechali tu, aby sprzedać bądź kupić zwierzęta, wziąć udział w gonitwach i pokazach wielbłądzich piękności. Na skraju pustyni Thar pod namiotami i bryczkami wielbłądnicy o świcie nabijają poranną fajkę czilum haszyszem. Jeszcze woda na czaj się nie zagotowała, a chmury narkotyku już unoszą się wraz ze wschodzącym słońcem. Dziesiątki tysięcy wielbłądów ryczą, prosząc o paszę, i ustawiają się przy wodopojach. Podchodzi do mnie młodziutka, urodziwa i zaczepna Cyganka. Proponuje zrobienie zdjęcia, pokaz tańca brzucha i wspólny czaj w jej namiocie.
- Ile masz lat? - pytam.
- 22 - odpowiada.
- Aha... a ja 9 - mówię i rozmyślam o krążących wśród Europejczyków legendach o dosypanym do herbaty opium zmieszanym z bangiem, czyli silnym wyciągiem z konopii. Ponieważ nie chcę się obudzić w slipach na rozżarzonej pustyni Thar i ponieważ radżastańska paka to nie szwajcarskie więzienie - oddalam się z powrotem do Puszkaru na poranną pudzię nad brzegiem wyschniętego jeziora.