Dżakarta, największe miasto na wyspie Jawie i w całej Indonezji nie daje się polubić „od pierwszego wejrzenia”. Jednak ale z każdym dniem odkrywała przede mną swoje uroki skryte pod grubą skórą wielkiego miasta. Chociaż nawet tutaj, w przeciwieństwie do wielu światowych stolic i wielkich miast, ludzie są niezwykle sympatyczni, życzliwi i nieinteresowni. Pewna historia szczególnie zapadła mi w pamięć...
Dżakarta - poruszanie się po mieście
Kierowca naszego autobusu, którym przez pięć dni przemierzaliśmy Dżakartę i okolice, jest muzułmaninem. Jak zdecydowana większość mieszkańców Indonezji. Rozbawiony i pełen dobrego humoru wracałem ze spotkania w departamencie turystyki zaopatrzony w szereg pamiątkowych gadżetów, w tym w białą jak śnieg gustowną czapeczkę z daszkiem i czerwonym napisem „Visit Indonesia”. Wchodzę do autobusu, a nasz kierowca siedzi za kierownicą odziany w muzułmańskie nakrycie głowy wielkości małej miseczki do ryżu. W zupełnie niezrozumiałym odruchu zdjąłem swoją czapkę i zaproponowałem zamianę. Gdy dotarło do mnie, jak było to idiotyczne, było już za późno. Kierowca bez zdziwienia, z uśmiechem i stoickim spokojem wręczył mi swoją czapkę (tłumacząc, że nie jest świeżo wyprana) i założył białą z daszkiem. A przecież mogłem go obrazić taką propozycją. Jego nakrycie głowy nie jest zwykłą czapką. To oznaka jego wiary. Pożegnaliśmy się serdecznie.
Następnego dnia wsiadam do pojazdu, a kierowca, jakby nigdy nic, siedzi za kierownicą w białej czapce z daszkiem. Jakie było jego zaskoczenie, gdy na mojej głowie nie ujrzał swojej muzułmańskiej czapeczki. Tym razem ja zacząłem się tłumaczyć, mówiąc, że nie wiedziałem czy wypada, by nie-muzułmanin chodził w takim nakryciu głowy. No i stało się! Otoczyli mnie kierowca z przewodnikiem i innymi ludźmi i zaczęli jeden przez drugiego perswadować, że nie ma problemu, że śmiało mogę w niej chodzić. Zrobiło mi się głupio i biegiem udałem się do swojego pokoju po czapeczkę. Nagrodą był wyrozumiały uśmiech kierowcy.
Wielomilionowa Dżakarta
Dżakarta zaskakuje nowoczesnością wieżowców i gmachów, wyrastających często z typowo azjatycko-postkolonialnego zamieszania architektonicznego, jakie pozostawili po sobie wszyscy, którzy przetoczyli się przez te ziemie – m.in. Holendrzy i Japończycy. Zakrojone na szeroką skalę inwestycje szybko wprowadzają ład w czymś, co Europejczykowi wydaje się nie do ogarnięcia. Indonezja to 250 milionów mieszkańców, aż 60% mieszka na Jawie, choć wysp jest aż 17 tysięcy (większość turystów odwiedza głównie wyspę Bali). Tutejsze miasta to wielomilionowe molochy, a Dżkarta jest największym z nich (9,8 mln mieszkańców). Mimo to z każdą chwilą robi coraz lepsze wrażenie. Przespacerujcie się choćby uliczkami niewielkiego, postholenderskiego starego miasta ze zwodzonym mostem, jakby żywcem wyjętym z dawnych rycin przedstawiających amsterdamskie kanały.
Panowanie skuterów na ulicach Dżakarty ustaje tylko na czas tropikalnej ulewy, fot. shutterstock.com
Kuchnia indonezyjska
Fascynująca jest też różnorodność kuchni w Dżakarcie. Spotykają się tu wpływy wielu wysp Indonezji, a w tym wszystkim swoje ważne miejsce ma tradycyjna kuchnia Jawy. Kosztowaliśmy różnych pyszności w kilku miejscach, ale największe wrażenie zrobiły na mnie dwa. Restauracji Padang, gdzie dania serwuje się na wielu talerzykach ustawianych w piramidkę. Pośród mnóstwa potraw wyjątkowym smakiem wyróżniał się rendang – wołowina gotowana w mleku kokosowym, danie wywodzące się z kuchni Sumatry Zachodniej. Mięso podaje się z ryżem i zielonym sambalem (sambal hijau). Drugim miejscem była restauracja Dapur Babah, gdzie na przybyszów czeka niezwykła atmosfera i wystrój wnętrza. Stoliki pochowane są w kilku wielobarwnych pomieszczeniach, w głębokim półmroku majaczą wielkie azjatyckie rzeźby, grafiki i malowidła wkomponowane w przepych ornamentów. Każda sala jest inna i na swój sposób fascynująca. Tak jak serwowane potrawy, które zadziwiają kunsztem podania, fantazją kucharza i smakiem.
Rozpoczynamy od soto ayam. To tradycyjny indonezyjski rosół z kurczaka o limonkowym posmaku. Później na stole ląduje feria przystawek i danie główne będące w swojej niezwykłej konstrukcji zapowiedzią tego, co czeka nas za kilka dni. Wygląda jak wynurzające się z wody strzeliste, porośnięte gęstą roślinnością skały Raja Ampat.
Jazzowa Dżakarta
Lubię mój widok z okna ogromnego, tchnącego kolonialną atmosferą hotelu Borobudur na rozległy park z ekspresyjną, potężną rzeźbą umieszczoną na cokole, wystającym wysoko ponad okazałe drzewa. Dalej widnieje największy w Azji Południowo-Wschodniej meczet Mesjid Istiqlal, vis a vis którego usytuowana jest strzelista katolicka katedra. Nazwać ją neogotycką byłoby nadużyciem. Jej wieże przypominają raczej szaleństwa Gaudiego w wersji ażurowej. Horyzont zamykają niezliczone wieżowce nowoczesnej części miasta. Taka właśnie jest Dżakarta. Przeróżna.
Indonezja, Dżakarta, fot. shutterstock.com
Mój hotel jest też główną siedzibą odbywającego się w marcu Jakarta International Java Jazz Festival, największego obecnie festiwalu jazzowego na świecie, co pociąga za sobą szereg atrakcji. Nieoczekiwane spotkania na basenie czy śniadaniu z gwiazdami światowego jazzu, wieczorne sesje jazzowe w każdej z kilku restauracji czy barów, przegląd mody w wydaniu gwiazd czy klimat lekkiej jazzowej dekadencji. Lubimy się wszyscy snuć po wielkim holu, jego przepastnych schodach prowadzących na piętro i jeszcze większych, pełnych rzeźb i kwiatów korytarzach, przyglądając się ukradkiem sobie wzajemnie. Java jazz to 300 zespołów, 17 scen, 3 dni muzyki w Jakarta Expo. Były i polskie akcenty, jak koncert zespołu Dominika Bukowskiego z udziałem indonezyjskich muzyków. Muzyka na granicy Europy i Azji, w tym jazzowe wersje indonezyjskich utworów, które znamy z polskich interpretacji – np. Violetty Villas.