Moje pierwsze skojarzenie, które zawdzięczam folderom turystycznym, jest takie, że wakacje na wyspie Bali to plaże i imprezy. Ale plaże, które widzę, nie zachwycają mnie. Betonowe kurorty tworzą niezbyt piękną ramę dla białego piasku i granatowego morza. Nie przepadam też za tłumami. Dlatego na plaże i morskie kąpiele płynę na Nusa Lembongan, wyspapkę położoną godzinę drogi od Bali.
NA TEMAT:
Wyspa Bali: Nusa Lembongan – ucieczka od tłumów
Lembongan słynie ze zbieraczy wodorostów. Ich poletka to ograniczone sieciami fragmenty morza. Widać je z okien niewielkiego hotelu (cztery pokoje i piękna osiemdziesięcioletnia właścicielka). Rano farmerzy wypływają do pracy łódkami i zbierają wodorosty rosnące na grubych linach. Przez całe dnie suszą je rozłożone na plaży – w miejscu, gdzie nie dochodzi przypływ.
Z tej strony wyspy plaża nie jest za wielka i choć cumują przy niej łódki, to i tak podoba mi się, że mam ją całą dla siebie. Dopiero o zmierzchu przychodzą miejscowi. Mały chłopiec bawi się latawcem zrobionym z czarnej torby na śmieci. Dzieci drażnią mopsa – wsadzają go na kawałek złamanej deski surfingowej i wypływają z nim w morze. Udaje im się złowić ośmiornicę. Trzymają ją w zielonym wiadrze, z którego co chwilę wysuwają się fioletowo-białe macki. Kiedy na niebie pojawiają się gwiazdy, przychodzą dorośli z drewnem na ognisko. Na kolację upieką ośmiornicę. Dzieci do późna będą słuchać ich rozmów, aż zmęczone usną z głowami na kolanach rodziców. Czas nie ma tu znaczenia. Nikt się nie spieszy do domu. Patrzę na nich z balkonu i trochę zazdroszczę tych chwil, które zamienią się w cudowne wspomnienia z dzieciństwa.
Wyspa Nusa Lembongan, Fot. Shutterstock.com
Budzę się rano, gdy wschodzi słońce. Po ognisku zostało kilka zwęglonych głowni. W oddali majaczą niebieskie góry Bali. Poszarpana linia brzegowa kusi swoimi kształtami, coraz wyższymi wierzchołkami. Nad wszystkim dominuje stożek wulkanu, który wygląda, jakby ktoś obciął mu od linijki czubek. Mogę siedzieć godzinami i patrzeć na ten obraz malowany słońcem i chmurami.
Rok trwa tutaj 420 dni. Mieszkanki wyspy Bali potrafią kilka godzin dziennie spędzić, szykując ofiary dla bóstw. A po poradę duchową czy zdrowotną chodzi się do tradycyjnego znachora.
Dla mnie to inna rzeczywistość, która istnieje tuż obok białych plaż i tłumów szukających wszelakich doznań – od suto zakrapianych imprez, przez narkotykowy odlot, po odjazd duchowy. Pomiędzy jednym a drugim szukam swojej prawdy o wyspie Bali.
Ubud – artystyczne serce wyspy Bali
Ubud, wyspa Bali, fot. Shutterstock.com
Po sukcesie filmu „Jedz, módl się i kochaj” myślałam, że Ubud – miasto położone na południu wyspy Bali – będzie przeżywać oblężenie. To miejsce uzdrawiaczy i artystów. Legendy mówią o buddyjskim mnichu, który w VIII wieku medytował u zbiegu dwóch rzek i uznał to miejsce za święte. To tutaj hinduscy asceci umartwiali się w jaskiniach i zakładali klasztory nastawione na uczenie, a kapłan Nirartha ustalał zasady i rytuały balijskiego hinduizmu. To tutaj przez wieki przyjeżdżano, żeby skonsultować się z balianami – znachorami, którzy znali się na leczniczych roślinach i ziołach rosnących w okolicznych lasach.
Ubad – od którego nazwę wzięło Ubud – to słowo oznaczające w starym balijskim języku medycynę. W tym królewskim mieście rozwijał się też teatr cieni, a miejscowe legendy o wiedźmie zsyłającej zarazę na miasto inspirowały tradycyjne tańce.
Co robić w Ubud na Bali?
Ubud ma bogatą historię, z której turyści czerpią garściami. Jeśli ktoś chce zostać uleczony, znajdzie wiele ogłoszeń o znachorach pomagających odmienić życie. Ci, którzy zamierzają odnaleźć siebie, mogą przebierać w programach łączących medytację z dietą i jogą. Jeżeli marzymy o ręcznie farbowanym batiku, znajdziemy sklepy z metrami kolorowych materiałów. Jeśli natomiast najlepszą pamiątką jest dla nas drewniana głowa Buddy – nie będziemy mogli się zdecydować, co wybrać w galeriach, które wyrastają tu jak grzyby po deszczu.
Codziennie można też uczestniczyć w innych wydarzeniach: poznać tradycyjne balijskie tańce barong i legong, wziąć udział w warsztatach tkania, wyplatania koszyków z włókna kokosowego, wycinania tradycyjnych kukiełek do teatru cieni albo gotowania nasi goreng.
Taniec legong - Ubud, Bali, fot. Shutterstock.com
Można także odnaleźć tu święty spokój. Wystarczy skręcić w jedną z wąskich uliczek biegnących na północ i już po pięciu minutach wolnego spaceru miasto z kawiarniami, sklepami z organicznymi produktami do ciała (na bazie oleju kokosowego) i antykwariatami, w których kurzą się drewniane figurki tancerek – zamienia się w wieś. Pod nogami przebiegają kury, droga z asfaltowej staje się błotnista, za ścianą dżungli słychać cykady. A w dolinach zielenią się schody tarasów ryżowych.
Najlepszy sposób na poznanie Bali
Wyspę Bali, jak większość wysp Indonezji, najprzyjemniej zwiedza się na skuterze. Drogi nie należą do najlepszych, sporo tu dziur, ale też (poza głównymi miastami, które się korkują) – niewiele jest samochodów. Czasem skuter ledwo podjeżdża pod górę – tarasy ryżowe leżą na stromych zboczach. Ale ten pojazd daje wolność, pozwala uniknąć tłumów, zatrzymać się gdzie popadnie, zboczyć z drogi i odkryć kolejną świątynię na Bali – Wyspie Tysiąca Świątyń.