Najpierw jedzie półciężarówka ze – zwykle przesterowanymi – głośnikami, przez które nadawane są modlitwy. Zaraz za nią pojawiają się alamy, czyli sztandary armii Husajna umieszczone w specjalnych uchwytach. Chorągwie są ciężkie, ale mimo to co rusz znajdują się chętni, aby nieść je choć przez kilkanaście metrów. Święto ma charakter pokutny, a wysiłek wpisany jest w umartwianie. Choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest w tym także coś z popisywania się swoją siłą. Uczestnicy procesji mają niewielkie pejcze zakończone kilkoma metalowymi łańcuchami. W rytm melorecytacji zadają sobie razy, to z lewej, to z prawej strony. Zwyczaj ten nazywa się matam. Szyici w innych krajach bardzo często okaleczają się – w mediach pełno jest krwawych zdjęć. W Iranie łańcuchy jednak nie zadają ran. Czarne koszule, w które ubrani są w tym czasie niemal wszyscy Persowie, pokryte są stalowoszarymi smugami pozostawionymi przez metalowe bicze. Procesje rozpoczynają się już na dziewięć dni przed głównym świętem.
Obchody Aszury
Aszura to jedno z większych świąt szyickich muzułmanów. Jego nazwa oznacza liczbę dziesięć, obchodzone jest bowiem dziesiątego dnia muharramu, pierwszego miesiąca muzułmańskiego kalendarza. Określenie „muharram” wywodzi się od zakazu prowadzenia wojen w tej części roku, ustalonego przez plemiona żyjące na Półwyspie Arabskim jeszcze w czasach przedislamskich. Jednak ograniczenia to jedno, a życie – co innego.
Tego dnia w 61 r. (10 października 680 r. według naszego kalendarza) w bitwie pod Karbalą zginął Husajn ibn Ali. Był on wnukiem Mahometa i według szyickiego odłamu islamu następcą proroka. Zasadzkę urządził kalif Jazid ibn Muawija z sunnickiej dynastii Umajjadów. Od tego czasu pogłębia się podział pomiędzy szyitami i sunnitami. Husajn ibn Ali zyskał status męczennika. To na jego cześć umartwiają się religijni szyici.
Data Aszury według naszego kalendarza jest ruchoma. W tym roku wypada od wieczora 20 września do wieczora 21 września. Na ulicach wszystkich irańskich miast pojawiają się wtedy procesje mężczyzn.
Gościnny Iran
Spotykamy się pod meczetem Piątkowym, wyróżniającym się niemal pięćdziesięciometrowymi minaretami, jednymi z najwyższych w Iranie. Żeby wziąć udział w uroczystościach, trzeba zarezerwować miejsce, wpisując się na listę w informacji turystycznej.
Są tu przybysze z całego świata. Od Kanady przez Rosję po Nową Zelandię. Przewodnik perfekcyjnym angielskim namawia nas do integracji i prezentacji. Kiedy przedstawia się para z Nowego Orleanu, autentycznie się cieszy: – Bardzo serdecznie witamy naszych przyjaciół z Ameryki! Wszyscy wybuchają śmiechem. USA wraz z Izraelem są na liście największych wrogów Islamskiej Republiki Iranu. Lokalni politycy równie niechętnie odnoszą się do Arabii Saudyjskiej. Jeden z większych nietaktów to nazwać Irańczyka Arabem. – Jesteśmy Persami! – odpowiadają dumnie.
Szczęśliwie nie ma tu masowych wycieczek, przyjeżdżają raczej świadomi turyści. A przyjezdnym Persowie gotowi są nieba przychylić. Nawet nas, Polaków, którym nieobca jest gościnność, urzeka ich serdeczność.
Huk w meczecie
Wchodzimy do meczetu. Duża grupa mężczyzn zaczyna zawodzić i łkać. Wszyscy jak jeden mąż biją się w piersi. To drugi rodzaj matam, który można zaobserwować w domach modlitwy lub świątyniach.
Głuchy huk uderzeń kilkuset pięści ma w sobie coś hipnotyzującego. W głównej sali mogą przebywać tylko mężczyźni. Kobiety siedzą na galeriach i w pomieszczeniach obok. Pojedynczy panowie zabrali ze sobą małe córeczki. Mogą towarzyszyć mężczyznom, dopóki nie staną się kobietami. Podobna sytuacja ma miejsce na stadionach piłkarskich. Ostatnio nawet sam prezydent Iranu wspominał o liberalizacji prawa. Pretekstem był rozegrany w zeszłym roku mecz Iranu z Syrią. Syryjki zostały na stadion w Teheranie wpuszczone, ale kibicki perskie nie, co spotkało się z falą protestów.
***
Cały tekst o Iranie przeczytasz we wrześniowym wydaniu magazynu „Podróże”.