Podróżowanie po Laosie wymaga czasu i cierpliwości. Stan głównej arterii komunikacyjnej kraju pozostawia wiele do życzenia i znacznie odbiega od europejskich standardów. Przemierzenie niespełna 400-kilometrowego odcinka ze stolicy Laosu, Vientiane, do Luang Prabang, najważniejszego ośrodka na północy kraju, zajmuje ponad 13 godzin. W porze deszczowej na trasie dodatkowo powstają osuwiska, które mogą znacznie wydłużyć podróż. Wybierając się w drogę, należy przyjąć laotańską miarę czasu i niespiesznie przemierzać kraj, delektując się pięknymi krajobrazami.
NA TEMAT:
Laos - Vientiane
Jak każda światowa stolica Vientiane może pochwalić się bogatą ofertą kulturalną oraz licznymi restauracjami z międzynarodową kuchnią, ale w niczym nie przypomina gwarnych europejskich metropolii, gdzie życie toczy się w zawrotnym tempie. Niewielki ruch i brak korków powodują, że nie czuje się tu wielkomiejskiego zgiełku. W ciągu dnia można pospacerować po licznych świątyniach lub przez chwilę poczuć się jak w Paryżu, wybierając się w okolice tutejszego Łuku Triumfalnego, z którego rozciąga się widok na laotańską wersję Champs Élysees. Po kolacji dobrym pomysłem jest spacer promenadą rozciągającą się wzdłuż Mekongu, gdzie miejscowi całymi rodzinami spędzają wolny czas, grając w badmintona lub w „petankę” (pochodzącą z Francji grę w boule), która spokojnie może pretendować do miana sportu narodowego.
Laos – Luang Prabang
Większość osób przyjeżdżających do Laosu w stolicy zatrzymuje się tylko na chwilę, w drodze do Luang Prabang, która jest bodaj największą atrakcją turystyczną Laosu. Słynie z licznych świątyń oraz porannych pochodów mnichów, którzy w barwnym korowodzie przemierzają o świcie miasto i zbierają żywność od wiernych. Ta piękna tradycja każdego ranka przyciąga rzesze turystów pragnących uwiecznić ją na zdjęciach. Jeśli więc nie lubicie tłumów, lepiej udajcie się w jedną z bocznych alejek, tam w spokoju można wykonać wymarzoną fotografię.
Wieczorami na głównej ulicy sprzedawcy z północnych prowincji oferują swe rękodzieło. Kolorowy i tętniący życiem nocny targ stanowi atrakcję zarówno dla przyjezdnych, jak i miejscowych, choć ci drudzy raczej trzymają się z dala od „falang area” („falang” w miejscowym języku znaczy dosłownie „Francuz”, ale obecnie tym słowem określa się wszystkich przybyszów z zachodniego świata).
Aby dotrzeć do restauracji, w których stołują się mieszkańcy, trzeba wydostać się z centrum miasta. W menu same pyszności: bawola skóra, grillowane drobiowe żyły czy głowa kaczki. Na szczęście dla mniej odważnych znajdą się także bardziej banalne potrawy, np. ryba gotowana na parze. W tych miejscach przydatny jest przewodnik, gdyż w menu próżno szukać znajomej mowy, chyba że znacie laotański.
Laos oczami mieszkańców
W mieście od kilkunastu lat działa organizacja Language Project, pomagająca tutejszej młodzieży. Dla nas internet, szachy czy kostka Rubika to chleb powszedni, niestety młodzi mieszkańcy Laosu mają do nich ograniczony dostęp. W bibliotece prowadzonej przez Language Project mogą oni wypożyczyć książki lub skorzystać z internetu. W okresie wakacyjnym prowadzone są tam warsztaty i konkursy fotograficzne, dzięki którym młodzi ludzie mogą rozwijać swoją pasję. Na kilka dni sam wcielam się w rolę nauczyciela, a dzięki temu, że wychodzę z uczniami w plener, odwiedzam miejsca, do których falangowie zazwyczaj nie docierają. Podczas swojego pobytu zostawiam tam 20 aparatów FujiFilm FinePix Z35, które można w każdej chwili wypożyczyć, aby sfotografować rodzinną uroczystość lub po prostu rozwijać swe umiejętności. Sprzęt posłuży też w aktualnej edycji konkursu organizowanego przez Language Project, zatytułowanego „Mój świat”. Już pierwszego dnia prawie wszystkie aparaty zostały wypożyczone i młodzi fotografowie ruszyli uwieczniać otaczający ich świat.