Płynę licznymi rozgałęzieniami, zagłębiam się w odnogi Mekongu, które tworzą sieć labiryntów. Odnoszę wrażenie, że każda wolna przestrzeń jego brzegu została już zagospodarowana. – Delta Mekongu zajmuje ogromną powierzchnię, rozciąga się na terenie 13 wietnamskich prowincji i jest domem dla ponad 17 milionów ludzi – wtrąca nagle przewodnik o imieniu Nghia, zupełnie jakby czytał w moich myślach. Rozglądam się i trudno mi uwierzyć, że ponad 300 lat temu tę część Azji Południowo-Wschodniej pokrywały przede wszystkim bagna i gęsta dżungla.
NA TEMAT:
Życiodajny Mekong
Pierwsi osadnicy pojawili się nad Mekongiem po tym, jak wietnamski władca nakazał wykarczowanie dżungli i zaczęto wyznaczać kanały. Wietnam wszedł na dobre w posiadanie delty dopiero 200 lat temu. Wcześniej w całości należała ona do Khmerów zamieszkujących w znacznej mierze Kambodżę. Po ich imperium w tej chwili nie ma jednak prawie śladu, delta przeszła w ręce Wietnamu, który dzisiaj zamieszkuje zaledwie garstka Khmerów Krom.
Swój bieg Mekong zaczyna na Wyżynie Tybetańskiej. Przecina Chiny, Laos, Kambodżę, tworząc deltę na terenie Wietnamu. Rzeka miała ogromny wpływ na kształtowanie się historii i stosunków międzynarodowych, była źródłem konfliktów i nieporozumień. Kraje, przez które przepływa Mekong, prześcigają się w budowaniu tam i realizacji projektów hydroelektrycznych. Szukając źródeł energii, zwykle nie konsultują tego między sobą, co może okazać się dramatyczne w skutkach dla ekosystemu, jak i dla lokalnych społeczności. Od wód Mekongu uzależnione są połowy ryb, a także uprawy ryżu.
Panujące w delcie Mekongu warunki działają na ludzi jak magnes. – Trudno tu znaleźć skrawek ziemi, który nie byłby uprawiany – twierdzi Nghia. Wzdłuż wybrzeża stoją setki mizernych domków z blachy falistej i spróchniałego drewna. Zwiększenie populacji nie pozostaje bez wpływu na środowisko. Mekong jest dla mieszkańców niezwykle ważny – to ich dom i jednocześnie miejsce pracy. Nie potrafią mu się jednak odwdzięczyć. Nie tylko łowią tu ryby, ale też kąpią się, myją zęby, robią pranie, składują odpady i załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne. W rzece pływają śmieci, które zbierają się w zakolach. Kolory, z którymi kojarzy mi się delta, to zielony i jasnobrązowy. Brązowa jest rzeka. Zielone zaś pola ryżowe przy brzegach. Krajobraz jednak nie nuży, choć zdecydowanie bardziej zachwyca różnorodność kolorów na pływającym targu. Tu od barw, aromatów i smaków kręci się w głowie.
Handel na wodzie
Wody rzeki są dziś niespokojne. Płyniemy łódką, obserwując ruch wodny w obu kierunkach. Jest spory, Mekong to niezwykle ważny szlak transportowy i handlowy kraju. Od Cai Rang, najpopularniejszego i największego wodnego targu, dzieli nas zaledwie 30 minut. Docieramy jednak zbyt późno. Handel już ucichł. – Najlepiej wstać przynajmniej o szóstej rano i przybyć na długo przed dziewiątą – sugeruje pracownik statku. Im wcześniej, tym lepiej. Przed jedenastą handel już zamiera. Łodzie stoją w miejscu, a ich właściciele ucinają sobie drzemkę w hamakach. Do naszej łódki podpływa jedynie wodna restauracyjka z ciepłymi i zimnymi napojami. Nikt nie nagabuje, nikt niczego nie oferuje, można samemu podpłynąć i zrobić zakupy. – Sprzedawcy są tu cały czas. Oni mieszkają w znacznej mierze na łodziach. – Nghia nie ma wątpliwości, że nie prowadzą zbyt interesującego życia. – Na inne ich nie stać. Żyją w biedzie, a na ląd płyną tylko po to, by zrobić dodatkowe zakupy lub odebrać dzieci ze szkoły.
Na łodziach piętrzą się dynie, duże ilości ananasów, pitai i włochatych słodkich rambutanów. Targ w Cai Rang specjalizuje się w owocach i warzywach. Można znaleźć tu takie, jakich nigdy wcześniej się nie próbowało. – A jak raz spróbuje się ich w delcie Mekongu, to już nigdy żaden owoc nie będzie smakował tak samo – przekonuje Nghia.
Od dziesiątek lat nic się tu nie zmienia, tylko turystów coraz więcej. Pływające targi nie wydłużają jednak godzin pracy ze względu na obcokrajowców. Choć wiele osób, które po latach odwiedzają Wietnam, uważa, że kraj uległ komercjalizacji. Nic w tym dziwnego. Nie można mieć za złe mieszkańcom, że będąc w posiadaniu takiego skarbu, starają się też uszczknąć z niego coś dla siebie.