Oprócz przyciągającej wzrok architektury Chiang Mai oferuje sporo możliwości eksploracji okolicy. Trekking do górskich wiosek połączony z raftingiem i wizytą w rezerwatach dla słoni stał się niemalże obowiązkowym punktem dla osób odwiedzających miasto, ale to zaledwie jedna z możliwości. Zachęcają bujnie zielona dżungla, wodospady i szare szczyty górskie otulone poranną mgłą. Zapierająca dech w piersiach natura sprawia, że Chiang Mai to jedna z najatrakcyjniejszych lokalizacji w całym regionie, mnie jednak przede wszystkim fascynuje etniczna różnorodność słynnego Złotego Trójkąta. Chcąc nieco zejść z najbardziej utartych szlaków, wybieram się na dworzec autobusowy i wsiadam do niewielkiego minibusa.
Po kilku godzinach i setkach zakrętów dojeżdżamy do Mae Sariang. Nieco senna mieścina na północno-zachodnich rubieżach Tajlandii otoczona jest zielonymi wzgórzami i siatką pól ryżowych. Od Birmy dzielą ją zaledwie ostępy Parku Narodowego Salawin, a mająca swoje źródła w Himalajach rzeka Salawin stanowi naturalną granicę pomiędzy dwoma krajami. To właśnie tędy przeprawiały się ludy Karenów emigrujących w XVIII w. do Tajlandii z terenu Birmy.
Fot. Shutterstock.com
NA TEMAT:
Dziś Salawin stanowi jedną z głównych atrakcji Tajlandii północnej. Spływ jej nurtem daje możliwość podziwiania poszarpanych brzegów po tajskiej i birmańskiej stronie oraz rysujących się w oddali szczytów górskich. Samo Mae Sariang nie jest jednak odwiedzane przez rzesze turystów, choć to jedno z tych rzadkich miejsc w Tajlandii, gdzie można naprawdę zbliżyć się do natury i poznać kulturę górskich plemion. A wioski Karenów czekają niemalże za rogiem.
Wioska Karenów
Wyruszamy o poranku, chwilę po zrobieniu niewielkich zakupów na miejscowym targowisku. Do położonych w górach osad wiedzie kręta i nieco wyboista, nieutwardzona droga. Nie mija zbyt wiele czasu, kiedy widzę pierwsze zabudowania. Chaty są otoczone dziką przyrodą, bo Karenowie nadal żyją w zgodzie z naturą. Dokładnie tak, jak nauczyli ich przodkowie.
Fot. Ania Błażejewska
Mimo że wioska leży nieopodal drogi, równie dobrze mogłaby znajdować się w środku dżungli. To zaledwie kilkanaście, najwyżej dwadzieścia, drewniano-bambusowych domów pokrytych tradycyjną strzechą lub blachą falistą – w dzisiejszych czasach coraz częściej wybieraną. Przed domem, położonym nieco w dole, kwiczy niewielki prosiak przywiązany do bambusowego rusztowania. Młody mężczyzna rąbie drewno na opał. Gdzieś w oddali słychać płacz dziecka. Na przydomowej werandzie, zaraz obok suszącego się prania, zasiada właśnie nestorka rodu o wytatuowanych dłoniach. Jej córka właśnie uruchamia swój niewielki warsztat tkacki, uprzednio rozplątawszy kosmate nitki bawełny. Przysiadam z ciekawością na bambusowej werandzie i czekam na to, co przyniesie tak dobrze zaczęty dzień.
Informacje praktyczne
Chiang Mai i okolice warto eksplorować na skuterze. Okoliczne drogi są dobrej jakości i o relatywnie niewielkim natężeniu ruchu, więc jazda nie powinna sprawić większych problemów. Koszt to ok. 150- 200 baht (15-20 zł) za dzień w zależności od mocy silnika i jakości pojazdu, a przy wynajmie na dłuższy okres nawet dwa razy mniej. Wypożyczalnie są niemalże na każdym rogu. Zawsze znajdzie się też ktoś, kto wypożyczy własny skuter albo zna kogoś, kto dysponuje pojazdem.