Kawa, Herbata i "Planszówka"
Bulwary nad Zatoką Izmirską od wczesnego ranka zapełniają się ludźmi. Pierwsi przyjeżdżają na rowerach wędkarze. Niedługo po nich swoje stragany rozstawiają handlarze ostryg. Izmirczycy przychodzą tu na spacery, siadają na ławkach i wpatrują się w morze. Inni całymi grupami wylegują się na trawnikach. Wszystko dzieje się w cieniu nowoczesnych budowli. Centrum miasta pełne jest dobrych hoteli i restauracji serwujących świeże owoce morza w najróżniejszych postaciach. Ulicą imienia pierwszego prezydenta Turcji Atatürka, ciągnącą się wzdłuż zatoki, docieram do jego monumentalnego pomnika. W tej kwestii Izmir nie odstaje od innych tureckich miast. Bohaterowi narodowemu, zwanego Ojcem Turków, a także ojcem modernizacji i europeizacji kraju, wszędzie stawia się pomniki, nazywa główne ulice, szkoły, lotniska. Ulica Atatürka prowadzi mnie do portu. Tutaj kawiarnie nad samą wodą zatoki zapełnione są po brzegi. Wszyscy bez pośpiechu popijają słynną turecką kawę lub herbatę, obydwa napoje obowiązkowo piekielnie słodkie. Zajmuję jeden z nielicznych wolnych stolików i stojąc przed dylematem "kawa czy herbata?" zamawiam i to, i to. Obok mojego stolika trwa zażarta partia niezwykle popularnej w Turcji gry w tavle. Mężczyźni po planszy przesuwają białe i czarne krążki. Próbuję rozszyfrować zasady gry. Zauważając moje zainteresowanie, zapraszają mnie do stolika. "Wystarczy pozbyć się wszystkich swoich pionków z planszy", tłumaczy mi jeden z nich. I wszystko staje się jasne.
Orient po Europejsku
"Izmir to był mój warunek", mówi mi Agnieszka, Polka od roku mieszkająca tutaj. Postanowiła przeprowadzić się do swojego narzeczonego Turka. Nie wyobrażała sobie jednak życia w żadnym innym mieście Turcji. "Tutaj jest najłatwiej - to najbardziej kosmopolityczne, a zarazem spokojne miasto. Istambuł jest fascynujący, ale po paru dniach, przerażona tempem życia i tłokiem, chciałam stamtąd uciekać", opowiada. Jej słowa potwierdza Ozgun, który po 25 latach życia w Izmirze, "za pracą" musiał się przeprowadzić do Istambułu. "Gdy wracam tutaj do swojej rodziny, mogę odpocząć od chaosu i gorąca, bryza znad zatoki nawet w środku lata przynosi ochłodę". Izmir nie przytłacza, choć to trzecie co do wielkości miasto i drugi port w Turcji. Miasto nie przeżywa też najazdu turystów. Większość gości kończy swoją wizytę na przejeździe z lotniska na dworzec autobusowy, traktując Izmir jedynie jako węzeł transportowy, miejsce przesiadkowe do okolicznych nadmorskich kurortów. A powinni zatrzymać się tu choć na jeden dzień, pospacerować po bulwarach nad zatoką, przejść przez plac Konak z charakterystyczną wieżą zegarową i ślicznym małym meczetem wyłożonym błękitnymi kafelkami - i koniecznie - wybrać się na zakupy na bazar Kemeralti.
Labirynt Kiczu i Tradycji
Z chwilą wejścia na bazar Kemeralti od razu tracę orientację. Uliczki tworzą kręty i gwarny labirynt, po którym zaczynam błądzić z przyjemnością. Sprzedaje się tu wszystko: od globalnej tandety, tanich ubrań i obuwia nie najwyższej jakości, po tradycyjne wyroby tureckie i pamiątki. Choć jest tłoczno i głośno, nikt nie narzuca się kupującym, nie wciska na siłę swoich wyrobów. Każda uliczka ma swój własny zapach, jedna świeżo mielonej kawy, inna sardynek, z których słynie Izmir. Na bazarze znajduje się też mnóstwo kawiarni i knajpek, w których można spróbować tradycyjnego tureckiego jedzenia: kebaba obowiązkowo z baraniny, albo lokalnego dania Izmir Kofte, czyli kotlecików z mięsa mielonego z sosem i ryżem. Trafiam też do sklepu Mennan, w którym od 1936 roku sprzedawane są tureckie słodycze: najróżniejsze rodzaje kruchych ciasteczek, mleczny pudding kazandibi i oczywiście słynna bakława. Najedzona i trochę zasłodzona wchodzę do sklepu z dywanami. "Kiedyś każda panna w Turcji tkała dywan do swojego posagu, w każdym z 81 regionów w kraju obowiązywały inne wzory i kolory, każdy był inny i oryginalny", opowiada mi właściciel sklepu Mehmet Ozcan. "Jednak ta nasza duma narodowa nie wytrzymuje konkurencji z masową, tanią produkcją z Chin, Indii i Bangladeszu", żali się Mehmet. Chińsko-tureckie dywany też znajdują się w jego sklepie. Na kolekcjonerów czeka jednak 120-letni dywan z Pergamonu, jak i jedwabny dywan modlitewny. Ten ostatni ma 169 splotów na centymetr kwadratowy i wart jest 10 tysięcy euro. Tkała go jedna kobieta przez 3 lata.
Miasto Niewiernych
Zabytków Izmir ma niewiele. Historyczna zabudowa w większości spłonęła w ogromnym pożarze podczas wojny grecko-tureckiej w 1923 roku. Kto spowodował pożar, tego do dzisiaj nie wiadomo. Turcy i Grecy oskarżają siebie nawzajem. Przed wojną miasto było prawdziwym tyglem kulturowym. Oprócz Turków, Greków i Ormian mieszkała tu 25-tysięczna diaspora żydowska. Mimo tragicznej historii wciąż można odnaleźć ślady wielokulturowości miasta. Do dawnej dzielnicy żydowskiej jadę zobaczyć niewielką urokliwą uliczkę imienia Dario Moreno - tureckiego śpiewaka o żydowskich korzeniach, z charakterystycznym cienkim wąsikiem. Moreno w swych romantycznych pieśniach zachwycał się pięknem i atmosferą Izmiru, zaś izmirczycy jego pieśniami zachwycają się do dziś. Dochodzę do końca uliczki, gdzie znajduje się potężna winda, którą wjechać można na położoną 50 metrów wyżej część miasta. Od stu lat mieszkańcy dzielnicy nie muszą się wspinać po starych 155 schodkach, bo żydowski przedsiębiorca Nesim Levi podarował im windę. Po wjeździe na górę można zatrzymać się w jednej z paru restauracji i kawiarni z widokiem na miasto. Aby zobaczyć najlepszą panoramę miasta, muszę jednak pojechać jeszcze dalej - na górę Pagus, gdzie znajduje się Kadifekale, czyli Aksamitna Twierdza. Stąd widać 80 procent miasta - zatokę, nowoczesne centrum, biedniejsze i zaniedbane dzielnice, a także pozostałości z czasów starożytnej świetności.
Próba Czasu
Przez wieki Izmir nosił nazwę Smyrna, która do dzisiaj jest bardziej rozpoznawalna na świecie od nazwy współczesnej. Do pozostałości antycznej agory trafiam, schodząc ze wzgórza Kadifekale, trochę psychodeliczną uliczką, wzdłuż której sprzedawane są nagie manekiny do sklepów. Z agory pozostały przede wszystkim kolumny z czasów cesarstwa Marka Aureliusza, który odbudował Smyrnę po wielkim trzęsieniu ziemi w 178 roku. Zachowały się także sklepienia bazyliki pełniącej niegdyś rolę hali sądowo-targowej. Krok w krok biega za mną pies ignorant, obsikując co chwila antyczne ruiny. Zupełnie nie przejmuje się wartością historyczną swojej toalety. Na szczęście najcenniejsze zabytki znalezione na agorze mają lepszą opiekę. Większość rzeźb i posągów antycznych przeniesiono do Muzeum Archeologii. Przy wejściu zwiedzających wita rzeźba smyrneńczyka numer jeden - Homera. Autor "Iliady" i "Odysei" urodził się właśnie w tym mieście najprawdopodobniej w VII w p.n.e. W podzielonym na trzy części muzeum można oglądać antyczną ceramikę, biżuterię, monety i najcenniejsze ze zbiorów - przeniesione z agory rzeźby Demeter i Posejdona. Po południu wracam znów do bulwarowych kawiarni, aby przy tureckiej herbacie zaplanować dalszą podróż po Turcji, zastanowić się dokąd jechać dalej: do antycznego miasta Efez, rozwijającego się kurortu Cesme, czy do małego nadmorskiego miasteczka Alacati, pełnego kafejek i galerii - niezwykłych miejsc położonych tak blisko Izmiru.