Wielka mozaika otoczona wielką wodą – Stambuł przypomina chaotycznie ułożone puzzle. Pozornie nieprzystające do siebie elementy tworzą nieprzewidywalną, za to inspirującą całość. Jeszcze kilka lat temu tytuł modnego centrum megapolis należał się części europejskiej i okolicy Cihangir. Teraz między obiema stronami Bosforu jest remis. Powody? Coraz więcej Turków ściągających do wciąż rozrastającego się miasta, nowe linie metra, podwodny pociąg Marmaray, ale też fakt, że aleję Istiklal i plac Taksim zaczęli odwiedzać masowo goście z Arabii Saudyjskiej. Wypchane portfele turystów i konsumencki pęd spowodowały skok cen wynajmu nieruchomości w europejskiej części miasta. Zamknięto wiele kultowych miejsc: głównie księgarni, kawiarni, galerii sztuki. Ale jak mówi żyjący w tamtych okolicach od urodzenia turecki znajomy: „Taksim never dies”. Dlatego prędzej czy później plac powróci do czasów świetności, nawet jeśli będzie to świetność bardziej połyskliwa, w wersji lux.
NA TEMAT:
Zmiana atmosfery Taksimu spowodowała częściowy, i być może chwilowy, odpływ jego dotychczasowych bywalców do dzielnicy Kadikoy. Dosłownie i w przenośni, bo na drugi kontynent najlepiej przeprawić się promem.
Podróżujący statkiem stanowią galerię ciekawych portretów. Grupa dziewcząt otwiera na promie tymczasowy salon piękności – wykonują makijaż starannie, bez pośpiechu, na zabiegi pielęgnacyjne mają prawie pół godziny. Grube kreski na brwiach i trupie barwy na ustach wyraźnie intrygują siedzącego nieopodal starszego mężczyznę. Opinię na ich temat zachowuje jednak dla siebie i tylko czasem zerka zdziwiony znad gazety w ich kierunku.
Przeprawie towarzyszy akompaniament gitary i śpiewu. Muzycy nadrabiają brak talentu intrygującym stylem i urokiem osobistym. Podróżni wrzucają monety bez wahania. Nie wypada odmówić chłopakom z takimi brodami.
Rozbrzmiewa też symfonia śpiewnych nawoływań sprzedawców herbaty. Zachwalają kultowy turecki napój niestrudzenie od lat, wiele razy dziennie. Muszą kochać swoją pracę, bo w ich zapale nie wyczuwa się sztuczności. Herbata jest zawsze trendy, celebrowana w równym stopniu przez wiekowych, konserwatywnych, jak i młodych stambułczyków. Klasyk za dwie liry – nie sposób się nie skusić.
Hipsterski Stambuł
Spacer nadmorską promenadą z przystani promów oraz przez oblegany o każdej porze dnia i nocy park Moda należy do jednych z najprzyjemniejszych w mieście. Trudno uwierzyć, że jeszcze pięć lat temu trawa była tu, jak na park przystało, zielona – mieszkająca na Kadikoy Agnieszka nie może nadziwić się zachodzącym tu w zawrotnym tempie zmianom. To prawda, obecnie trzeba walczyć o wolny skrawek na dywanie z łupinek po prażonym słoneczniku. Wokół koty wygrzewające się na skałach, gitary, śpiew, capoeira, wieczorem tango lub twist. Łatwo zrozumieć, dlaczego ciągną tu tłumy.
Pora na kolację: stek, chleb bezglutenowy, elegancki słoiczek organicznej marmolady, warzywa i owoce pachnące sadem. Piwo belgijskie, wino argentyńskie. Na zagryzkę ser, jakżeby inaczej – francuski. Ani się obejrzeć, a rachunek dobija do kilku stów.
W bistro Yer pełno ekspatów i przyjezdnych, w tle angielski miesza się z tureckim. Międzynarodowa grupa podróżników (bo przecież nie turystów) rozprawia nad tym, która z pozycji na liście odhaczonych kierunków jest najbardziej cool – może właśnie Stambuł? Z rozmowy wynika, że spór wydaje się trudny do rozstrzygnięcia. To znak, że czas na wieczorny trunek – herbatę. By się jej napić, kierujemy się do tak zwanej starej mahalle (sąsiedztwa), czyli historycznej części Kadikoy. Kawiarnie otwarte tu są do późnych godzin nocnych.
Street art w Stambule
Yeldegirmeni („napędzany wiatrem młyn”) to jedno z miejsc, którego mieszkańcy żyją tu od zawsze. Kilka lat temu zaczęły pojawiać się jednak nowe twarze – i zadomowiły na dobre. Przed dekadą nie było tu wielkich murali, a Komsu Kafe nie kusiło wieczorami syryjskim jedzeniem ani pokazem dokumentu o broniącej praw człowieka artystce tatuażu czy narkomankach z Katmandu. Były za to tanie mieszkania, o które teraz coraz trudniej.
Niedawno mieszkająca tu przyjaciółka wyjechała na miesiąc wakacji. Po powrocie zauważyła nowy budynek: – Parę tygodni temu nie było jeszcze tej plomby! Domy są, a po chwili znikają. Potem powstają jak Feniks z popiołu i odradzają się w ulepszonej wersji – od razu skaczą ceny wynajmu.
Mijam wieczorny wernisaż w jednej z galerii. Organizatorzy serwują kolorowy poncz, który wyglądem przypomina niewinny kompot. Wiekowa teyze (tur. ciocia – w Turcji nazywa się tak życzliwie starsze kobiety) wychyla się z balkonu i obserwuje wydarzenie w skupieniu. Najwyraźniej tego wieczoru za oknem dzieją się rzeczy ciekawsze niż w najlepszej nawet tureckiej telenoweli.
Historyczna część dzielnicy Kadikoy ożyła i stała się modnym, chętnie odwiedzanym adresem. Coraz częściej otwierają tu swoje atelier i studia artyści, coraz chętniej zaglądają też turyści, którzy chcą uwiecznić na fotografiach dzieła powstałe podczas Mural Istanbul Festivali (street art i graffiti). W ramach projektu realizowanego przez Fundację Do Dzieła! oraz festiwal Mural-Ist, na Yeldegirmeni kilka lat temu powstały prace trzech polskich artystów: Sepe, Chazme i M-City. Okazja do kooperacji była szczególna: 600-lecie nawiązania polsko-tureckich stosunków dyplomatycznych.
Stambulski młyn
Yeldegirmeni już od XV w. zamieszkiwało wiele grup etnicznych, głównie Ormian, Greków i Żydów. Specyficzną atmosferę kulturowej różnorodności odczuwa się do dziś: w bliskim sąsiedztwie znajdują się obok siebie kościół, meczet i synagoga. W 2010 r. zarząd dzielnicy oraz Fundacja Ochrony i Promocji Środowiska i Dziedzictwa Kulturowego (ÇEKÜL) rozpoczęły zakrojony na szeroką skalę projekt rewitalizacji tej historycznej okolicy, w tym renowacji zabytkowych budynków. Uliczki odżyły i odzyskały dawny blask, a obok małych sklepików i warsztatów zaczęły powstawać modne kawiarnie, atelier, a nawet galerie sztuki. Zmiany w Stambule zachodzą szybko, tu – hiperszybko. Historia współistnieje z graffiti, tubylcy mieszają się z nowo przybyłymi. Jak na stambulski młyn przystało.