Znacie te widokówki wydawane przez ojców paulinów, hit sklepików z dewocjonaliami? Zawsze przedstawiają tzw. perły natury. Imponujące zachody słońca, żyzne doliny albo wyniosłe skaliste wybrzeża, gdzie wiatr furczy, z pewnością na chwałę Panu. Jako dziecko obstawiałem, że te miejsca pewnie istnieją, ale w dużo gorszej, brzydszej wersji. Tak soczystą zieleń i błękit jak z blue boxa można stworzyć tylko w technikolorze. Po wakacjach w Turcji zweryfikowałem jednak moje poglądy. Ojcowie paulini, wybaczcie!
W niektórych miejscach globu jest rzeczywiście ładnie aż do przesady. Weźmy na przykład okolice Antalyi, największego miasta Riwiery Tureckiej. Gdybym pracował dla ojców paulinów udałbym się tam na sesję fotograficzną. Wyszłaby z tego powalająca pocztówka przedstawiająca niebo i morze. Albo morze i góry. Albo góry i niebo, zawsze epatujące bezczelnie wszystkimi odcieniami błękitu, turkusu i granatu. Opatrzyłbym ją dyskretnym motto: „A duch jego unosił się nad wodami”.
Riwiera Turecka w starożytnej Azji
Antalya, Riwiera Turecka (shutterstock.com)
Z tego zapewne wyszłaby masa kłopotów, bo należy wówczas zapytać: czyj duch unosiłby się nad Turkusowym Wybrzeżem? Turcja to kraj niemal w 100% muzułmański, więc współcześnie zapewne byłby to duch proroka Mahometa, chociaż w biblijnych Dziejach Apostolskich czytamy, że do Antalyi zawitał święty Paweł z Tarsu. Musiała zatem istnieć tu istotna społeczność chrześcijańska. Historycznie mógłby to jednak być równie dobrze Zeus, skoro wybrzeże w III wieku podbił Aleksander Wielki. Ewentualnie Kronos, bo wcześniej byli tu Grecy. A jeszcze wcześniej Lidyjczycy, którzy oddawali hołd bogini płodności Ma. Zaś na samym początku (gdzieś w okolicach XX wieku p.n.e.) Hetyci, którzy dla świętego spokoju czcili wszystko, co się da, włączając roztropnie w swoją kulturę lokalne wierzenia podbijanych krain.
Wobec takiej klęski urodzaju boskości, we współczesnej, świeckiej Turcji najbardziej dyplomatycznie będzie postawić na Atatürka, którego pomnik zdobi plac Republiki w każdej szanującej się miejscowości, także w Antalyi.
Kaleici. Serce Antalyi
Stoję zatem na placu Republiki, w głównym punkcie starej części Antalyi, skąd rozciąga się doskonały widok na zatokę. Jak informuje mnie darmowa mapka, którą znalazłem w pokoju hotelowym, Atatürk szczególnie upodobał sobie Antalyę i nie miał wątpliwości, że po Stambule jest to druga najpiękniejsza miejscowość Turcji. Co dokładnie miał na myśli, tego już ulotka z mapą nie wyjaśniała, poprzestając na taktownym oznaczeniu lokalizacji największych galerii handlowych. Przepych i wypolerowane trotuary na pewno tu znajdziemy, ale żeby zaraz najpiękniej? zastanawiam się, mijając nowoczesne i bezosobowe budynki przedmieścia, a potem równie bezosobowe budynki śródmieścia.
Toteż przy pomniku popadam w zwątpienie, patrzę w twarz ojca Turków i już, już chcę wejść w polemikę, gdy nagle postanawiam pokrążyć jeszcze chwilę po uliczkach nadmorskiej dzielnicy Kaleici. Tę część miasta otaczały niegdyś mury – od morza uzbrojone w potężną wieżę Hidirlik, od lądu w łuk triumfalny – bramę wzniesioną ku czci cesarza Hadriana w 130 r. Wejście do miasta, z jakiejkolwiek strony by się do niego przymierzać, musiało wyglądać imponująco. Ta dzielnica stanowiła serce antycznej Attalei, zalążka współczesnego miasta Antalya. I dopiero tutaj, gubiąc się co chwila w labiryncie wąskich ulic, zaczynam rozumieć zachwyt Atatürka. Kaleici klimatem przypomina dawną ormiańską dzielnicę Stambułu – drewnianą, nieco zakurzoną, wypełnioną knajpami i zdumiewająco bezpretensjonalną. Stare miasta i inne okolice rzucone na pożarcie turystom są zwykle komercyjną pułapką. Kaleici broni się przed natrętną nowoczesnością swoim czarującym zaniedbaniem. „Nie mamy pieniędzy, by restaurować wszystkie zabytki, i co nam pan zrobi?”, zdają się mówić najbardziej oblegane turystyczne punkty na tureckiej mapie i Antalya nie jest tu wyjątkiem. To, co w uboższych historycznie krajach uchodziłoby za wyjątkowej wagi obiekt, tutaj, przez wzgląd na wszechobecny natłok precjozów i starej architektury, robi zdecydowanie mniejsze wrażenie.
Antalya Muzesi
Rozpieszczony turysta z nadmiaru bodźców powoli obojętnieje, i ta świadomość powala mnie dopiero podczas zwiedzania przepełnionych galerii Antalya Muzesi. To jedno z najlepszych muzeów tureckich i zarazem jedna z najważniejszych w Europie kolekcji sztuki antycznej. Liczy ponad 5 tysięcy eksponatów odnalezionych podczas prac wykopaliskowych na licznych stanowiskach archeologicznych Riwiery Tureckiej. Można sobie co najwyżej podumać, jak olbrzymie byłoby, gdyby nie XIX-wieczna wywózka antycznych dzieł sztuki do imperium brytyjskiego, prowadzona za przyzwoleniem sułtanatu. Dziś nazywa się ją „największą w dziejach legalną kradzieżą” i dotyczy zwłaszcza zgromadzonej w British Museum potężnej kolekcji z regionu osady Ksantos pochodzącej z V w. p.n.e. W jednej z sal natrafiam na wyeksponowane ze szczególnym pietyzmem, i w rzeczy samej imponujące, marmurowe męskie nogi. „To takie cenne?”, dziwi się ignorant i dopiero uważna lektura krzykliwej, przypominającej plakat, tablicy informacyjnej uświadamia mi, że oglądam dolną część posągu Heraklesa z Pergi, której górę mogę sobie zobaczyć w nowojorskim Metropolitan Museum of Arts, a następnie poskładać te kawałki we własnej głowie.
Władze Turcji, jak zapewnia tablica, wynajęły prawników, by odzyskać skradzioną część przepołowionego współcześnie posągu. Chyba bez większego sukcesu, skoro cała rzecz wyszła na jaw w 1990 r. i stała się na moment prawdziwą medialną sensacją. Rzeźbę odkopano zaledwie dziesięć lat wcześniej, głowa i korpus Heraklesa w tajemniczych okolicznościach opuściły Turcję, nogi za nimi nie nadążyły. „Skoro opłacało się ukraść choćby pół rzeźby, to ile warte są całe zbiory?”, zastanawia się mój wewnętrzny cwaniak bazarowy. Daję sobie jednak spokój z kalkulacją. Zważywszy na temperaturę na zewnątrz (w marcu jest już 25 stopni) i potrzebę rozprostowania własnych nóg, ogłaszam wakacyjną przerwę w zwiedzaniu i idę popatrzeć na morze w jednej z licznych restauracji na Konyaalti, nadmorskiej alei prowadzącej od budynku muzeum w stronę centrum Antalyi.