Wietnam – w świątyni kaodaistów
Wstaję wcześniej, niż bym chciała. Ratuje mnie kawa kupiona na ulicy przed hotelem. Wrzątek przelewa się przez grubo zmielone ziarna prosto na kostki lodu i sporą warstwę słodkiego skondensowanego mleka. Popularna tutaj robusta (mniej szlachetna od arabiki) jest dość gorzka w smaku. Może dlatego dodaje się do niej tyle słodyczy.
Przez płaski i zielony krajobraz pól ryżowych jedziemy do świątyni kaodaistycznej – religii objawionej wietnamskiemu urzędnikowi w 1921 r. To mieszanka chrześcijaństwa, buddyzmu, taoizmu, konfucjanizmu, islamu (kapłani noszą żółte, niebieskie i czerwone szaty – zależnie od religii, której pisma studiują).
Głównym symbolem jest boskie oko, patrzące na wiernych ze ścian i krat w oknach. Codzienne msze przyciągają turystów – nabożeństwa możemy obserwować z balkonu. Widać, że to, co dla nas jest atrakcją, dla kaodaistów jest głębokim przeżyciem. Nie mają nam za złe gapiostwa – choć wcinamy im się z fleszami w modlitwę. Jedną z głównych zasad tej religii, obok czczenia przodków i wegetarianizmu, jest powstrzymywanie się od przemocy.
NA TEMAT:
Wietnam – Delta Mekongu
Wyprawa do świątyni kaodaistycznej w Ho Chi Minh często połączona jest z oglądaniem klaustrofobicznych tuneli Cu Chi, w których chroniły się całe wioski i partyzanci walczący z wojskami Wietnamu Południowego. Ale to wycieczka do Delty Mekongu przyciąga najwięcej turystów. Też jadę, bo druga największa – po gangeskiej – delta Azji rozbudza wyobraźnię. Miska ryżu, która obradza trzy razy w roku. Dziewięć naturalnych odnóg, nazywanych smokami, i tysiące niewielkich kanałów ocienionych drzewami namorzynowymi na terenie wielkości Holandii.
Prawda jest taka, że ryż jest mało interesujący, więc podczas dwudniowej wycieczki turystom zapewnia się wszelkie możliwe atrakcje, byleby się nie nudzili. Część z nich jest ciekawa (produkcja papieru ryżowego), część smaczna (produkcja cukierków kokosowych), część nudna (występy dla publiczności, która zbyt często niewiele rozumie), część piękna (pływanie łodzią po Delcie), część obrzydliwa (wódki ze skorpionami i kobrami). Ale warto wybrać się na dwudniową wycieczkę wypełnioną zapychaczami czasu, bo dzięki temu przed siódmą rano można być na pływającym targu w Can Tho.
Pływający targ Can Tho
Nisko zanurzone barki wypełnione są po brzegi owocami i warzywami. Sprzedawcy na bambusowych tyczkach zaczepiają warzywa i owoce, które mają w ofercie – dzięki temu widać z daleka, gdzie kupimy banany, a gdzie dynie. Na śniadanie jem ananasa z Delty. Jest najlepszy na świecie – dzięki mieszance słonej i słodkiej wody. Dawno nie jadłam czegoś tak pełnego smaku. Do tego nieodzowna kawa kupiona w przepływającej obok naszej barki kafejce. Wietnam ma wszystko to, czego trzeba, żeby się w tym państwie zakochać. Słodkie owoce i jeszcze słodszą kawę oraz to, co nadal przede mną: oświetlone czerwonymi lampionami kamienne miasta i sycącą zieleń niepowtarzalnej przyrody. Ruszam na północ.