Wietnam – atrakcje Hoi An
Do niewielkiego miasteczka Hoi An przyjeżdżamy, kiedy zapada zmrok, i jest to zdecydowanie najlepsza pora na jego zwiedzanie. Wcześniej w słońcu i w pośpiechu obejrzeliśmy grobowce dynastii Nguyenów w Hue, a potem przejechaliśmy 140 kilometrów na południe. 140 kilometrów to na wietnamskiej jedynce jakieś trzy godziny drogi, no cztery – jeśli pada. Ale warto było, bo stare miasto portowe Hoi An dzięki temu, że w XVIII wieku straciło na znaczeniu, nie zmieniło się w portowego molocha, tylko zachowało dawną zabudowę.
Dziś zamiast statków z całego świata przybywają tu turyści. Zachodzące słońce barwi na różowo stare mury i zadaszony most zbudowany przez Japończyków. Pod koniec XX wieku, w gorączce stawiania na nowe, miasto planowano wyburzyć. Uratował je polski architekt – Kazimierz Kwiatkowski. Przy jednej ze świątyń stoi jego pomnik. Dzięki staraniom Kwiatkowskiego Hoi An wpisano na listę zabytków UNESCO. Co sprowadza się do tego, że kamienne domy z chińską i japońską zabudową są świetnie zachowane, ale mało kto w nich mieszka. Zostały zamienione na restauracje, kawiarnie, galerie i sklepy z tanią odzieżą i cienkimi jedwabnymi śpiworami.
NA TEMAT:
Pomimo jednakowych kiczowatych obrazów sprzedawanych na każdym rogu, miasto ma swój urok. W witrynach i na drzewach wiszą kolorowe lampiony. Na rzece migoczą światełka – świeczki w papierowych osłonkach. Siadam na plastikowym krzesełku, zamawiam kawę z lodem i skondensowanym mlekiem. Kupuję też świeże owoce chlebowca o głębokim żółtym kolorze i smaku, który kojarzy mi się ze słodkim masłem (nie jadłam nigdy słodkiego masła, ale chlebowiec ma maślaną konsystencję i jest słodki). Gapię się na zasuszone staruszki, których twarze skrywają niejedną tajemnicę; na mężczyzn, którzy podnosząc koszulki do góry pozwalają bryzie owiewać pępki (ożywiają energię qi); na młodą parę, która w łódce pozuje do ślubnych zdjęć; na innych turystów, którzy tak samo jak ja gapią się na Hoi An i marzą, żeby ten spokojny wieczór nigdy się nie skończył.
Atmosfera następnego dnia jest zupełnie inna. Linii demarkacyjnej biegnącej wzdłuż 17. równoleżnika, która oddzielała Wietnam Północny od Południowego, nie da się nie zauważyć. To gruba krecha wymalowana na moście Hien Luong łączącym brzegi rzeki Ben Hai. Zostawiamy za sobą eleganckie kamienne miasta, grobowce ostatnich władców i kuchnię pełną ziół i słodko-kwaśnych smaków. Wjeżdżamy w krainę krasowych form i zieleni, gdzie dania stają się ostrzejsze, a nad historią góruje natura.
Wietnam – tunele Vinh Moc
Piętnaście kilometrów dalej zatrzymujemy się w tunelach Vinh Moc (na zdj.). Wykopali je rybacy, żeby chronić się przed bombardowaniami. Zajęło im to kilkanaście miesięcy. Stworzyli trzy poziomy – najgłębszy na 23 metrach. Z krótką przerwą żyli tam od 1967 do 1973 r. Pod ziemią był nawet szpital i sala narad. Każda rodzina miała swój „pokój”: przestrzeń metr na metr. Żebyśmy nie mieli wątpliwości, jak ciasno żyło się w tym miejscu, w niewielkich celach upchnięto manekiny – rodzinę z pięciorgiem dzieci, kobietę odbierającą poród.
Część tuneli prowadziła prosto na plażę. Za dnia mieszkańcy nasłuchiwali warkotu silników i świstu zrzucanych bomb. Nocami ładowali na łodzie jedzenie i broń, które dostarczali im partyzanci przemieszczający się Szlakiem Ho Chi Minha, i zawozili je na odległą o 28 km wyspę. Stamtąd dostawy trafiały na południe. Dziś strachu można najeść się tylko, kiedy w tunelach nagle zgaśnie światło. Albo kiedy dochodzimy do jednego z 13 wejść, gdzie już czeka fotograf z wielką, oślepiającą lampą błyskową. Zdjęcie oczywiście można kupić. Za dodatkową opłatą.
Wietnamskie jaskinie: Son Dong i inne
Po przeleżeniu dwóch dni na plaży w Dong Hoi znów schodzę pod ziemię. Tym razem po stromych schodach. Metalowe barierki trzęsą się, drewniane stopnie skrzypią. Tak musiało wyglądać schodzenie w głąb Morii. Zamiast krasnoludów – turyści, zamiast błysku złota – błysk fleszy. Pojedyncze reflektory podświetlają stalagmity i stalaktyty, które tworzą kamienne zasłony, ażurowe firany.
Jaskinię Thien Duong odkrył w 2005 r. miejscowy rolnik. Z 31 km dla turystów dostępny jest tylko kilometr. Jaskinie w parku narodowym Phong Nha Ke Bang biją wiele rekordów. Thien Duong jest najdłuższa w Wietnamie, a Son Dong – największa na świecie. Żeby ją zwiedzić, trzeba zapisać się rok wcześniej i zapłacić trzy tysiące dolarów. Turyści tłumnie odwiedzają słynną Phong Nha z podziemną rzeką. Spomiędzy ozdobnych stalagnatów wylatują nietoperze. To dobre miejsce na opowieści o duchach, które potrafią przerazić Wietnamczyków. Uważają, że lepiej z duchami nie zadzierać.
Bezpieczniej czuję się na zewnątrz. I to te widoki najbardziej mnie zachwycają: skały porośnięte dżunglą. O ich szczyty zaczepiają chmury. Z pól ryżowych podnoszą się mgły. Pod ścianami wapiennych mogotów wyrasta las kolorowych cmentarnych krzyży. Pojedyncze sylwetki ludzi w słomkowych kapeluszach. Rybacy zarzucają sieci, kobiety sieją ryż. Bawoły stoją zanurzone w wodzie. Wietnamska pocztówka.